środa, 18 stycznia 2017

Ścieżka 424 Do przodu

Klątwa trwa. Myślałem, że już sobie poszła a jednak nie, jest, nadal jest i trzyma się chyba dobrze. Nie to żebym czuł się z tego powodu jakoś szczególnie rozczarowany. Mało tego, nawet się uśmiechnąłem z rozczuleniem. No bo to takie moje. Takie prawdziwie moje. Takie znane, takie oczywiste. Nawet nie trzeba się martwić, zastanawiać, co by było gdyby. A tak? A tak jestem na swoim i wiem czego się trzymać. Może to i lepiej? Jedna tylko myśl mnie nurtuje. Dlaczego? Dlaczego tak jest? Co jest takiego we mnie, że płeć przeciwna gotowa oddać mi duszę, oddać serce, oddać myśl każdą ale nie ciało? Bo choć ważne to wszystko, istotne, piękne i romantyczne to od fizyczności uciec się nie da. Tylko zaraz zaraz. Przeczytałem teraz to co napisałem i doznałem olśnienia. Bo o co mi chodzi? Przecież tak miało być od początku. No przecież! Takie były założenia. Więc czego się czepiam i czego biadolę. To tylko zaistniałe okoliczności zatarły stan faktyczny. To tylko zaistniałe okoliczności skierowały myśli na błędne tory. Ufff. Jak dobrze, że mnie olśniło. Ufff. Jak dobrze, że sobie przypomniałem. Przecież gdyby nie to, napisałbym co miałem napisać i wyszedł na konkretnego durnia. No nie byłem czujny. Kurde nie byłem czujny. Omotało mnie, zwiodło. I zacząłem sobie snuć wyobrażenia i fantazje. Muszę przyznać, że piękne, cudowne, pociągające to były fantazje. I dlatego właśnie, że takie piękne i cudowne były, tak łatwo dałem się zwieść, omotać. I były takie moje, naprawdę takie moje. Takie moje, że aż zapragnąłem ich spełnienia. Spełnienia wreszcie, nareszcie. Zapragnąłem spełnienia zwłaszcza, że co by nie powiedzieć o moim ciele astralnym, posiadam tez ciało fizyczne. A ono też domaga się swojego. Fizyczność dogania mnie coraz bardziej. Nawet najbardziej uduchowiony asceta musi czasem coś zjeść. Musi, inaczej umrze. Choćby nie wiem jak się modlił, jakim stanom umysłu oddawał, choćby nie wiem w jakie transy popadał wcześniej czy później potrzeby ciała fizycznego wezmą górę. I albo je zaspoki albo po prostu: umrze. To coś w tym rodzaju. Dogania mnie moja fizyczność. I choć cały czas trzymam się uparcie swojego starego: nie zwiodą mnie, nie zwiodą mnie larwy choćby nie wiem jak ładne, to przychodzi mi to coraz trudniej. Coraz trudniej oprzeć mi się tym urokom, tym atrakcjom, tym pokusom. Coraz silniej oddziaływują na moje postrzeganie otoczenia. Nie wiem do czego to wszystko doprowadzi? Nie wiem czym się skończy. Na pewno niczym dobrym. Nerwowość i napięcie stają się moją cechą przewodnią. Choć chowam to przed światem, choć chronię najbliższe otoczenie przed kontaktem z czarną stroną mojej natury, śnieżna kula która jest we mnie z każdym dniem coraz większa doprowadzić może do katastrofy. Czy nieuniknionej? Chyba nie? Bo to co się stało to jakby nagłe otrzeźwienie. Tak jakby ktoś czy coś palnęło mnie nagle w łepetynę na obudzenie. Naprawdę, chyba się obudziłem. Wyrwany jak z jakiegoś snu czy zapomnienia. Wracam na właściwe tory. Rad z tego, że mogę patrzeć na wszystkie piękne panie zostaję ze swoimi fantazjami. Są to moje fantazje. Zarezerwowane dla kogoś kto zechce ich spróbować, kto zechce podzielić się swoimi. Ponownie się uśmiecham. Uśmiecham się na myśl jakie to będzie wspaniałe, jakie doskonałe, jakie pozytywne. Bo co jak co, ale wyobraźnię to ja wybujałą mam okrutnie. Trzeba tylko wrócić do starego, dobrego ja i czekać. Czekać i tyle. Bo cóż miałbym zrobić? Dać anons do prasy czy może założyć konto na fb czy innym do tego konkretnie dedykowanym forum. Co ma być to będzie. Jeździ ze mną autobusem koleś. Taki zwykły, normalny. Jeżeli miałbym określić go jednym słowem powiedziałbym: cichy. I chyba lubi ptaki, bo tak się składa, że wysiadamy na tym samym przystanku i na kawałku który mamy do przejścia często widywałem go jak nasłuchuje ptaków i wypatruje ich w konarach drzew. I jeździ też dziewczyna. Nawet niebrzydka i nawet zwróciłem na nią z tego powodu uwagę. Jeżeli miałbym określić ją jednym słowem powiedziałbym: smutna. A więc jeździmy sobie tym samym autobusem często we trójkę. Tzn jeździliśmy. Bo teraz obecnie, jeździmy ja i oni. Nie wiem kiedy, nie zauważyłem tego momentu, ale stało się to jakiś czas temu. Są parą. I widać dobrze im ze sobą. I podoba mi się to. I uśmiecham się jak ich widzę. I uśmiecham się jak idą za rękę czy obdarowują ciepłym pocałunkiem. Jeny jak ja się uśmiecham. I tak sobie myślę, że tak kurna chyba jest. Musi przyjść odpowiedni czas. Będę czekał. Muszę czekać. Muszę czekać i wierzyć. Czy się doczekam? Nie wiem? Ale w coś trzeba wierzyć. To musi nastąpić, bo jeżeli miałoby nie przyjść to zaprawdę powiadam lepiej byłoby mi odejść już dziś.
P.S. Czekał będę cierpliwie. Aaaale tylko do wakacji bo w wakacje moje fantazje maja się zmaterializować inaczej wysiadam. Wysiadam i basta.
Zastanawiam się często jakie to ciekawe z czym zasiadam do pisania a co wychodzi na końcu :)

A w codzienności miałem dzisiaj pobiegać, nawet ambitny plan jakiś świtał mi w głowie wykręcić jakiś dobry czas, jednak około trzeciej nad ranem dopadł mnie ból gardła i choć obecnie zelżał to jednak nie będę kusił losu. Więc by jakoś choć trochę fizycznie wykorzystać ten należny mi dzień urlopu chyba wybiorę się na basen. Bo jest 13:00 a ja nie zrobiłem nic kompletnie nic.

Gwoli ścisłości jeszcze apropo świąt. Do tego co tam ostatnio napisałem dodać muszę, że ogromniastą mam w tym roku choinkę, drzewko znaczy się. Ja nie wiem gdzie miałem oczy jak ją kupowałem ale wzrostu to lekko ma ze dwa metry a w pasie to i więcej. Już jak ją tachałem do domu myśl mi nie dawała spokoju co też ona taka ciężka. I dopiero jak ją ustawiłem w pokoju wyjaśniło się co też. Wielka jest naprawdę. I nie wiem gdzie oczy miałem, czy też ona skurczyła się gdy ja wybierałem, bo przecież aż tak wielkiej bym nie wziął. I żebym jeszcze nie widział jej w całej okazałości. A widziałem przecież, widziałem ja w całej okazałości rozstawioną. Tak więc jest wielka. Tarasuje pół pokoju, utrudnia dostęp do balkonu i zasłania telewizor. Ale jest śliczna. Szczególnie wieczorem gdy mieni się światłem kolorowych lampek. Lampek i bombek i innych błyskotek, tak oczywiście, harmonijnie umieszczonych przez mnie na niej osobiście. Jest jednak małe ale. Gdybym miał taką choinkę tachać do chaty, i gdybym miał ją ustawiać i gdybym miał ubierać tylko dla siebie, gdybym miał w sobie taką tą narcystyczną naturę to wszystko by było na swoim miejscu. I choć mam ją, tą narcystyczną naturę, to jednak chciałbym by sprawiała przyjemność komuś innemu, komuś z kim mógłbym siedzieć wieczorami i patrzeć na te symetrycznie ułożone lampki i bombki.


2 komentarze:

  1. Choinka była jak widać wprost proporcjonalna do Twoich marzeń i fantazji.

    A od fizyczności faktycznie ciężko jest uciec. Nie wolno być jej niewolnikiem, ale też nie ma co udawać, że nas to przecież nie dotyczy bo jesteśmy ponad to. Trzymam kciuki, żebyś doczekał się takiej cielesności, która przyjdzie w parze z duchowością. I nie napiszę, żebyś doczekał się jak najszybciej, bo niech to stanie się w czasie odpowiednim dla Ciebie. Tak, żebyś umiał rozpoznać, że ok, to już jest to, na co tak czekałeś. No dobra, byle tylko wyrobiło się to to do wakacji :) A jak najdziesz, to mam nadzieję, napiszesz tu subtelnie, że znalazłeś i wtedy ja uśmiechnę się czytając :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń