sobota, 29 października 2016

Ścieżka 414 Do przodu

Miałem wiecie kiedyś kolegę. Było to dawno dawno temu. Tak dawno, że śmiało można by dodać, że było to za siedmioma górami, za siedmioma morzami. I żeby zbytnio nie zdradzać jego osoby, z uwagi na powyższy wstęp, na potrzeby tej notki nazwijmy go: Rycerzem. Otóż Rycerz ten miał kiedyś, dawno dawno temu koleżankę. Może i nawet była to przyjaciółka? Ale tego akurat, to nawet najstarsi nie potrafią jednoznacznie powiedzieć. I żeby zbytnio nie zdradzać jej osoby na potrzeby tej notki, z uwagi na powyższy wstęp i na fakt, że ten mój kolega musiał toczyć z nią walki, a że Rycerze toczą walki zazwyczaj ze smokami, nazwijmy ją Smokiem. Ten mój kolega Rycerz spotkał Smoka zupełnie przypadkiem. Spotkał Smoka w czasach gdy za siedmioma górami, za siedmioma morzami panowała ciemność i smutek. A sam Rycerz był wówczas co najwyżej rycerzykiem. O Smoku mój kolega Rycerz to słyszał już dużo, dużo wcześniej. Słyszał i co najważniejsze, nawet tego Smoka podziwiał. Podziwiał za smoczą siłę, odwagę i upór. I chociaż czasy ciemności i smutku mocno jego o sobie opinię nadszarpnęły, to sam Rycerz też uważał się za dosyć mocnego i twardego. A że przekonany był, że z bajkowych bohaterów został na tym cyfrowym świecie sam jedyny to dziwił się nawet, że takie Smoki jeszcze w ogóle istnieją. Tak więc smocza siła, odwaga i upór miały dla niego duże znaczenie. Czas płynął. Kolega Rycerz żył w swoim bajkowym świecie ale coraz częściej obserwował z zaciekawieniem smoczą pieczarę. Sam Smok również zauważył Rycerza, tak, że w pewnym momencie Rycerz i Smok patrzyli na siebie nawzajem uważnie. Tak uważnie, że kolega Rycerz poznawał coraz więcej tajemnic smoczej pieczary. I chociaż tajemnice te odbiegały mocno od rycerskiego kodeksu to paradoksalnie, ciekawość co tam się jeszcze może kryć, zaczęły Rycerza pociągać. I gdy tak sprawdzał, gdy tak szukał, gdy tak poznawał odkrył w pewnym momencie bardzo dziwną dla mojego kolegi Rycerza rzecz. Rozpoznał mianowicie w Smoku z wielkim zaskoczeniem, ale z jeszcze większym zadowoleniem, zaklęta w smoka Królewnę. Odkrycie to odmieniło kolegę Rycerza. Z czasów ciemności i smutku zaczął wyłaniać się świat światła i radości. I co za tym idzie Rycerz zaczął odzyskiwać swoją prawdziwą rycerską naturę i jak na prawdziwego rycerza przystało poczuł nieopisaną wręcz potrzebę odczarowania tej zaklętej królewny. A był to czas najwyższy. Był najwyższy to czas bo zbliżał się nieuchronnie do porzucenia swoich rycerskich zasad i reguł. Można by wręcz nawet rzec, że spotkanie Smoka było jakby ostatnim ratunkiem jego rycerskiej natury. No więc ten mój kolega Rycerz postanowił dla dobra bajkowego świata odczarować zaklęta w smoka Królewnę. A jeżeli nawet nie odczarować, bo zaklęcie rzucone na Królewnę było bardzo silne, to przynajmniej sprawić by smocze życie nabrało należnego mu blasku. I by Królewna na zawsze pozbyła się smoczych lęków, a jak wiadomo smoki najbardziej poza rycerzami obawiają się wody, obrał sobie za cel nauczenie Smoka - Królewny pływać. Niestety Smok nijak nie dawał się w tym temacie pokonać. Bronił się, uciekał, krył w smoczej jamie. Rycerza trochę to martwiło, trochę irytowało i złościło. Bo Rycerz niby i rycerz ale bardzo nie lubił jak jego rycerskie działania są ignorowane i nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Mój kolega Rycerz zastanawiał się nad całą tą sytuacją, rozmyślał, analizował. A że był niezwykle inteligentny, odkrył nową, zaskakującą rzecz. Odkrył otóż, że w pobliżu Smoka kręcą się jeszcze jakieś inne istoty. I wówczas Rycerz zrozumiał, że nie może rozpatrywać tematu Smoka jako odrębnej jednostki. Smok okazał się być zbiorem. Smoka należało rozpatrywać jako składową Smoka i tych istot, zwanych potocznie Potforami. I w głowie mojego kolegi Rycerza zaświtał nowy plan. Plan nauczenia Smoka pływać wraz z tymi istotami potocznie zwanymi Potforami. Bo przekonany cały czas był, czuł to swoim rycerskim sercem, za punkt honoru stawiał, by Królewnę ze Smoka odczarować. A jeżeli nawet nie odczarować, bo zaklęcie rzucone na Królewnę było bardzo silne, to przynajmniej sprawić by smocze życie nabrało należnego mu blasku. I im dłużej o tym rozmyślał tym bardziej nabierał przekonania, że powinien to zrobić. Tym bardziej, że po niejakim czasie okazało się, że te kręcące się obok Smoka istoty potocznie zwane Potforami, tak naprawdę są najprawdziwszymi Królewiczami. To na mojego kolegę Rycerza podziałało jeszcze bardziej. I już widział swoimi rycerskimi oczyma wyobraźni jak zabiera tą całą smoczą zgraję nad wielką słoną wodę. I choć mi osobiście wydaje się ten plan absurdalny i dość głupio naiwny to ten mój kolega Rycerz całkiem poważnie myślał o spędzeniu kilku słonecznych dni nad wielką słoną wodą. Takich dni, gdzie cała smocza zgraj poczuje się wolna, ważna, bezpieczna. Takich dni z ciąganiem wszystkich tych tobołów tam i z powrotem. Ciąganiem które utwierdzi najstarszego Królewicza w przekonaniu, że dźwiganie smoczych ciężarów dobrą jest rzeczą. Takich dni z rozstawianiem tych tobołów. Rozstawianiem które utwierdzi średniego Królewicza, że wszystko musi być na swoim miejscu, równe, dopasowane i estetyczne. I takich dni które utwierdzą najmłodszego Królewicza, po tym jak po raz kolejny przekrzywi prostą jak spod linijki zbudowaną przez mojego kolegę Rycerza wieżę piaskowego zamku, w przekonaniu, że wieże piaskowych zamków nie muszą być idealne. I takich dni, gdy sam Smok może się położyć w cieple słońca, które zresztą Smok uwielbia, położyć na ciepłym piasku bez obawy, bez poczucia obowiązku, bez potrzeby bycia czujnym. Może się położyć i zasnąć snem spokojnym. Spokojnym i głębokim. Bo Królewicz najstarszy, Królewicz średni i mój kolega Rycerz kopią obok beztrosko w piłkę. Czemu zaś przygląda się Królewicz najmłodszy, niepewny jeszcze czy warto się do tej zabawy przyłączać. I tylko co jakiś czas przerywają dla upewnienia się czy koc którym okryli śpiącego Smoka nie zsunął się zbytnio. Bo słońce gorące, a oni wiedzą, że może śpiącego Smoka spalić. A na koniec dnia, gdy gorące słońce chyli się już ku zachodowi siedzą wzorem Małego Księcia i patrzą w ciszy jak znika za horyzontem. I może, gdy już zajdzie, udało by się Rycerzowi wprowadzić Smoka do wielkiej, słonej wody. By zmyła smocze łuski a na brzeg wyszła by odczarowana Królewna. O i tyle. Taka bajka mojego kolegi Rycerza. Bo ja sam oczywiście, jak i pewnie wszyscy poza Rycerzem, wszyscy, w bajkę tą nie wierzą. Ale gdy tak patrzę na tą jego bajkę nachodzi mnie refleksja. Dlaczego ja, i dlaczego wszyscy poza nim, dlaczego ludzie, dlaczego my nie wierzymy w bajki? Jakiż to strach, jaka niepewność powstrzymuje nas przed w bajki wiarą? Że co? Że są nierealne, że są niepraktyczne, że są nieżyciowe? Że nie wiadomo dokąd nas zaprowadzą, że oderwą nas od realnego świata ( a co jak co ale my musimy podchodzić do świata realnie, poważnie )? I przede wszystkim że nie wiadomo co będzie dalej, co będzie jak się bajka skończy? Że jak się skończy zostanie tylko pustka. A chromolić to. Bajka mojego kolegi Rycerza otworzyła we mnie nowe spojrzenie. Trzeba brać te bajki! Trzeba z nich korzystać. Trzeba dać się im ponieść. Pisałem kiedyś o lwie i komnacie do której nikt nie chce wejść. Otóż teraz, ja, daję się zaprosić wszędzie gdzie chciałbym być. Daję się choćby na chwilę, choćby na moment. Choćby po to by zobaczyć jak tam jest. Nie ma sensu bronić się przed pięknem. I ja, porwany bajką mojego kolegi Rycerza, doszedłem do wniosku, że nie ma co stawiać sobie ograniczeń. Będę brał bajki, będę z nich korzystał. Będę korzystał z pięknych chwil, dobrych ludzi, dawał się im uszczęśliwiać. Tak właśnie, uszczęśliwiać. Jak na karuzeli w wesołym miasteczku. Tak więc daję sobie przyzwolenie by bajki zaistniały w moim życiu. A choćby tylko na chwilę, a choćby na moment. To nie ważne. Ważne by dać sobie prawo do szczęścia, do radości. Jeżeli nawet do szczęścia, do radości na moment to warto choćby dla samych wspomnień. Wspomnień do których można wrócić w czasach ciemności, w czasach smutku. Otóż to. Tego nauczyła mnie bajka mojego kolegi Rycerza. Pozwolić sobie być szczęśliwym, pozwolić komuś się uszczęśliwić, choćby tylko na chwilę, ale dać. A może bajka po tym jak zobaczy że dobrze w niej się czuję stanie się moją rzeczywistością. Bo bajki mogą stać się rzeczywistością, trzeba tylko w to wierzyć. I ja, er, zamiar mam to czynić.
A co słychać w zwykłym życiu?
Muszę poprawić statystykę biegania bo ostatnio trochę intensywność mi spadła. We wrześniu przebiegłem raptem czterdzieści trzy kilometry gdy zazwyczaj oscylowałem w granicach stu. Napisał ostatnio w komentarzach ktoś ( tzn wiem kto ale za cholerę nie wiem jak to odmienić by napisać kto więc dlatego użyłem wymijającego napisał ostatnio w komentarzach ktoś ) żebym jak nie wiem co ze sobą zrobić to żebym przebiegł maraton. Przednia myśl ale nie dam rady. Raz, że mentalnie nie podołam, a dwa, że kolano nie da rady. Kiedyś, jak dochodziłem do dwudziestek ( kurna ale to były czasy ) zaczęło się odzywać. Kiedyś ( kurna ale to były czasy ) pisałem o tym. Niestety teraz daje o sobie znać już na ósmym kilometrze. Walczymy ze sobą ( tzn kolano i ja ) kto kogo przetrzyma ale o ile do dziesięciu wygrywam ja to myślę, że powyżej, nie mówiąc już o maratonie moje kolano powie stanowczo: Nie, kurna, nie, dalej nie biegnę. I myślę, że w takim przypadku niestety jego będzie górą. Tak więc zostaje mi biegać dziesiątki i tyle. I taki się ostatnio zrobiłem chitry, że jak już biegam, to tylko dziesiątki. Na stare, dobre, piątki nie chce mi się zbierać, nie chce mi się nimi zawracać głowy. No taki się zrobiłem chitry. Więc może nie maraton naraz ale postanowiłem przez najbliższe pięć dni przebiec pięćdziesiąt kilometrów. Pierwsze dziesięć już mam.

5 komentarzy:

  1. weź cie kurna zdzwońcie się i umówcie w końcu;))))))))))) wiadomo o co chodzi i wiadomo o kogo chodzi i wszystko wiadomo.


    ja będę Wam kibicować.

    chcę ciąg dalszy z Wami w roli głównej. jak się w końcu spiknienie to przyjdzie moja kolej.


    marzy mi się nundurowy;)))) mundurowy który jest dobrym człowiekiem i wrażliwy na krzywdę innych. ktoś kto akceptowałby moje dzieci i gotów byłby zastąpił im ojca. ktoś kto rozumie co to bol bo sam dużo przeszedł. i wreszcie ktoś kto...lubiłby mnie. przy kim czułabym się swobodnie. kto rozumiałby moje poczucie humoru i przy kim nie musiałabym się niczym krępować. jestem już za duża dziewczynka na bajki i motyle w brzuchu. chemia i to szybko ulatuje a przyjaźń i wspólna pasja zostaje. i kogoś....kto utrzymałby mnie w ryzach. no cóż;)))))) pomarzyć zawsze można dobrze że za marzenia nie karają.


    czekam na ciąg dalszy Waszej bajki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja tam wolę nie marzyć.
      i tak nic z tego nie wychodzi w realu, więc po co sobie tym zawracać głowę?

      Usuń
    2. więc dlatego mówię że dopbrze że za marzenia nie karają.

      mic na siłę ja też nie będę szukać kogokolwiek na siłę bo to nie o to chodzi. i tak nie mam za wiele czasu na układanie sobie życia.

      Usuń
  2. Wiesz co Er, życzę Twojemu Rycerzowi ,żeby tę Królewnę zaklętą w Smoka odczarował...Tylko co jeżeli to prawdziwy ,najprawdziwszy Smok, co wtedy zrobi Rycerz ? :) Bardzo lubię bajki, baśnie bajeczki są takie życiowe ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. hiih...hm..jak odmienić...może edenlaska? ;)
    Kolano ma jednak przewagę... siła materii z siłą ducha czasem wygrywa.

    Ponoć "życietoniejebajka" a jednak może być podobne, a nawet lepsze, bo prawdziwe :)

    OdpowiedzUsuń