Klątwa
trwa. Myślałem, że już sobie poszła a jednak nie, jest, nadal
jest i trzyma się chyba dobrze. Nie to żebym czuł się z tego
powodu jakoś szczególnie rozczarowany. Mało tego, nawet się
uśmiechnąłem z rozczuleniem. No bo to takie moje. Takie prawdziwie
moje. Takie znane, takie oczywiste. Nawet nie trzeba się martwić,
zastanawiać, co by było gdyby. A tak? A tak jestem na swoim i wiem
czego się trzymać. Może to i lepiej? Jedna tylko myśl mnie
nurtuje. Dlaczego? Dlaczego tak jest? Co jest takiego we mnie, że
płeć przeciwna gotowa oddać mi duszę, oddać serce, oddać myśl
każdą ale nie ciało? Bo choć ważne to wszystko, istotne, piękne
i romantyczne to od fizyczności uciec się nie da. Tylko zaraz
zaraz. Przeczytałem teraz to co napisałem i doznałem olśnienia.
Bo o co mi chodzi? Przecież tak miało być od początku. No
przecież! Takie były założenia. Więc czego się czepiam i czego
biadolę. To tylko zaistniałe okoliczności zatarły stan faktyczny.
To tylko zaistniałe okoliczności skierowały myśli na błędne
tory. Ufff. Jak dobrze, że mnie olśniło. Ufff. Jak dobrze, że
sobie przypomniałem. Przecież gdyby nie to, napisałbym co miałem
napisać i wyszedł na konkretnego durnia. No nie byłem czujny.
Kurde nie byłem czujny. Omotało mnie, zwiodło. I zacząłem sobie
snuć wyobrażenia i fantazje. Muszę przyznać, że piękne,
cudowne, pociągające to były fantazje. I dlatego właśnie, że
takie piękne i cudowne były, tak łatwo dałem się zwieść,
omotać. I były takie moje, naprawdę takie moje. Takie moje, że aż
zapragnąłem ich spełnienia. Spełnienia wreszcie, nareszcie.
Zapragnąłem spełnienia zwłaszcza, że co by nie powiedzieć o
moim ciele astralnym, posiadam tez ciało fizyczne. A ono też domaga
się swojego. Fizyczność dogania mnie coraz bardziej. Nawet
najbardziej uduchowiony asceta musi czasem coś zjeść. Musi,
inaczej umrze. Choćby nie wiem jak się modlił, jakim stanom umysłu
oddawał, choćby nie wiem w jakie transy popadał wcześniej czy
później potrzeby ciała fizycznego wezmą górę. I albo je zaspoki
albo po prostu: umrze. To coś w tym rodzaju. Dogania mnie moja
fizyczność. I choć cały czas trzymam się uparcie swojego
starego: nie zwiodą mnie, nie zwiodą mnie larwy choćby nie wiem
jak ładne, to przychodzi mi to coraz trudniej. Coraz trudniej oprzeć
mi się tym urokom, tym atrakcjom, tym pokusom. Coraz silniej
oddziaływują na moje postrzeganie otoczenia. Nie wiem do czego to
wszystko doprowadzi? Nie wiem czym się skończy. Na pewno niczym
dobrym. Nerwowość i napięcie stają się moją cechą przewodnią.
Choć chowam to przed światem, choć chronię najbliższe otoczenie
przed kontaktem z czarną stroną mojej natury, śnieżna kula która
jest we mnie z każdym dniem coraz większa doprowadzić może do
katastrofy. Czy nieuniknionej? Chyba nie? Bo to co się stało to
jakby nagłe otrzeźwienie. Tak jakby ktoś czy coś palnęło mnie
nagle w łepetynę na obudzenie. Naprawdę, chyba się obudziłem.
Wyrwany jak z jakiegoś snu czy zapomnienia. Wracam na właściwe
tory. Rad z tego, że mogę patrzeć na wszystkie piękne panie
zostaję ze swoimi fantazjami. Są to moje fantazje. Zarezerwowane
dla kogoś kto zechce ich spróbować, kto zechce podzielić się
swoimi. Ponownie się uśmiecham. Uśmiecham się na myśl jakie to
będzie wspaniałe, jakie doskonałe, jakie pozytywne. Bo co jak co,
ale wyobraźnię to ja wybujałą mam okrutnie. Trzeba tylko wrócić
do starego, dobrego ja i czekać. Czekać i tyle. Bo cóż miałbym
zrobić? Dać anons do prasy czy może założyć konto na fb czy
innym do tego konkretnie dedykowanym forum. Co ma być to będzie.
Jeździ ze mną autobusem koleś. Taki zwykły, normalny. Jeżeli
miałbym określić go jednym słowem powiedziałbym: cichy. I chyba
lubi ptaki, bo tak się składa, że wysiadamy na tym samym
przystanku i na kawałku który mamy do przejścia często widywałem
go jak nasłuchuje ptaków i wypatruje ich w konarach drzew. I jeździ
też dziewczyna. Nawet niebrzydka i nawet zwróciłem na nią z tego
powodu uwagę. Jeżeli miałbym określić ją jednym słowem
powiedziałbym: smutna. A więc jeździmy sobie tym samym autobusem
często we trójkę. Tzn jeździliśmy. Bo teraz obecnie, jeździmy
ja i oni. Nie wiem kiedy, nie zauważyłem tego momentu, ale stało
się to jakiś czas temu. Są parą. I widać dobrze im ze sobą. I
podoba mi się to. I uśmiecham się jak ich widzę. I uśmiecham się
jak idą za rękę czy obdarowują ciepłym pocałunkiem. Jeny jak ja
się uśmiecham. I tak sobie myślę, że tak kurna chyba jest. Musi
przyjść odpowiedni czas. Będę czekał. Muszę czekać. Muszę
czekać i wierzyć. Czy się doczekam? Nie wiem? Ale w coś trzeba
wierzyć. To musi nastąpić, bo jeżeli miałoby nie przyjść to
zaprawdę powiadam lepiej byłoby mi odejść już dziś.
P.S.
Czekał będę cierpliwie. Aaaale tylko do wakacji bo w wakacje moje
fantazje maja się zmaterializować inaczej wysiadam. Wysiadam i
basta.
Zastanawiam
się często jakie to ciekawe z czym zasiadam do pisania a co
wychodzi na końcu :)
A
w codzienności miałem dzisiaj pobiegać, nawet ambitny plan jakiś
świtał mi w głowie wykręcić jakiś dobry czas, jednak około
trzeciej nad ranem dopadł mnie ból gardła i choć obecnie zelżał
to jednak nie będę kusił losu. Więc by jakoś choć trochę
fizycznie wykorzystać ten należny mi dzień urlopu chyba wybiorę
się na basen. Bo jest 13:00 a ja nie zrobiłem nic kompletnie nic.
Gwoli
ścisłości jeszcze apropo świąt. Do
tego co tam ostatnio napisałem dodać muszę, że ogromniastą mam w
tym roku choinkę, drzewko znaczy się. Ja nie wiem gdzie miałem
oczy jak ją kupowałem ale wzrostu to lekko ma ze dwa metry a w
pasie to i więcej. Już jak ją tachałem do domu myśl mi nie
dawała spokoju co też ona taka ciężka. I dopiero jak ją
ustawiłem w pokoju wyjaśniło się co też. Wielka jest naprawdę.
I nie wiem gdzie oczy miałem, czy też ona skurczyła się gdy ja
wybierałem, bo przecież aż tak wielkiej bym nie wziął. I żebym
jeszcze nie widział jej w całej okazałości. A widziałem
przecież, widziałem ja w całej okazałości rozstawioną. Tak więc
jest wielka. Tarasuje pół pokoju, utrudnia dostęp do balkonu i
zasłania telewizor. Ale jest śliczna. Szczególnie wieczorem gdy
mieni się światłem kolorowych lampek. Lampek i bombek i innych
błyskotek, tak oczywiście, harmonijnie umieszczonych przez mnie na
niej osobiście. Jest jednak małe ale. Gdybym miał taką choinkę
tachać do chaty, i gdybym miał ją ustawiać i gdybym miał ubierać
tylko dla siebie, gdybym miał w sobie taką tą narcystyczną naturę
to wszystko by było na swoim miejscu. I choć mam ją, tą
narcystyczną naturę, to jednak chciałbym by sprawiała przyjemność
komuś innemu, komuś z kim mógłbym siedzieć wieczorami i patrzeć
na te symetrycznie ułożone lampki i bombki.
kocham wielkie choinki;))))
OdpowiedzUsuńChoinka była jak widać wprost proporcjonalna do Twoich marzeń i fantazji.
OdpowiedzUsuńA od fizyczności faktycznie ciężko jest uciec. Nie wolno być jej niewolnikiem, ale też nie ma co udawać, że nas to przecież nie dotyczy bo jesteśmy ponad to. Trzymam kciuki, żebyś doczekał się takiej cielesności, która przyjdzie w parze z duchowością. I nie napiszę, żebyś doczekał się jak najszybciej, bo niech to stanie się w czasie odpowiednim dla Ciebie. Tak, żebyś umiał rozpoznać, że ok, to już jest to, na co tak czekałeś. No dobra, byle tylko wyrobiło się to to do wakacji :) A jak najdziesz, to mam nadzieję, napiszesz tu subtelnie, że znalazłeś i wtedy ja uśmiechnę się czytając :) Powodzenia!