Samotność,
czy też odosobnienie, jest wygodna. Niewątpliwie. Robisz co chcesz.
Robisz kiedy chcesz. Robisz jak chcesz. Nikt ci nic nie zarzuca. Na
nikogo nie musisz się oglądać. A przede wszystkim pod nikogo
dostosowywać. To jest niewątpliwie wygodne. Ale gdy tak leżysz
sobie na plaży, leżysz jak chcesz, leżysz kiedy chcesz i leżysz
gdzie chcesz i gdy tak obserwując okolicę dostrzegasz faceta
którego goni mała dziewczynka z mamą próbując oblać go wodą z
wiaderka to zaczynasz zastanawiać się czy ta wygoda to jest to
czego chcesz. I gdy obserwując dalej tą trójkę widzisz jak ten
facet gania z kolei tą małą dziewczynkę i jej mamę próbując
złapać i wrzucić do morza to już wiesz że ta wygoda to nie jest
to czego chcesz. A gdy zbierasz się już z tej plaży i widzisz obok
parę, która zbierając się jak ty, trzepie wspólnie koc to wiesz
już na pewno, że kurna, też tak chcesz. Samotność, czy też
odosobnienie, jest wygodna. Niewątpliwie. Dwa lata temu jechałem
nad morze z kimś. Znaczy się w sensie: „daj znać jak
dojedziesz”. Rok temu jechałem sam. Sam, znaczy nie musiałem
dawać znać. W tym roku jechałem z kimś. Znaczy się w sensie: daj
znać jak dojedziesz. I wiem to, wiem to na pewno bo doświadczyłem
obu opcji. Chcę jeździć z kimś. To jest o wiele bardziej
przyjemna jazda. Samotność czy też odosobnienie jest fajna. Ale
ja, gdy patrzę na spacerujące pary, spacerujące rodziny czuję, że
chcę tak samo. Siedziałem sobie razu pewnego niedawno na schodkach
na Starym Mieście gdy w pewnym momencie, nie wiem w sumie dlaczego,
wzrok mój, z całej tej gromady ludzi przelewającej się tak tam i
z powrotem, wyłowił faceta. Nic szczególnego. Na pierwszy rzut oka
wyglądał jak cała ta gromada ludzi przelewająca się tak tam i z
powrotem. Jednak przykuł moją uwagę. Obserwując go dalej
zauważyłem że jest z kobietą i czwórką dziewczynek. Nie wiem
czy wszystkie były jego córkami ale sprawiali wrażenie bliskości
i swobody w obcowaniu. I tak patrząc dalej dostrzegłem niesamowity
spokój i beztroskę u tych dziewczynek. Znaczy się mają poczucie
bezpieczeństwa - pomyślałem. I dostrzegłem ufność u tej
kobiety. Znaczy się kocha. Patrząc jeszcze uważniej dostrzegłem
„markowe metki” na ich ciuchach. Znaczy się mają kasę. I nie
wiem czy moja ocena była trafna. Nie wiem czy to był tylko taki
obraz na pokaz. Nie wiem co naprawdę dzieje się w tej rodzinie. Ale
taki wizerunek został mi w pamięci. Tak chcę to widzieć.
Samotność czy też odosobnienie jest wygodna. Niewątpliwie. Ale
chcę jak ten facet. Ja chcę jak ten wizerunek który został mi w
pamięci. Zawsze tak chciałem. To był zawsze mój cel nadrzędny.
Może to było takie marzenie tworzenia rodziny jakiej sam do końca
nie miałem? Może to było czy też jest, tylko takie echo
dziecięcych pragnień? Może. Ale to był mój cel życia nadrzędny.
Dla jego realizacji gotów byłem poświęcić wszystko. I jak teraz
patrzę na to, jak wszystko się kończy. Gdy patrzę jak wszystko
bierze w łeb to czuję niewypowiedziane uczucie zawodu. Tak, jestem
zawiedziony. Jestem rozczarowany. A przede wszystkim czuję się
przegrany. Poniosłem porażkę. Poniosłem największą życiową
porażkę. Wszystko w co wierzyłem, wszystko co stanowiło podstawę
mojego istnienia straciło sens. Tak. Nie ma moje życie już sensu.
Całe życie starałem się być grzeczny ( z różnym skutkiem ).
Całe życie wypełniałem wszystko starannie i uczciwie. Całe życie
robiłem wszystko by nikogo nie zawieść, nie zranić. Całe życie
starałem się ze wszystkich sił być pomocny. I całe życie
wierzyłem że to życie kiedyś mi to wszystko odda. Że odda mi to
z nawiązką. Szczerze wierzyłem że dobro wraca. Nie wiem? Może
jednak za mało tego dobra czyniłem? Może moja ocena życia jakie
prowadziłem jest zakłamana i więcej niż tego dobra uczyniłem
zła? I może to zło teraz do nie wraca? No bo skąd się to bierze?
Mam takie momenty czasami, że totalnie tracę chęć dalszego
funkcjonowania. Że nie widzę sensu i potrzeby na dalsze trwanie.
Moja wizja życia nie wytrzymała próby czasu i konfrontacji z
rzeczywistością. Życie mnie przerosło. Rzeczywistość nie
potwierdziła założeń. Jeżeli, tak jak ja, ma się na życie
określony cel i jest to cel jedyny. I jeżeli wszystko ma służyć
realizacji tego celu. I jeżeli rzucając na szalę poświęca się
wszystko. I jeżeli okazuje się że to nie wypaliło, że się nie
udało, że nie jest tak jak miało być to ostatecznie okazuje się,
że nie ma już nic. Mój mecz, moja rozgrywka dobiegła końca.
Schodzę z boiska pokonany. Zostawiam pole innym. Jedyne co to mam
nadzieję że dostanę kolejną szansę w następnym życiu. Choć
kto wie która to już była moja szansa? Na to życie zostałem z
piętnem którego się nie pozbędę. To się będzie ciągnęło już
do końca moich dni. Będzie odchodziło i wracało, ale nigdy nie da
mi spokoju. Nigdy. Tak jak wczoraj gdy to poczwartkowy kac odbił się
wściekłością, złością i nienawiścią. I nie wiem czy to moje
serce jest słabe i nienawidzi czy rozum nie może się przekonać by
odpuścić. Bo skoro nie mogę dostać miłości zostaje mi już
tylko nienawidzić chyba? Nie wiem co mi mówi serce a co mi mówi
rozum? Nie wiem które jest które. Gubię się już w tym wszystkim,
w tym nawale uczuć, wrażeń, doznań. Nie wiem czego ma mnie ta
nauczka nauczyć? Po co mi to potrzebne? Nie wiem. Jedno co wiem to
mówiłem już to wcześniej ale obecnie mówię z zwielokrotnioną
stanowczością: dożyć to, dożyć to do końca i już. I niby
niczego nie żałuję a jednak chciałbym cofnąć czas.
P.S.
I
nawet Rumak nie daje radości. Chociaż wczoraj gdy wracałem te 90
km do domu, gdy miałem jechać spokojnie i bez emocji, tak byle jak,
gdy trafiłem na jednego kolesia i dziewczynę i jak zaczęliśmy
mijać te korki lewym pasem to nie powiem, ubaw miałem niezły.
Jechałem za nimi dobre 40 km. Ja pierdzielę, ale zapieprzali. No
jego jeszcze pojmę, ale ta dziewczyna, no śmiałem się z każdym
kolejnym kilometrem coraz bardziej. Ale zapieprzali - czy raczej –
zapieprzaliśmy.
A
dzisiaj był piękny dzień. W szczególności wieczór. Gdy biegłem
te 10 km ( kiepsko się dzisiaj mi biegło ) czułem się jak jeszcze
tydzień temu nad morzem. To był naprawdę ciepły, urokliwy
wieczór. W sumie jest nadal. Mam otwarty balkon i okna a gdzieś tam
z oddali dobiega muzyka. Dziś są dni świąteczne mojego miejsca
rodzinnego. Fajną mają ludzie pogodę na zabawę. Jak ta pogoda
będzie taka nadal to wezmę namiot i się może jeszcze wypuszczę
gdzieś na parę dni? Może jednak teraz w przeciwną stronę niż
morze? Uronić łezkę w górach?
gdziekolwiek Eru nie uciekniesz i tak Cię dopadnie...bo chaos w Tobie gdziekolwiek byś nie był dalej pozostanie chaosem w Tobie... i tylko pytanie mi się nasuwa, a gdzie w tym wszystkim był Eru, gdzie było dla niego miejsce, na jego uczucia, na jego radości, na zwyczajną codzienność bez poświęceń, wymuszonej bądź nie grzeczności... gdzie było mniejsce dla ciebie?... by ktoś zrobił coś za ciebie,pomógł tobie... kochać to nie znaczy oddawać wszystko i całego siebie, bo wtedy znikasz, a im bardziej znikasz tym bardziej chcesz wzajemności,chcesz zagarnąć i posiadać na wyłączność, a wtedy to już nie jest miłość...
OdpowiedzUsuńja miałam dokładnie tak samo. i chyba ciągle taka jestem. priorytetem stają się najbliżsi.
Usuńtu chodzi o to, że im bardziej daję siebie i dbam o inną osobę... to mam nadzieję, że ta osoba też mi "odda" swoją uwagę i troskę. - a tu dupa zbita wychodzi.
Nie ma nic złego w uczynienia piorytetu z miłości. A w prawdziwej wręcz nie ma innej opcji.
UsuńMiłość choć szalona , nieprzewidywalna czasem wbrew wszystkiemu i wszystkim powinna być jednak i mądra . Bo miłość rośnie i dojrzewa razem z nami.
Czekanie czekanie i czekanie .. aż ktis coś w końcu "odda" a on nie oddaje to trochę jak miłość platoniczna. Można się zameczyc.
i widzisz, co narobiłeś? aż się baba (znaczy ja) popłakała.
OdpowiedzUsuńczuję się prawie tak samo jak Ty.
ale ja jakoś ciągle mam nadzieję, że kiedyś ktoś właściwy się napatoczy.
i powiem Ci jedno - takie obrazki radosnych rodzin/par mogą być bardzo złudne.
mogą to być (oby jednak nie) tylko pojedyncze klatki z ich filmu.
moi dziadkowie są małżeństwem jakieś 70 lat i ładnie wyglądają razem na ławeczce przed chałupką... ale babcia płacze na wspomnienie ciężkiego życia z podłym człowiekiem .
mój ojciec potrafi być niesamowicie szarmancki i dowcipny i nawet czasami z mamą idzie pod rękę.... ale nigdy w życiu nie chciałabym żyć z kimś tak destrukcyjnym.
a ja? pod koniec mojego małżeństwa też przecież szłam z córcią i "ex" uśmiechając się....
Czasami mam ochotę przełożyć Cię przez kolano i zloic tyłek.
OdpowiedzUsuńPóźniej myślę że to by bylo mało jednak.
Później myślę że może by Cię alkoholowo zatruć pasowało tak do obrzydliwego kaca i w czasie tego zatruwania odtruwac Ci mózg.
Później jednak myślę że to też nie tędy drogą.
Bo Ty słyszysz ale nie słuchasz.
Tak sobie czytam i myślę - piszesz :starałem się , poświęciłem, dazylem całe swoje życie.
Więc mi wytłumacz.
Rok można nie zauważać. Trzy można nie zauważać -ale po 6, 8. 15 to już można się czasem zatrzymać i pomyśleć : czy mi to odpowiada ? Czy jestem szczęśliwy? Czy tylko daje czy też coś biorę ?
Czy oczekuję i dostaje ?
Jeśli w tym wszystkim zapomniałeś i sobie a ta druga strona nie raczyła Ci przypomnieć ze jesteś istjiejesz i nie nauczyła ze Tobie też coś przez te kilkanaście lat się należy ti ja dziękuję. Postoje. To jakaś fikcja. Układ jednostronny nazwany później małżeństwem.
I jeszcze jedno.
Piszesz ze wzrusza Cię widok rodziny mniejszej , większej , gwiazdy, morze , pary , spacery -a później mówisz że chyba jesteś stworzony do nienawiści.
Pfffffff..
No ale spróbuj. A co Ci zależy się przekonać czy Ci to odpowiada.
Porzuc swoje ideały i nienawidz.
Naucz się mówić Ty głupi chuju i wypierdalaj -i zobaczysz jak to smakuje.
Szybko zrozumiesz że nie ma czarne -białe .
Miłość i nienawiść.
Bogactwo i biedą.
Dobro i zło.
Jest milion rzeczy pośrodku . Uczuć, potrzeb, zachowań.
Tego się naucz.
Ściskam Ty Pacanie.
"Może to było takie marzenie tworzenia rodziny jakiej sam do końca nie miałem? Może to było czy też jest, tylko takie echo dziecięcych pragnień?"
OdpowiedzUsuńPowiem Ci Eru, że tymi słowami, szczególnie tymi, trafiłeś w sedno. W sensie, takie "moje" sedno. Mam, czy może miałam, podobne marzenia i coraz częściej dochodzę do wniosku, że już nic z nich nie wyniknie. Że może miałam jakąś swoją szansę, a teraz już jakoś wszystko jest bez sensu. Nie umiem tego opisywać tak, jak Ty, bo raczej jestem oszczędna w słowa. Zresztą o tym akurat wiesz. Ale bardzo często czuję się podobnie, chociaż pewnie jednak sporo mniej przeszłam.
A góry to chyba zawsze dobry pomysł. Chociaż nie wiem na ile pomoże, bo to chyba coś, co w samym Tobie się musi poukładać i wymaga trochę czasu. A dożyć można też na różne sposoby, mam nadzieję, że Twoim nie będzie jedynie egzystencja i jeszcze nieraz poczujesz, że naprawdę żyjesz. Ściskam mocno i pozdrawiam lubelsko.
czuję się tak samo jak ty kiedy patrze na rodziny z dziećmi i pary. nieraz musiałam odwracać głowę albo ubierać ciemne okulaty bo łzy same mi leciały do oczu.
OdpowiedzUsuńsamotnoąść jest jak wygodne kapcie. fajnie bo nikt cię nie gnoi nie krzytwdzi nie wykorzystuje. nie wysłuchujesz pretensji masz święty spokój. a wiadomo że lepioej samemu niż z byle kim przy którym czyjesz się jeszcze bardziej samotny...
ale przychodzi moment że te wygodne kapcie zaczynają cholernie uwierać. robić się ciasne i niewygodne.
dzięki ci za ten wpis. czuję że nie jestem jedyna.
dookoła moui znajomi zaręczają się, biorą śluby zachodz\ą w ciężą, spładzają potomnstwo. co rusm mi ktoś z radosną nowiną......owszem pogratuluję. ale czuję jakbym stała za grubą szybą i patrzyła na ludzkie szczęście które omija mnie szrokim łukiem.
w domu nikt na mnie nie czeka z kubkiem herbaty. nikt nie matrwi isę o moje zdrowie. nigdy nie usłyszę słów typu "skarbie".... "kocham cię" ( nie licząc Gadów ale to jest oczywisce że Gady kochają mnie a ja ich). czeka za to na mnie mnóstwo rzeczy do zrobienie, mnóstwo obowiązków do ogarnięcia. i nawet nie zauważam kiedy mijają dni tygodnie mieisące. podczas kiedy moi znajomi zakochują się zaręczają i zakładają rodziny.....