Taką
sobie uknułem ludową mądrość, że jak się komu żyje można
wywnioskować po tym jak celebruje swoje urodziny. Są ludzie dla
których jest to dzień szczególny ( dzieci przede wszystkim ).
Cieszą się ci ludzie i radują. Są przyjęcia, życzenia,
prezenty, dużo radości. Są wyjątkowe wydarzenia, jakieś
szczególne, zarezerwowane właśnie na takie wyjątkowe okazje. Ci
ludzie ( dzieci przede wszystkim ) są szczęśliwi. Ja natomiast,
jak się zapewne łatwo domyślić, dnia tego nie celebruję. Dzień
ten jest dla mnie dniem mało wesołym. Zwłaszcza ostatnimi laty. Na
wspomnienie moich urodzin wraca mi refleksja po co, właściwie, ja
się urodziłem? Nigdy nie mogę sobie na to pytanie odpowiedzieć.
Nie wiem po co się urodziłem. No nie wiem. Nie mogę, nie umiem
znaleźć w sobie i wokół siebie jakiejś szczególnej okoliczności
która by mi potwierdziła potrzebę mojej tu na tym świecie
obecności. Cały czas mam poczucie bezsensownej mojej egzystencji.
Egzystencji która nic dobrego nie przynosi. Taki to mój dzień
rocznicy urodzin był.
Jednego
mnie jednak życie ostatnimi laty nauczyło. A może nie tyle
nauczyło co zdałem sobie z tego sprawę. Bo kiedyś było zapewne
tak samo. Tylko, że nie zastanawiałem się nad tym. Było i już.
Bez żadnego szczególnego rozkminiania. Obecnie natomiast takie dni
jak wczorajszy przeczekuję. Wkładam do szufladki z napisem stracone
i przeczekuję. I czekam. Czekam na te dobre. Bo jak złe i smutne
były by chwile wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że przyjdą i
dobre. Że karta się odwróci, żal odejdzie a wróci pogoda ducha.
Trzeba tylko przeczekać. Uzbroić się w cierpliwość i czekać.
Jasne, że chciało by się by tych straconych nie było wcale ale
jak do tej pory nie wiem jak to uczynić. I zawsze w tych złych
wracam wspomnieniami do tego jednego, szczególnego dnia z kwietnia
przed dwoma laty. To był dzień jakiego nie przeżyłem nigdy
wcześniej i jak do tej pory, nigdy później. Mogę spokojnie
powiedzieć, że był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Dzień w którym nic szczególnego się nie wydarzyło, żadne
wyjątkowe zdarzenie a największym szczęściem było samo to , że
wstałem, wyjrzałem przez okno i pomyślałem: jeny jakie to
wszystko piękne, jeny chcę żyć. Sama radość życia. Radość
tylko z tego, że się jest. To był naprawdę dzień niesamowity.
Dlatego
też czekam. Przeczekuję te dni złe. Są momenty kiedy nie mam już
siły, kiedy chcę się poddać, i kiedy dochodzę do wniosku, że
nie warto. Ale zaciskam wówczas zęby, zamykam oczy i jak przystało
na prawdziwego sportowca sięgam po resztki sił, no przecież nie
mogę się poddać, nie mogę przegrać. Powiem szczerze, że w
bieganiu odnajduję wiele z życia. Zawsze przekładam sobie chwile
słabości na adekwatne kilometry biegu. To naprawdę zadziwiające
jak wiele mają wspólnego. Kiedyś o tym napiszę. Tak więc biegnę
dalej.
I
wówczas przychodzą dni jak dzisiejszy. Wprawdzie do południa był
szary, ciężki i niewyspany jak wczorajszy, jednak po południu
wyszło słońce. I nie skłamałbym gdyby powiedział, że od rana
coś czułem. Naprawdę czułem, wyczuwałem nadchodzącą zmianę.
Już sam fakt tego, że o piątej nad ranem obudził mnie śpiew
jakiegoś ptaka, nie był zwykły. A tak apropo to tydzień temu we
wtorek usłyszałem pierwszy śpiew ptasi po zimie. Jak wychodziłem
rano do pracy. Było jeszcze ciemno i zimnawo a ten śpiew był jak z
jakiegoś innego świata. Nijak nie pasował do okoliczności. Był
jednak żywym dowodem na to, że idzie ku lepszemu. Koło środy
znikł śnieg. Zrobiło się cieplej, powyżej zera. I wszystko w
pogodzie było by super gdyby nie wiejący wciąż silny wiatr i
ciągle padający deszcz. A co gorsza na koniec tygodnia wróciła
zima. Spadł śnieg ponownie, wczoraj było całkiem biało, co jeszcze
bardziej pogorszyło moje samopoczucie. Ale, jak już wspomniałem,
przyszedł dzień dzisiejszy. Nie ma zimy. Po południu wyszło
słońce i temperatura wzrosła powyżej dziesięciu. Jeny, ależ się
pięknie zrobiło. Zrobiło się tak wspaniale, że nie mogłem w
domu usiedzieć. Na tyle nie mogłem, że złamałem swoje
postanowienie nie biegania w lutym i pobiegłem. Miałem nawet zamiar
w krótkich spodenkach, aaale bez przesady. Kurde jak to świetnie
biec gdy słońce mruży ci oczy. Jak to cudownie biec gdy czujesz
ciepłe promienie na policzkach. A teraz gdy jeszcze wyszedłem
wieczorem na pocztę, całkiem mnie rozebrało. Wieczór jest mega
cudownie wspaniały. Ciepły, cichy pogodny. Są gwiazdy, Mars świeci
tak, że zdawać by się mogło że to jakaś lampka na niebie. Tam
gdzieś na zachodzie łuna zachodzącego słońca, pokazują się
gwiazdy. Kurde jak ja dawno tego nie widziałem, kurde jak ja dawno
tego nie czułem. Wróciły wspomnienia nocy na plaży. Już chcę
tam być. Ten dzień był wspaniały. Dzień wolny od pracy który
los mi pięknie ozdobił. Dziękuję.
I
jeszcze dzisiaj przyszła odpowiedź na pisemko jakie skierowałem do
Kolei Mazowieckich po tym jak przez własne gapiostwo wsiadłem do
pociągu bez ważnego biletu. Napisali, że wprawdzie nie jest to
zgodne z obowiązującymi przepisami ale zrobią wyjątek i darują
mi karę. He. Nie spodziewałem się. A żeby było jeszcze milej. To
wczoraj odebrałem dziesięć złotych w Kauflandzie. Tydzień temu
mieli jakąś promocję, że jak się kupi za określoną kwotę to
oddają dychę. I tak się złożyło, że załapałem się.
Niestety, system komputerowy padł i z dychy nici. Napisali karteczkę
i poprosili żeby przyjść później. Uznałem dychę za straconą.
I tu ździwko, bo jednak nie. Wczoraj oddali. I nie ta dycha jest
najważniejsza, zapewne i tak ją wrzucę do jakiejś puszki.
Najważniejsze w tym jest to, że ktoś jednak zadziałał, że nie
puścili tego kantem, i że pięknie przeprosili. Takie sytuacje
wracają mi wiarę w ludzi i świat.
I
jeszcze jedno. Zbankrutowałem. Wiedziałem, że zbankrutuję ale nie
myślałem, że aż tak. Trudno, zacisnę pasa w marcu. Zwłaszcza,
że wzorem amerykańskim mam nakupione po promocyjnych cenach zapasów
na pół roku. Chociaż nie, muszę to powiedzieć. Dentysta mnie ograbił. Ja wiem, rozumiem, że to kosztuje ale na Boga nie aż tyle. O nie, szybko mnie nie zobaczą. nie byłem u dentysty ze trzydzieści lat ale, że aż tyle zabulę to jestem w lekkim szoku. No nic, raz się żyje.
I
jedno jeszcze. Jak dożyję lata i jak nie pójdę tegoż lata gdzieś
potańczyć to zwariuję, jak Boga kocham zwariuję. A do czego się
teraz tańczy?
Kończę.
Idę do dentysty.
I
na koniec najważniejsze. Smoku i Doroto. Bardzo, bardzo pięknie
dziękuję za życzenia. To nadzwyczajne, że pamiętałyście.
Jesteście wielkie. To mi wraca wiarę w ludzi jeszcze bardziej.
Szczególnie się z tym czuję. Gdybym mógł to bym Was wyściskał
do utraty tchu.