Wracając
jeszcze do wyjazdu. Dobry był. Dobry był w sensie tym, że nie
miałem chwil wzruszeń, że nie miałem chwil refleksji, że nie
wracałem do tego co było. Jedyną refleksją jaka mi się nasunęła
to ta, że takie już moje przeznaczenie. Takie mianowicie, że już
mi pisana samotność. Taki mój los. Patrząc tak na tych wszystkich
ludzi szukałem mi podobnych. I albo nie umiem patrzeć albo takich
podobnych nie ma. Nie potrafię wyobrazić sobie drugiej takiej osoby
jak ja. A że doszedłem już jakiś czas temu do wniosku, że ludzie
powinni dobierać się tacy sami, to wniosek stąd taki, że
samotność mi pisana. Patrzyłem na tych ludzi. Patrzyłem jak są
różni. Próbowałem szukać szczegółów jakie ich łączą. Jedni
jak na nich patrzyłem pasowali do siebie, inni natomiast
zastanawiali co też takiego jest, że coś ich połączyło. Patrząc
na ludzi, ludzi w związkach zawsze szukam tych szczegółów, tych
elementów wspólnych. Bo jak już wspomniałem, bo jak już pisałem
nie raz, wg mnie tylko to co takie same, co podobne może stanowić
jedność. Ja wiem, wiem o tych przeciwieństw przyciąganiu, wiem o
tym wzajemnym uzupełnianiu się, wiem to, jednak dla mnie takie
gadanie, to tylko gadanie. Ja w to nie wierzę. Wierzę natomiast, że
żeby być z drugim człowiekiem, żeby móc z nim stanowić jedność,
trzeba tego człowieka znać, rozumieć, trzeba wiedzieć co w nim
siedzi, a niczego czy też nikogo nie zna się lepiej niż siebie.
Więc takiego jak siebie najłatwiej zrozumieć. Najłatwiej go
pojąć, najłatwiej spełnić. W pewnym sensie wyjazd ten choć
udany, pozostawił pewien niedosyt. Niedosyt taki, że jednak nic
specjalnego się nie stało, nic magicznego nie wydarzyło. Żadna
cudowna postać nie pojawiła się na mojej drodze. Żadna cudowna
postać nie stanęła o północy na pustej plaży. Żadna równie
samotna postać nie rozbiła pojedynczego namiotu na biwaku. Bo tak
sobie już jakoś tak to w głowie ułożyłem, że musiałaby to być
postać z, jak to Smok mówi, pierdolnięciem ( choć nie lubię jak
tak mówi ). Takie coś wyjątkowego, takie coś, że zwykłym
przypadkiem, zbiegiem okoliczności wytłumaczyć tego by nie można.
Wybrałem się jakoś w maju za miasto popatrzeć na gwiazdy.
Wjechałem w ustronne miejsce, położyłem na trawie i zacząłem
patrzeć w niebo. I pomyślałem wówczas, że musiałoby być to coś
właśnie takiego. Takiego, że w tym samym miejscu, o tej samej
porze komuś też przyszło by do głowy wybrać się za miasto i
popatrzeć na gwiazdy. Taki zbieg okoliczności. Ale czy zbieg
okoliczności? Takie raczej przeznaczenie. Wiem, zdaje sobie sprawę
z tego, że raczej nierealne to oczekiwanie, raczej bajkowe, ale tak
sobie to w głowie poukładałem. Spotkanie, jakaś chwila taka
nadzwyczajna, taka niemożliwa do wyjaśnienia. Przeznaczenie.
Właśnie przeznaczeniem kieruję się w życiu. Nie mam zamiaru
czegoś zdobywać, czegoś budować, o coś walczyć na siłę. To
nie na tym polega. Jak jesteś czegoś pewien, jak coś wiesz to
żadne budowanie, żadne zdobywanie, żadna walka nie jest potrzebna.
Wszystko co robisz to jest tylko przyjemność, to jest tylko
najzwyklejsza przyjemność. Takie proste życie. Działanie bez
przymusu, bez wbrew sobie, bez oczekiwań. Po prostu zwykłe
działanie, ale takie które daje radość. Działanie wychodzące
prosto z serca. Proste, zwykłe. Ale przyznam szczerze, że choć tą
samotność już akceptować zaczynam to tęsknię, tęsknię
cholernie za takim spotkaniem. Tęsknię za swoim przeznaczeniem. Jak
przeczytałem w jednym z pism:
Samotność
jest jak głód. To stan odmienny od uczucia spokoju, świadomości
własnej przestrzeni, czy ulgi, kiedy odrywamy się o zgiełku po to
by wyjechać na dwa tygodnie do sanatorium. Samotność to depresyjne
uczucie, sygnał płynący z mózgu, że „coś jest nie tak”.
Długotrwała prowadzi do degeneracji umysłu, demencji, a nawet do
przedwczesnej śmierci. Sprawia, że inne emocjonalne tragedie –
utrata partnera, pracy, rozwód, choroba, śmierć – skazują nas
na jeszcze większe cierpienie.
Każdy
potrzebuje, żeby ktoś inny poświęcił mu swoją uwagę. To rodzaj
głodu. Choćbyśmy nie wiem jak zapierali się przed tą prawdą, w
końcu ona do nas dotrze: jesteśmy głodni związku, połączenia,
relacji. Pragniemy zostać wysłuchani, zaakceptowani, docenieni. I
wcale nie chodzi o to, żeby się od kogoś uzależniać, ale żeby
tworzyć zdrowe stosunki z innymi. Zaspokoić głód.
Tak
właśnie. Ten głód nadzieję zaspokoić miałem.
Głodu
jednak nie zaspokoiłem. Jedyne co mi zostało to zarost na twarzy bo od chwili wyjazdu nie golę się do dzisiaj :). I jak
to genialnie Smok ujął ja też: Jestem typem samotnika, który nie
powinien być sam. Choć w sumie jedno przeczy drugiemu ale tak
właśnie jest. Jestem samotnikiem głodnym spotkania, spotkania
kogoś o północy na pustej plaży.
A
cycków nikt mi pokazywać nie musi. Wcale nie muszę ich widzieć.
To takie tylko przekomarzanie było. Bo tak naprawdę, tak naprawdę
to wystarczyło powiedzieć. Tak naprawdę by dodać mi otuchy
wystarczyło powiedzieć i to by już wystarczyło. To tak jak w tej
notce co to pisałem o pobijaniu rekordu przebiegniętych kilometrów.
Wystarczyło powiedzieć, i miałbym to w głowie, to już by było,
już by się stało. I wcale a wcale nie musiałbym ich widzieć. A
tak to i kciuków trzymać nikt nie musi, czy też mówić, że
trzymać je będziecie. Trzymam kciuki to powiedzieć może pan
prezydent czy też pani premier. To bardzo miłe, to kurtuazyjne
bardzo ale jak dobrze wiemy nic za tym nie idzie. Jeżeli komuś,
jeżeli komuś zależałoby, bym te oszukane 20 km przebiegł, gdyby
komuś naprawdę na tym zależało, gdyby chciał mnie zmotywować,
otuchy dodać to powiedziałby; erku erze, jeżeli tylko ci to
pomorze, jeżeli pomoże ci to choć trochę to pokażę ci te cycki
więc biegnij erku erze biegnij. A tak, zgodnie ze Smoka apelem, nie
pokazujcie ( przynajmniej mi ), warty tego ja, ani całe to moje
przedsięwzięcie nie jestem. To tak gwoli wyjaśnienia tej kwestii.
A cycków nie ma prawa się nikt ( czy też żadna ) wstydzić.
Żadna!
A
teraz kończę. Jutro skoro świt mam start więc wyspać się muszę.
Właśnie. Skoro kurde świt. To kolejna kłoda rzucona pod me stopy.
Skoro świt to będę się zastanawiał raczej jak się nazywam, a nie że mam
przebiec tych 20 oszukanych kilometrów.
Jeszcze
tylko na Rumaka wsiądę dla relaksu na wieczór bo nie ruszany od
powrotu i naprawdę idę spać.
P.S.
Taka myśl mi wpadła jeszcze. Przypomniałem sobie jak kiedyś w
trakcie jednego z warszawskich maratonów widziałem jakieś takie
strefy. Takie sponsorowane oczywiście dla reklamy ale takie co to
niby zagrzewały biegnących do walki. W jednych grały orkiestry, w
innych leciała muzyla od DJa, w innych jeszcze machano jakimiś
pomponami itp. I tak sobie pomyślałem, że mogliby kiedyś zrobić
strefę z cyckami. Gwarantuję, że poziom biegania, przynajmniej
męskiej części uczestników podniósłby się znacząco.