sobota, 5 listopada 2016

Ścieżka 415 Do przodu

Miałem w ubiegłym tygodniu sen. Ze środy na czwartek tydzień temu. Sen straszny. Taki z typu koszmarów w których budzisz się z krzykiem. Tak w ogóle sny to mój konik. Ale konik niespełniony. Całe życie bardzo dużo od nich oczekiwałem i oczekuję nadal. Całe życie miałem nadzieję i mam ją dalej, że czegoś się z nich dowiem. Dowiem o sobie, o przyszłości, o przeszłości. Całe życie zgłębiałem wiedzę na temat snów i zgłębiam ją nadal. Całe życie zazdrościłem i zazdroszczę nadal tym którym sny pomagają, sny dają wiedzę, tym którzy mają sny w kolorach tęczy. Zazdroszczę bo jak do tej pory nic z oczekiwań moich nie wychodzi. Z całej magicznej strony życia której tak usilnie szukam i w którą tak bardzo wierzę sny zawodzą mnie najbardziej. Nie mam snów które dałyby mi to wszystko. Moje sny są banalne, są głupie i szare. A moje notoryczne poranne zmęczenie wynika zapewne poniekąd i stąd, że za każdym razem, gdy otworzę oczy, doświadczam kolejnego zawodu. Znowu nic, znowu jakieś głupoty, znowu szarość. Ale wracając do tego od czego zacząłem. Takich snów – koszmarów jak ten ze środy na czwartek też nie mam. Ten był drugim w moim życiu. Pierwszy, pamiętam go dobrze i często do niego wracam, miałem jakieś 10 lat temu. Poszedłem wówczas dosyć wcześnie spać. Tak wcześnie, że życie domowe trwało jeszcze w najlepsze. I to w sumie było w tym wszystkim dosyć ciekawe. Bo gdy się z niego wreszcie wybudziłem najbardziej zadziwił mnie fakt, że to wszystko było, że podczas tego snu życie toczyło się swoim zwykłym, normalnym trybem. A jeszcze ciekawsze było to, że w pewnym momencie tego snu te dwa światy jakby się ze sobą połączyły, tak, że to co początkowo było snem, nie było już snem a rzeczywistością. Przyśniło mi się wówczas, że usiadła mi na nogach czarna postać. Patrzyłem na tą postać i czułem, że nie jest to istota dobra. Myślałem wówczas nawet, że może jest to i diabeł ( obecnie wiem, że diabła nie ma – ale wówczas tak pomyślałem ). No i gdy spróbowałem się podnieść poczułem, że nie mogę. Że nie mogę się poruszyć. Napierałem z całych sił, napinałem wszystkie mięśnie ale nic to nie dawało. Ciężar jaki emanował od tej postaci przygniótł, sparaliżował mnie kompletnie. I widziałem całe otoczenie, widziałem to życie domowe wokół, chciałem coś powiedzieć, chciałem coś krzyknąć jednak nie mogłem. Ten ciężar przygniatał mnie nie dając możliwości żadnego działania. Bałem się. I w pewnym momencie miałem całkiem otwarte oczy a ta postać nadal siedział. Czarna, ciężka. Udało mi się oczywiście wreszcie przemóc ten ciężar bo w innym przypadku nie byłbym tu dzisiaj pisał ale wspomnienie, zaciekawienie i poczucie lekkiego strachu czy też niepewności wracało do mnie co i raz. Właśnie, nawet i strachu. Nurtowała mnie ta czarna postać. Ale od nocy ze środy na czwartek w ubiegłym tygodniu nurtuje już, czy raczej przeraża mniej. W nocy ze środy na czwartek w ubiegłym tygodniu miałem otóż taki sen. W moim ulubionym kościele, katedrze św Jana Chrzciciela na warszawskim Starym Mieście, w przedsionku przed drzwiami wyjściowymi stała jakaś starsza pani z dzieckiem i stała Księżniczka. Początkowo mnie tam nie było, tak tylko jakbym na nie patrzył z perspektywy widza. Ale w kolejnym momencie byłem już obecny i otwierałem drzwi by wyjść na zewnątrz. Otwierałem je tyłem, tak, że otwierając nie widziałem co jest na zewnątrz. I gdy już je otworzyłem dostatecznie by móc wyjść poczułem jak zaczyna mnie otaczać jakaś czarna siła. Tak jakby chciała mnie wciągnąć, pochłonąć, unicestwić. Księżniczka i ta starsza pani zaczęły przeraźliwie krzyczeć. Spojrzałem na ich przerażone twarze. To spowodowało, że i ja sam zacząłem się bać jeszcze bardziej. Ale bardziej niż strach, im bardziej ta czarna siła mnie otaczała, tym bardziej czułem potrzebę by zobaczyć czym ta siła jest, co też to jest. I gdy już, gdy już miałem się odwrócić, gdy chciałem stanąć twarzą w twarz, gdy już myślałem, że zobaczę, że poznam, że pomimo strachu który się potęgował wreszcie powiem „teraz przynajmniej wiem z czym mam do czynienia”, ponowny przeraźliwy krzyk Księżniczki i tej starszej pani obudził mnie z tego snu. I kurde, powiem, zły byłem. No zły. Bo choć strach i przerażenie w tym śnie były duże to większą potrzebą niż przerwanie tej przeraźliwej sceny była ciekawość. Ciekawość co też to jest, co też to jest to czarne, to ciężkie, to straszne, to co czyni życie smutnym, złym, nieprzyjemnym. I cholernie zły byłem, że się obudziłem. I nie jestem nawet w stanie opisać podekscytowania jakie czułem gdy układałem się do snu w czwartek wieczorem. Podekscytowania i nadziei, że tej nocy zobaczę to co zostało przerwane nocy poprzedniej. Bo cóż mi zostało. Choć jakaś taka obawa, że być może się doigram rzucając wyzwanie złu to potrzeba stawienia czoła i poznania tajemnicy pociągała mnie bardziej. Wóz albo przewóz. Niestety. Nie poznałem. Znowu sny mnie zawiodły. Znowu zostałem z niczym. Będę pamiętał ten sen, zresztą jak pamiętam sen ze ścieżki 371, ale jakoś tak jako zawód, jako potwierdzenie faktu, że moje sny nie poszerzą mojej o magicznym świecie wiedzy.
A w świcie realnym jak zakładałem tak zrobiłem.
29.10. wprawdzie urządzenie rejestrujące padło na 6,54 kilometrze ale że biegłem starym, znanym szlakiem i ten zarejestrowany pomiar pokrywa się z poprzednimi zakładam że dycha była na pewno
30.10. 11,34 km
31.10. 10,23 km
01.11. 14,07 km
02.11. 04,78 km
Jak więc łatwo policzyć miało być pięć dych w pięć dni i było.
Aha. I jeszcze jedno. Uwielbiam takie akcje. Takie akcje które walą mnie na glebę, walą na kolana. Pokazują jak proste jest to co się proste być nie wydawało. Myślałem otóż i myślałem jak odmienić i wymyśleć nie mogłem. A tu proszę, jeden wyraz i całe wszystko jest zawarte. Genialny to wyraz. I jakże oczywisty. Lubię takie akcje. Lubię gdy coś mnie zaskakuje w tak genialnie oczywisty sposób. Chodzę cały tydzień i się z siebie śmieję. Śmieję się jak łatwo mnie zgaszono, jak łatwo mnie zaskoczono, jak pokazano mi że przecież to takie proste. Takie proste i oczywiste. I śmieję się z siebie, że też kurna sam na to nie wpadłem. Śmieję się z siebie - wiesz Edenlasko?
Aha, i jeszcze jedno. Jak dobrze że Październik się już skończył. nie lubię go najbardziej ze wszystkich miesięcy. A w tym roku był szczególnie brzydki, zimny, deszczowy, wietrzny.

5 komentarzy:

  1. to był klasyczny paraliż przysenny. dzieje się tak czasami - to jest drobna nieprawidłowość działania mózgu w procesie zasypiania. kiedy mózg przechodzi w fazę głębokiego snu fazę REM - wysyła impulsy do wszystkich mięśni zwiotczasjąc je i rtozluźniając - po to by organizm łatwiej zasnął. lecz czasem dzieję się drobnezakłocenie z tym związanie. mózg wyśle ten impuls wcześniej niż wepadnie w fazę REM - stąd nie śpisz jeszcze głęboko czujesz się sparaliżowany nie możesz oddychać czasem przy tym pojawiają się takie majaki np. związane z widzeniem czarnej postaci która na tobie siedzi. nie spisz jeszcze głęboko więc to czujesz i widzisz ale mięśnie są sparaliżowan jakby ogranizm i mózg był w fazie REM. to mija samoistnie po jakimś czasie nie jest to patologia.


    miałam tak parę razy w życiu. tylko "chwytałó" mi krtań. normalnie zwyczajnie dusiłam się przez sen. miałam jakiś sen w którym czułam że coś zaciska mi krtań. słyszałam jak harczę jak rzężę próbując nabrać poiwetrza ale nie mogę. na bok też odwrócić się nie mogę. po jakimś czasie to ustąpiło wybudzuiłam się odfzyskałam możliwość oddychania, odwróciłam się na bok i spałam dalej.


    jest to nieprzyjemne. ale nie straszne. nie mamy za bardzo na to wpływu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty Rudzik 😨😨😨
      Neurologia ? Psychiatria ?
      Ty się marnujesz w tym Volvo !!!

      Usuń
    2. a co wolisz??;P neurologię czy psychiatrię?;))))))))))))

      nie ma ludzi zdrowych - są tylko niezdiagnozowani;P;P;P;P;P

      Usuń
    3. To mój tekst Kradzieju 😂😂😂

      Usuń
  2. Ti ja mam interpretację tego snu własną. :))

    Wszystko już obcykalam we wszystkich ulubionych sennikach i wszystko wiem.

    Lubię sny.
    Wierzę w to , ze podświadomość chce nam coś w ten sposób przekazać.

    OdpowiedzUsuń