Miałem
w ubiegłym tygodniu sen. Ze środy na czwartek tydzień temu. Sen
straszny. Taki z typu koszmarów w których budzisz się z krzykiem.
Tak w ogóle sny to mój konik. Ale konik niespełniony. Całe życie
bardzo dużo od nich oczekiwałem i oczekuję nadal. Całe życie
miałem nadzieję i mam ją dalej, że czegoś się z nich dowiem.
Dowiem o sobie, o przyszłości, o przeszłości. Całe życie
zgłębiałem wiedzę na temat snów i zgłębiam ją nadal. Całe
życie zazdrościłem i zazdroszczę nadal tym którym sny pomagają,
sny dają wiedzę, tym którzy mają sny w kolorach tęczy.
Zazdroszczę bo jak do tej pory nic z oczekiwań moich nie wychodzi.
Z całej magicznej strony życia której tak usilnie szukam i w którą
tak bardzo wierzę sny zawodzą mnie najbardziej. Nie mam snów które
dałyby mi to wszystko. Moje sny są banalne, są głupie i szare. A
moje notoryczne poranne zmęczenie wynika zapewne poniekąd i stąd,
że za każdym razem, gdy otworzę oczy, doświadczam kolejnego
zawodu. Znowu nic, znowu jakieś głupoty, znowu szarość. Ale
wracając do tego od czego zacząłem. Takich snów – koszmarów
jak ten ze środy na czwartek też nie mam. Ten był drugim w moim
życiu. Pierwszy, pamiętam go dobrze i często do niego wracam,
miałem jakieś 10 lat temu. Poszedłem wówczas dosyć wcześnie
spać. Tak wcześnie, że życie domowe trwało jeszcze w najlepsze.
I to w sumie było w tym wszystkim dosyć ciekawe. Bo gdy się z
niego wreszcie wybudziłem najbardziej zadziwił mnie fakt, że to
wszystko było, że podczas tego snu życie toczyło się swoim
zwykłym, normalnym trybem. A jeszcze ciekawsze było to, że w
pewnym momencie tego snu te dwa światy jakby się ze sobą
połączyły, tak, że to co początkowo było snem, nie było już
snem a rzeczywistością. Przyśniło mi się wówczas, że usiadła
mi na nogach czarna postać. Patrzyłem na tą postać i czułem, że
nie jest to istota dobra. Myślałem wówczas nawet, że może jest
to i diabeł ( obecnie wiem, że diabła nie ma – ale wówczas tak
pomyślałem ). No i gdy spróbowałem się podnieść poczułem, że
nie mogę. Że nie mogę się poruszyć. Napierałem z całych sił,
napinałem wszystkie mięśnie ale nic to nie dawało. Ciężar jaki
emanował od tej postaci przygniótł, sparaliżował mnie
kompletnie. I widziałem całe otoczenie, widziałem to życie domowe
wokół, chciałem coś powiedzieć, chciałem coś krzyknąć jednak
nie mogłem. Ten ciężar przygniatał mnie nie dając możliwości
żadnego działania. Bałem się. I w pewnym momencie miałem całkiem
otwarte oczy a ta postać nadal siedział. Czarna, ciężka. Udało
mi się oczywiście wreszcie przemóc ten ciężar bo w innym
przypadku nie byłbym tu dzisiaj pisał ale wspomnienie,
zaciekawienie i poczucie lekkiego strachu czy też niepewności
wracało do mnie co i raz. Właśnie, nawet i strachu. Nurtowała
mnie ta czarna postać. Ale od nocy ze środy na czwartek w ubiegłym
tygodniu nurtuje już, czy raczej przeraża mniej. W nocy ze środy
na czwartek w ubiegłym tygodniu miałem otóż taki sen. W moim
ulubionym kościele, katedrze św Jana Chrzciciela na warszawskim
Starym Mieście, w przedsionku przed drzwiami wyjściowymi stała
jakaś starsza pani z dzieckiem i stała Księżniczka. Początkowo
mnie tam nie było, tak tylko jakbym na nie patrzył z perspektywy
widza. Ale w kolejnym momencie byłem już obecny i otwierałem drzwi
by wyjść na zewnątrz. Otwierałem je tyłem, tak, że otwierając
nie widziałem co jest na zewnątrz. I gdy już je otworzyłem
dostatecznie by móc wyjść poczułem jak zaczyna mnie otaczać
jakaś czarna siła. Tak jakby chciała mnie wciągnąć, pochłonąć,
unicestwić. Księżniczka i ta starsza pani zaczęły przeraźliwie
krzyczeć. Spojrzałem na ich przerażone twarze. To spowodowało, że
i ja sam zacząłem się bać jeszcze bardziej. Ale bardziej niż strach, im
bardziej ta czarna siła mnie otaczała, tym bardziej czułem
potrzebę by zobaczyć czym ta siła jest, co też to jest. I gdy
już, gdy już miałem się odwrócić, gdy chciałem stanąć twarzą
w twarz, gdy już myślałem, że zobaczę, że poznam, że pomimo
strachu który się potęgował wreszcie powiem „teraz przynajmniej
wiem z czym mam do czynienia”, ponowny przeraźliwy krzyk
Księżniczki i tej starszej pani obudził mnie z tego snu. I kurde,
powiem, zły byłem. No zły. Bo choć strach i przerażenie w tym
śnie były duże to większą potrzebą niż przerwanie tej
przeraźliwej sceny była ciekawość. Ciekawość co też to jest,
co też to jest to czarne, to ciężkie, to straszne, to co czyni
życie smutnym, złym, nieprzyjemnym. I cholernie zły byłem, że
się obudziłem. I nie jestem nawet w stanie opisać podekscytowania
jakie czułem gdy układałem się do snu w czwartek wieczorem.
Podekscytowania i nadziei, że tej nocy zobaczę to co zostało
przerwane nocy poprzedniej. Bo cóż mi zostało. Choć jakaś taka
obawa, że być może się doigram rzucając wyzwanie złu to
potrzeba stawienia czoła i poznania tajemnicy pociągała mnie
bardziej. Wóz albo przewóz. Niestety. Nie poznałem. Znowu sny mnie
zawiodły. Znowu zostałem z niczym. Będę pamiętał ten sen,
zresztą jak pamiętam sen ze ścieżki 371, ale jakoś tak jako
zawód, jako potwierdzenie faktu, że moje sny nie poszerzą mojej o
magicznym świecie wiedzy.
A
w świcie realnym jak zakładałem tak zrobiłem.
29.10.
wprawdzie urządzenie rejestrujące padło na 6,54 kilometrze ale że
biegłem starym, znanym szlakiem i ten zarejestrowany pomiar pokrywa
się z poprzednimi zakładam że dycha była na pewno
30.10.
11,34 km
31.10.
10,23 km
01.11.
14,07 km
02.11.
04,78 km
Jak
więc łatwo policzyć miało być pięć dych w pięć dni i było.
Aha.
I jeszcze jedno. Uwielbiam takie akcje. Takie akcje które walą mnie
na glebę, walą na kolana. Pokazują jak proste jest to co się
proste być nie wydawało. Myślałem otóż i myślałem jak
odmienić i wymyśleć nie mogłem. A tu proszę, jeden wyraz i całe
wszystko jest zawarte. Genialny to wyraz. I jakże oczywisty. Lubię
takie akcje. Lubię gdy coś mnie zaskakuje w tak genialnie oczywisty
sposób. Chodzę cały tydzień i się z siebie śmieję. Śmieję
się jak łatwo mnie zgaszono, jak łatwo mnie zaskoczono, jak
pokazano mi że przecież to takie proste. Takie proste i oczywiste.
I śmieję się z siebie, że też kurna sam na to nie wpadłem. Śmieję
się z siebie - wiesz Edenlasko?
Aha, i jeszcze jedno. Jak dobrze że Październik się już skończył. nie lubię go najbardziej ze wszystkich miesięcy. A w tym roku był szczególnie brzydki, zimny, deszczowy, wietrzny.
Aha, i jeszcze jedno. Jak dobrze że Październik się już skończył. nie lubię go najbardziej ze wszystkich miesięcy. A w tym roku był szczególnie brzydki, zimny, deszczowy, wietrzny.
to był klasyczny paraliż przysenny. dzieje się tak czasami - to jest drobna nieprawidłowość działania mózgu w procesie zasypiania. kiedy mózg przechodzi w fazę głębokiego snu fazę REM - wysyła impulsy do wszystkich mięśni zwiotczasjąc je i rtozluźniając - po to by organizm łatwiej zasnął. lecz czasem dzieję się drobnezakłocenie z tym związanie. mózg wyśle ten impuls wcześniej niż wepadnie w fazę REM - stąd nie śpisz jeszcze głęboko czujesz się sparaliżowany nie możesz oddychać czasem przy tym pojawiają się takie majaki np. związane z widzeniem czarnej postaci która na tobie siedzi. nie spisz jeszcze głęboko więc to czujesz i widzisz ale mięśnie są sparaliżowan jakby ogranizm i mózg był w fazie REM. to mija samoistnie po jakimś czasie nie jest to patologia.
OdpowiedzUsuńmiałam tak parę razy w życiu. tylko "chwytałó" mi krtań. normalnie zwyczajnie dusiłam się przez sen. miałam jakiś sen w którym czułam że coś zaciska mi krtań. słyszałam jak harczę jak rzężę próbując nabrać poiwetrza ale nie mogę. na bok też odwrócić się nie mogę. po jakimś czasie to ustąpiło wybudzuiłam się odfzyskałam możliwość oddychania, odwróciłam się na bok i spałam dalej.
jest to nieprzyjemne. ale nie straszne. nie mamy za bardzo na to wpływu
Ty Rudzik 😨😨😨
UsuńNeurologia ? Psychiatria ?
Ty się marnujesz w tym Volvo !!!
a co wolisz??;P neurologię czy psychiatrię?;))))))))))))
Usuńnie ma ludzi zdrowych - są tylko niezdiagnozowani;P;P;P;P;P
To mój tekst Kradzieju 😂😂😂
UsuńTi ja mam interpretację tego snu własną. :))
OdpowiedzUsuńWszystko już obcykalam we wszystkich ulubionych sennikach i wszystko wiem.
Lubię sny.
Wierzę w to , ze podświadomość chce nam coś w ten sposób przekazać.