Rzadko
bo rzadko ale zdarza mi się czasami dokonywać zaskakujących
odkryć. Są to odkrycia spektakularne. Odkrycia które rzucają
całkiem nowe światło na to co wokół mnie, a w szczególności na
to co we mnie. Oczywiście z czasem, po głębszej analizie, odkrycia
te stają się banalne, oczywiste, żadne spektakularne a i śmieszne.
I tak oto właśnie dokonałem ostatnio takiego jednego z tych
odkryć. Odkrycia które nazwałem: „szpileczki”, a gdybym miał
napisać o tym rozprawę otrzymała by ona wielce znaczący tytuł:
„O pochodzeniu wkurwienia rozprawa”. Bo skąd się bierze
wkurwienie? To wkurwienie które jak się nad nimi zastanowić, to
nie wiadomo skąd i dlaczego jest. Bo są wkurwienia oczywiste, takie
te wiadome. Te otrzymane bezpośrednio i wprost. Ale one są w
porządku. Widać je jasno i wyraźnie. Można na nie bezpośrednio
zareagować, można zakląć, można dać im w mordę, można
załagodzić, można olać siłą swego legendarnego wręcz
stoickiego spokoju. Ale co z tymi których nie widać bezpośrednio i
jasno? Kiedy czuję, że w sumie nie wiem dlaczego i po co ale coś
mnie wierci, coś mnie świdruje i tak w ogóle to wszystko mnie
drażni. Właśnie tego dotyczy moje ostatnie spektakularne odkrycie.
Dokonałem go całkiem przypadkiem i tak ot tak po prostu. Bierze się
otóż to wkurwienie z sumy wszystkich zbieranych szpileczek na które
nie zwracam uwagi. Takich zdarzeń, sytuacji które traktuję jak
błahostki. Traktuję je jak błahostki bo akurat w swoim codziennym
pośpiechu nie mam czasu się nad nimi rozwodzić. Traktuję je jak
błahostki bo wydają się tak mało znaczące, że szkoda sobie
zawracać nimi głowy, jest przecież wiele więcej innych ważnych
spraw. A to właśnie nie prawda. Bo te błahostki, te niby mało
znaczące, gdzieś tam w głowie czy też sercu zostawiają swój
ślad. I jak odkładający się osad tworzą coraz grubszą i coraz
bardziej śmierdzącą warstwę. Warstwę która uwiera, przeszkadza.
I jak bym nie próbował tego pogłębiającego się napięcia
rozładować, do póki nie rozwalę go jakimś mocnym słowem - nie
odejdzie. Te błahostki to jak krople drążące skałę. Małe,
pojedyncze, nie bolące - a jednak. Kap, kap, kap. Aż do przelania,
aż do granic wytrzymałości. Bo czym niby jest fakt, że stoisz w
środku komunikacji miejskiej, w którym nikt nie jest w stanie tyłka
ruszyć, nie nie dla mnie, dla tej starszej pani obok? Albo fakt, że
temu komuś idącemu z naprzeciwka, nawet przez chwilę nie zaświta
myśl, że w tym wąskim przejściu nie zmieścimy się razem. Albo
fakt, że ten ktoś, czyjego zachowania i podejścia byłem już
pewien, zmienia swoje zachowanie i podejście, w tym konkretnym
przypadku zmienia je wymuszając na mnie dodatkowe działanie,
chociaż efekt końcowy i tak będzie taki sam. I są też jakieś
dziwne spojrzenia, jakieś wrogo brzmiące słowa, dziwne i wrogie
nawet nieświadomie. To wszystko zbierane, magazynowane, kumulowane
doprowadza w końcu do poczucia niewiadomego pochodzenia
rozdrażnienia czy też wkurwienia. To właśnie stąd się bierze.
Banalne odkrycie a jednak jakże dla mnie odkrywcze i w tym momencie
oczywiste. To właśnie te szpileczki zbierane przeze mnie na każdym
kroku, te szpileczki wbijane to tu to tam powodują, że rodzi się
we mnie gdzieś, kiedyś, na końcu to nie wiadomo dlaczego i nie
wiadomo po co wkurwienie. Proste. To jest to funkcjonowanie w
społeczeństwie, to jest funkcjonowanie w grupie. Każdy coś tam
przyniesie, każdy coś tam doda, każdy coś zostawi, każdy coś
przekaże. Takie małe błahostki. I choćbym nie wiem za jaką oazę
spokoju się uważał to to wszystko, to kap, kap, kap, wcześniej
czy później przyniesie efekt, spowoduje to co nieuniknione. I
chociaż nie wiem jak bym się naprężył to nie udźwignę taki to
ciężar. Nie udźwignę. I taka mnie naszła teraz refleksja, że
całe to rozważenie zmierza w jednym, nieuniknionym kierunku. Co z
tym zrobić? No co z tym zrobić? Co zrobić by nie za szybko w to
wkurwienie wpadać? Co zrobić by błahostki nie były aż tak
natrętne? Trzeba otóż zniwelować powierzchniowe napięcie
międzykomórkowe. Jest na to tylko jedno lekarstwo - zaczynam coraz
silniej odczuwać fizyczny brak kobiety.
Siedzę wczoraj między jedną a drugą dawkę alergenu w korytarzu przed
gabinetem. Na uszach żarówisto pomarańczowe ulubione słuchawki. I
na krótką chwilę nachodzi mnie ten stan w którym odrywam się od
rzeczywistości. To taki stan kiedy wszystko zwalnia. Patrzysz na
otocznie i wydaje się takie nierealne. Patrzysz na to co jeszcze
chwilę wcześniej atakowało natręctwem dźwięków i zdarzeń a
teraz jest obojętne. To tak, jak nieraz w filmach gdy ktoś tam
patrzy na akcję która przesuwa się w zwolnionym tempie. To takie
coś właśnie. Siedzę więc sobie i patrzę. Wolny, spokojny,
wyluzowany, rozparty w fotelu. Głowa rytmicznie kiwa w takt muzyki.
I rozglądając się na boki dostrzegam wzrok podążającego za mamą
małego, może trzy - cztero letniego, szkraba. Nasze spojrzenia
spotykają się. Idzie z otwartą paszczą. Tak jak to tylko takie
może trzy - cztero letnie szkraby iść potrafią. Zapatrzony w
jeden punkt, bez świadomości czy za następnym krokiem nie jest
ściana o którą zaraz rozwali swoją małą trzy - cztero letnio
szkrabową buźkę. Patrzymy na siebie. Nie wiem czy dla niego też
wszystko odbywało się w zwolnionym tempie tak jak w filmach. Ale
dla mnie ta chwila była bardzo długa. Tak jakbyśmy w tej chwili
byli na świecie tylko my. On zapatrzony, ja patrzący. I taka mnie
refleksja naszła po wszystkim. Bo przecież mamy kupę wspomnień z
dzieciństwa których wytłumaczyć nie potrafimy, takich które nie
wiadomo dlaczego pamiętamy. Wydarzeń błahych, nieważnych a jednak
zapamiętanych. I taka mnie refleksja naszła. Czy ten podążający
za mamą mały, może trzy - cztero letni, szkrab zapamięta tego
dziwnego, rozpostartego w fotelu z dziwnym wzrokiem człowieka,
kiwającego rytmicznie głową z żarówisto pomarańczowymi
słuchawkami? Może? A może w tamtej chwili widział we mnie
jakiegoś bajkowego czarnoksiężnika?
Tak apropo kocham dzieci zwłaszcza te trzy - cztero letnie szkraby.
A
muzyka była.
Mam nadzieję ze skutecznie rozladowales narastające w Tobie napięcie .
OdpowiedzUsuńja miałam coś na podobnej zasadzie w małżeństwie. małe kamyki - małe niedogodności, małe niezauważanie, drobne uciążliwości, niby błahostki... a uzbierał się z tego worek kamieni, którego nie umiałam już unieść.
OdpowiedzUsuńi też czasami łapie mnie takie wkurzenie, że mnie rozsadza od środka
jeden z moich ulubionych kawałków.
OdpowiedzUsuńja przerabiam etap "odpierdolcie się wszyscy nic od nikogo nie chcę". i dobrze mi w tym.
coraz bardziej dociera d mnie że nie ma na tym świecie człowieka który byłby w stanie dotrzymać mi kroku. i moim szkrabom;))))