Jak
mam być szczery to nie wiem czy go już takiego kupiłem czy stało
się to, jak zawsze uważałem, później. Wielce prawdopodobne, że
kupiłem go już takiego. Wszak jest po glebie. Jeszcze wciąż tej
gleby ślady nosi. Być może, tylko, na początku nie zauważałem,
nie czułem tej niedogodności bo po prostu, tak manetki gazu, jak i
dźwigni hamulca używałem delikatnie. Delikatnie z obawy i z
niepewności. Cały jednak czas żyłem z przeświadczeniem, że
stało się to później. Że stało się to przy okazji niefachowej
wymiany przedniej opony ( tak apropo również wymiany spowodowanej
uszkodzeniami podczas tejże gleby ). Jakby jednak nie było, od samego
naszej znajomości początku, była krzywa. I z taką jeździłem. No
rozsądne to nie było. Miałem ją, czy też je, wymienić w roku
pierwszym. Jakoś jednak tak wyszło, jakoś tak a to forsy brak, a
to jakoś to będzie, przejeździłem sezon pierwszy. I tak samo i
drugi, i kolejny też. Bo w sumie świeże to tarcze, aż szkoda. Już
kupowałem nowe, już patrzyłem używki, ale zawsze brakowało tej
kropi nad i. Tak, ryzykowałem, własnym zdrowiem ryzykowałem,
własnym życiem. Ale kiera w sumie trzymała się prosto. Jednak do
czasu. Do czasu jak jakieś trzy - cztery tygodnie temu na zad
puściłem ją sobie podczas jazdy. I do czasu jak zaczęła dygotać
jak dobra galareta. Tak, tak, wystraszyłem się. To już nie były
przelewki, to już nie były żarty. Z tym, że jednak nie było tego
w planach budżetowych i tego roku też. A przecież i tak już byłem
bankrutem. No nic, jedynym rozwiązaniem było: będziemy jeździć
wolniej, nie będziemy jeździć bez trzymanki. A na razie trzeba
zgodnie z planem wymienić klocki. Tak się jednak złożyło, że
ani jeden, ani drugi z moich mechaniorów nie dysponowali terminem
właśnie wówczas kiedy ja miałem termin. Pozostało poszukać
innego. I znalazłem, i nawet niedaleko mojej pracy, więc pasowało.
Koleś wymienił klocki, nawet w rozsądnej cenie ale:
-
Tarcze masz krzywe. Jak z takimi jeździsz? Nie przeszkadza ci (
znaczy mi ) to? - zapytał kiedy odbierałem Rumaka od niego.
Co
miałem powiedzieć? Wiem, że są krzywe, no przeszkadza. Jak
jeżdżę? - szybko. No i nawet dogadaliśmy się, że zrobię, no
zgodziliśmy, że trzeba zrobić tylko – jak zaznaczyłem, muszę
kasy nazbierać. Bo tarcze to tak około tysiaka, tak lekko. I już
miałem od niego wyjeżdżać, już się zebrałem, już byłem
gotowy, i już spóźniony, bo nie wiem ale taką mam refleksję na
temat mechaniorów, że to straszne gaduły. Jak już zaczną gadać
to gadają i gadają tak, że ciężko od nich wyjechać. No więc
już byłem spakowany, już gotowy, już nawet pożegnany gdy jeszcze
na koniec jakaś myśl go tchnęła.
-
Poczekaj, poczekaj. Ja znam takiego kolesia co prostuje tarcze. Zaraz
dam ci ( mi znaczy się ) do niego namiar.
No
więc zadzwoniłem. I kurde nie wiem. Nie wiem jak to w życiu jest,
jak to się czasami układa. No żeby przecież jeden z tych moich
dwóch mechaniorów miał termin wolny wtedy kiedy ja chciałem, no
przecież żebym znalazł innego w necie a nie tego akurat, no i żeby
się ten wówczas tak nie rozgadał, no żebym wcześniej wyjechał
bo się spieszyłem przecież, no żebym te tarcze zrobił wcześniej
rok czy dwa, to nigdy bym nie trafił na kolesia który je, jakimś
magicznym, sobie znanym sposobem prostuje, sposobem którego nie chce
zdradzić, a który kosztował mnie całe 120 polskich złotych. Nie
raz myślę sobie, i nie raz już o tym wspominałem, że wszystko ma
swój cel, każdy krok, każda decyzja, każde zdarzenie. Wszystko
jest ze sobą powiązane, wszystko do czegoś prowadzi. Tylko nie
zawsze jestem w stanie zauważyć, dostrzec do czego. Jedno wiem
natomiast – wszystko, a na pewno znacząca część to kwestia
przypadku. Zwykłego, najzwyklejszego przypadku. Refleksja, że
planowanie, układanie zdarzeń to tak naprawdę nic nie warte jest,
dopada mnie coraz bardziej. Rzeczy dzieją się czy nam się podoba
czy nie. Raz tak jakbyśmy oczekiwali innym razem zupełnie
nieoczekiwanie.
Tak
więc Rumaka odebrałem w poniedziałek z prostymi już tarczami ( a
raczej jedną bo okazało się co przyjąłem z zadowoleniem bo
wydatek o połowę niższy, że tylko jedna była krzywa ) i śmigam
aż miło. Nie wiem tylko czy to dobrze czy to źle. Bo, bo przecież
nie będę miał teraz oporów. Z tymi, czy też z tą krzywą,
miałem z tyłu głowy „zwolnij”. Miałem „uważaj, sprzęt nie
do końca sprawny”. A teraz? A teraz gdy praktycznie sprzęt igła
to nie ma tego, nie ma tej niedogodności która w jakiś tam sposób
zmuszała do odjęcia gazu. Teraz zostało tylko korzystać. A
różnicę widać, czuć naprawdę. Więc kiedy było bezpieczniej:
wtedy? czy teraz? Inna sprawa, że z racji kolejnego bankructwa samą
jazdę muszę ograniczać. Rumak staje się luksusem a nie
codziennością. Zbytnio nie cierpię z tego powodu. Ale suma sumarum
okazji do nieszczęścia mniej. Jednak, jednak im mniej jeżdżę, im
rzadziej tym bardziej wychodzę z wprawy. A przecież trening czyni
mistrza. Więc kiedy było bezpieczniej: wtedy? czy teraz?
Wczoraj
go wymyłem, wypucowałem, wysmarowałem gdzie trzeba. Lśni teraz,
błyszczy jak psu jajca. Spędziłem na tym wszystkim całe pięć
godzin i powiem, że gdybym miał kolejne pięć mył bym go, czyścił
i smarował gdzie trzeba i te kolejne pięć z przyjemnością dalej.
I
jeszcze wracając do tego jak dzieją się rzeczy. Wszelkiego rodzaju
listy, przesyłki i takie tam polecone denerwują mnie. Od czasu jak
dostałem w taki właśnie sposób wezwanie na rozprawę wprowadzają
niepokój i przypominają te niewesołe chwile. Więc zawsze jak
tylko coś takiego znajdę w skrzynce w moim świecie pojawia się
niepokój. Tym bardziej, że możliwości na odebranie tego czy
innego poleconego z poczty, z racji moich całodziennych
nieobecności, mam ograniczone. Jest więc często tak, że nawet
tydzień chodzę z myślą co też za cholerstwo tam na mnie czeka.
Tak właśnie jak w tym tygodniu. Ale jak się okazuje, są to też
czasami rzeczy, niespodzianki miłe. Otóż swego czasu, rozliczając
PIT stwierdziłem, że czas chyba coś od państwa wyciągnąć. Tyle
wydaję na dojazdy przecież. Tak więc pierwszy raz w życiu
wyliczyłem sobie zwrot z podatku. Powiem szczerze, nie liczyłem, że
coś z tego będzie. Spodziewałem się tylko raczej ciągania po
urzędach, wyjaśniania, pism, odwołań i całej tej papierologi. A
co się okazało? Otóż w tym tygodniu, dwa polecone co na mnie
czekały to zwroty za PIT z US w stylcy i z US w mojej dziurze. To
barany. Dwa różne urzędy zwróciły mi za to samo odliczenie.
Hehehe. I co ciekawe do zwrotu wyszło mi 405 pln a barany ze stolycy
zwróciły 399,50 a z mojej dziury 397,50. Jak oni to powyliczali –
nie wiem. Fakt jest taki, że leży sobie teraz 797 polskich złotych
i czeka co też będzie dalej. Poczekają te polskie złote. Jak się
nic nie wydarzy to wydam to na jakiś zbożny cel. Może pojadę dwa
razy w tym roku nad morze, a może po prostu pójdę pierwszy raz w
życiu na dziwki. Dzięki Urzędowi Skarbowemu pójdę na dziwki. No
nie mogę. Kocham ten kraj.
A
w codzienności? Muszę pisać więcej o codzienności. Tak dla
siebie, tak na przyszłość. Ostatnio zdarzyło mi się sięgnąć w
przeszłość. Kurcze, już tyle pozapominałem, tyle uleciało. Ze
zdziwieniem i z rozczulaniem nawet przypominałem sobie co robiłem,
co myślałem, co czułem te parę lat temu.
Dni
lecą jak szalone. Przecież teraz będą coraz krótsze. Już prawie koniec czerwca. Mamy lato. Jak wczoraj
wieczorem biegłem tymi łąkami, tymi polami, tymi lasami – jeny
jak jest pięknie. Mógłbym tak biec w nieskończoność. Zapach
zbóż, zapach łąk, chłód lasu. I ten śpiew ptaków. Było tak
cudownie, było tak wspaniale. Chciałbym żeby było tak wiecznie.
W
Noc Świętojańską puściłem wodze fantazji. Jeny ileż tego jest
we mnie. I jeny jak dobrze móc tak sobie puścić te wodze. Poczuć
ten luz, poczuć ten spokój. I czuć przede wszystkim, że nic złego
się nie stanie. Że możesz, że możesz zaufać. Poczucie
bezpieczeństwa. Zrozumienie, akceptacja. To naprawdę daje dużo
spokoju, to naprawdę odpręża. Z tym, że jest jedno małe ale.
Otóż mianowicie to takie ciastko za szybą. Ciastko za szybą
dosłownie i w przenośni.
Rok
temu o tej porze wróciłem z Euro. Rok temu o tej porze w noc z 23
na 24 patrzyłem na wierzę. Fajnie było. I cycki widziałem.