niedziela, 20 listopada 2016

Ścieżka 417 Do przodu

Rzadko bo rzadko ale zdarza mi się czasami dokonywać zaskakujących odkryć. Są to odkrycia spektakularne. Odkrycia które rzucają całkiem nowe światło na to co wokół mnie, a w szczególności na to co we mnie. Oczywiście z czasem, po głębszej analizie, odkrycia te stają się banalne, oczywiste, żadne spektakularne a i śmieszne. I tak oto właśnie dokonałem ostatnio takiego jednego z tych odkryć. Odkrycia które nazwałem: „szpileczki”, a gdybym miał napisać o tym rozprawę otrzymała by ona wielce znaczący tytuł: „O pochodzeniu wkurwienia rozprawa”. Bo skąd się bierze wkurwienie? To wkurwienie które jak się nad nimi zastanowić, to nie wiadomo skąd i dlaczego jest. Bo są wkurwienia oczywiste, takie te wiadome. Te otrzymane bezpośrednio i wprost. Ale one są w porządku. Widać je jasno i wyraźnie. Można na nie bezpośrednio zareagować, można zakląć, można dać im w mordę, można załagodzić, można olać siłą swego legendarnego wręcz stoickiego spokoju. Ale co z tymi których nie widać bezpośrednio i jasno? Kiedy czuję, że w sumie nie wiem dlaczego i po co ale coś mnie wierci, coś mnie świdruje i tak w ogóle to wszystko mnie drażni. Właśnie tego dotyczy moje ostatnie spektakularne odkrycie. Dokonałem go całkiem przypadkiem i tak ot tak po prostu. Bierze się otóż to wkurwienie z sumy wszystkich zbieranych szpileczek na które nie zwracam uwagi. Takich zdarzeń, sytuacji które traktuję jak błahostki. Traktuję je jak błahostki bo akurat w swoim codziennym pośpiechu nie mam czasu się nad nimi rozwodzić. Traktuję je jak błahostki bo wydają się tak mało znaczące, że szkoda sobie zawracać nimi głowy, jest przecież wiele więcej innych ważnych spraw. A to właśnie nie prawda. Bo te błahostki, te niby mało znaczące, gdzieś tam w głowie czy też sercu zostawiają swój ślad. I jak odkładający się osad tworzą coraz grubszą i coraz bardziej śmierdzącą warstwę. Warstwę która uwiera, przeszkadza. I jak bym nie próbował tego pogłębiającego się napięcia rozładować, do póki nie rozwalę go jakimś mocnym słowem - nie odejdzie. Te błahostki to jak krople drążące skałę. Małe, pojedyncze, nie bolące - a jednak. Kap, kap, kap. Aż do przelania, aż do granic wytrzymałości. Bo czym niby jest fakt, że stoisz w środku komunikacji miejskiej, w którym nikt nie jest w stanie tyłka ruszyć, nie nie dla mnie, dla tej starszej pani obok? Albo fakt, że temu komuś idącemu z naprzeciwka, nawet przez chwilę nie zaświta myśl, że w tym wąskim przejściu nie zmieścimy się razem. Albo fakt, że ten ktoś, czyjego zachowania i podejścia byłem już pewien, zmienia swoje zachowanie i podejście, w tym konkretnym przypadku zmienia je wymuszając na mnie dodatkowe działanie, chociaż efekt końcowy i tak będzie taki sam. I są też jakieś dziwne spojrzenia, jakieś wrogo brzmiące słowa, dziwne i wrogie nawet nieświadomie. To wszystko zbierane, magazynowane, kumulowane doprowadza w końcu do poczucia niewiadomego pochodzenia rozdrażnienia czy też wkurwienia. To właśnie stąd się bierze. Banalne odkrycie a jednak jakże dla mnie odkrywcze i w tym momencie oczywiste. To właśnie te szpileczki zbierane przeze mnie na każdym kroku, te szpileczki wbijane to tu to tam powodują, że rodzi się we mnie gdzieś, kiedyś, na końcu to nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo po co wkurwienie. Proste. To jest to funkcjonowanie w społeczeństwie, to jest funkcjonowanie w grupie. Każdy coś tam przyniesie, każdy coś tam doda, każdy coś zostawi, każdy coś przekaże. Takie małe błahostki. I choćbym nie wiem za jaką oazę spokoju się uważał to to wszystko, to kap, kap, kap, wcześniej czy później przyniesie efekt, spowoduje to co nieuniknione. I chociaż nie wiem jak bym się naprężył to nie udźwignę taki to ciężar. Nie udźwignę. I taka mnie naszła teraz refleksja, że całe to rozważenie zmierza w jednym, nieuniknionym kierunku. Co z tym zrobić? No co z tym zrobić? Co zrobić by nie za szybko w to wkurwienie wpadać? Co zrobić by błahostki nie były aż tak natrętne? Trzeba otóż zniwelować powierzchniowe napięcie międzykomórkowe. Jest na to tylko jedno lekarstwo - zaczynam coraz silniej odczuwać fizyczny brak kobiety.

Siedzę wczoraj między jedną a drugą dawkę alergenu w korytarzu przed gabinetem. Na uszach żarówisto pomarańczowe ulubione słuchawki. I na krótką chwilę nachodzi mnie ten stan w którym odrywam się od rzeczywistości. To taki stan kiedy wszystko zwalnia. Patrzysz na otocznie i wydaje się takie nierealne. Patrzysz na to co jeszcze chwilę wcześniej atakowało natręctwem dźwięków i zdarzeń a teraz jest obojętne. To tak, jak nieraz w filmach gdy ktoś tam patrzy na akcję która przesuwa się w zwolnionym tempie. To takie coś właśnie. Siedzę więc sobie i patrzę. Wolny, spokojny, wyluzowany, rozparty w fotelu. Głowa rytmicznie kiwa w takt muzyki. I rozglądając się na boki dostrzegam wzrok podążającego za mamą małego, może trzy - cztero letniego, szkraba. Nasze spojrzenia spotykają się. Idzie z otwartą paszczą. Tak jak to tylko takie może trzy - cztero letnie szkraby iść potrafią. Zapatrzony w jeden punkt, bez świadomości czy za następnym krokiem nie jest ściana o którą zaraz rozwali swoją małą trzy - cztero letnio szkrabową buźkę. Patrzymy na siebie. Nie wiem czy dla niego też wszystko odbywało się w zwolnionym tempie tak jak w filmach. Ale dla mnie ta chwila była bardzo długa. Tak jakbyśmy w tej chwili byli na świecie tylko my. On zapatrzony, ja patrzący. I taka mnie refleksja naszła po wszystkim. Bo przecież mamy kupę wspomnień z dzieciństwa których wytłumaczyć nie potrafimy, takich które nie wiadomo dlaczego pamiętamy. Wydarzeń błahych, nieważnych a jednak zapamiętanych. I taka mnie refleksja naszła. Czy ten podążający za mamą mały, może trzy - cztero letni, szkrab zapamięta tego dziwnego, rozpostartego w fotelu z dziwnym wzrokiem człowieka, kiwającego rytmicznie głową z żarówisto pomarańczowymi słuchawkami? Może? A może w tamtej chwili widział we mnie jakiegoś bajkowego czarnoksiężnika?
Tak apropo kocham dzieci zwłaszcza te trzy - cztero letnie szkraby.
A muzyka była.

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję ze skutecznie rozladowales narastające w Tobie napięcie .

    OdpowiedzUsuń
  2. ja miałam coś na podobnej zasadzie w małżeństwie. małe kamyki - małe niedogodności, małe niezauważanie, drobne uciążliwości, niby błahostki... a uzbierał się z tego worek kamieni, którego nie umiałam już unieść.

    i też czasami łapie mnie takie wkurzenie, że mnie rozsadza od środka

    OdpowiedzUsuń
  3. jeden z moich ulubionych kawałków.

    ja przerabiam etap "odpierdolcie się wszyscy nic od nikogo nie chcę". i dobrze mi w tym.


    coraz bardziej dociera d mnie że nie ma na tym świecie człowieka który byłby w stanie dotrzymać mi kroku. i moim szkrabom;))))

    OdpowiedzUsuń