piątek, 11 sierpnia 2017

Ścieżka 456 Do przodu

Kciuki.
Kyyyciuki powiadacie.
Kyyyciuki powiadacie będziecie trzymać.
Wiecie co? A tam z waszymi kciukami. Gucio mi po waszych kciukach. Tak prawdę mówiąc nawet nie wiecie kiedy mielibyście je trzymać. A tak w ogóle jak macie już coś trzymać, jak już chcecie mnie w jakiś tam sposób wesprzeć to trzymajcie wiecie lepiej co… cycki trzymajcie. O tak, cycki możecie trzymać. A już tak naprawdę najlepiej to lepiej je pokażcie. A więc, jeżeli jest ktoś, jeżeli jest ktoś komu zależy żebym przebiegł te 20 km oszukane to niech cycki trzyma zamiast kyyyciuków, a najlepiej to niech je pokaże. Pokaż cycki – przebiegnę oszukane 20 km i to z uśmiechem na ustach.
No tak, taka jest niestety prawda, uwielbiam cycki. Eh.
Peja ma taką piosenkę:
Jest jedna rzecz dla której warto żyć,
Hip-hop i nie zmienia się nic.
Ja śpiewam:
Jest jedna rzecz dla której warto żyć,
Cycki i nie zmienia się nic.
Widziałem w czerwcu na jednej z wojaży motórowej na samochodzie taki napis:
KTO MA CYCKI TEN RZĄDZI
Zgadzam się z tym kurna jak nie wiem co.

Dzisiaj mój pierwszy dzień pierwszej części urlopu. Lubię takie dni jak dzisiejszy. Dzisiaj przydarzyła mi się sprawa którą mogę sobie tłumaczyć tylko na mi wiadomy sposób, a która daje mi wiele pozytywnych myśli. Sprawa ta to głupota, to pierdoła która dla kogoś innego nic by nie była warta. Zapewne nawet by na nią nie zwrócił uwagi. Ale nie dla mnie. Ja dorobiłem do tego całą tą swoją ideologię i suma summarum na końcu wszystko stało się magiczne. Takie czyli jakie lubię.
Samoloty lubię od dawna. Nie od dzieciństwa może ale od dawna. Tak właściwie to od jakichś dwudziestu paru lat. Kiedy to na jednych z pierwszych w Polsce air szołów zobaczyłem jak SU-27 wali pionowo w górę, potem zawisa na moment, po czym spada i leci dalej. Widziałem to z daleka, z takiej odpowiedniej perspektywy i urzekło mnie to wówczas. Jeszcze później, jadąc raz trasą niedaleko Mińska Mazowieckiego natknąłem się na pokazy lotnicze i widziałem jak jeden z myśliwców przemknął obok mnie zrzucając jakieś flary czy coś. Wyglądało to niesamowicie. Potem, już będąc w łorso zacząłem pracować niedaleko Okęcia. W miejscu gdzie startujące czy lądujące samoloty można podziwiać non stop. Wprawdzie w większości pasażerskie ale non stop. I podziwiam je. Wychodzę często za winkiel, staję sobie oparty o ścianę budynku i patrzę. Nie wiem co w tym jest? Ale mogę tak patrzeć i patrzeć. Czasem wydaję się sobie dziwny, bo jestem jedyną osobą która to robi, ale zawsze potem tłumaczę to tym, że reszta, czyli moi współpracownicy, to pacany. Tak więc lubię patrzeć na samoloty. I te pasażerskie, i śmigłowce, ale w szczególności na myśliwce. I już od dłuższego czasu, nawet lat paru chodzi za mną chęć zobaczenia właśnie tych myśliwców ponownie. Nawet jutub ni stąd ni zowąd, wyrzucił mi ostatnio filmy ze spektakularnymi przelotami, z czego skrzętnie skorzystałem. A dzisiaj mój pierwszy dzień pierwszej części urlopu. Właściwie to nie wiadomo dlaczego właśnie dzisiaj a nie jak jest w zwyczaju- w poniedziałek. Nawet koleżanka Dorota z pracy co się zawsze moim wyborom dziwi stwierdziła oczywiście: dlaczego od piątku? Ano od piątku. Bo tak właśnie miało być. Coś, nie wiem co kazało mi, popchnęło mnie do tego, żeby właśnie od piątku. I właściwie, to miałem jechać dzisiaj do łorso. Taki wypad planowany już od dawna w kilku sprawach. Jednak nie pojechałem. W sumie nawet nie wiem dlaczego. Po prostu coś, nie wiem nawet co poradziło mi zostać w domu. Zostałem więc. Siedzę sobie więc. A raczej nie siedzę ( bo ja nie mogę siedzieć nic nie robiąc ) tylko naprawiam gniazdko a tu nagle zaczyna coś dudnić. Wychodzę na balkon a prosto na mnie, centralnie, wali z zachodu sześć wojskowych śmigłowców. Super - pomyślałem i wróciłem do gniazdka. Jednak zaraz za chwilę znowu coś dudni. Wychodzę znowu na balkon. A tu walą na mnie, prosto na mnie, kolejne cztery, tak już jebut większe. No extra – pomyślałem i wróciłem do gniazdka. Ale nie na długo. Bo chwilę potem nadleciały jeszcze dwa, w tym jedne ten taki dwu wirnikowy, a potem przyleciały Iskry, a potem jeszcze transportowce duże i małe. Aha – olśniło mnie – ćwiczą do wtorkowej defilady. Przypomniało mi się, że rok temu też je widziałem, w okrojonej jednak ilości i tylko z daleka, jak szedłem na pociąg. Co za zbieżność okoliczności, z tym, że dzisiaj na ten pociąg nie poszedłem. Dzisiaj mogłem podziwiać to wszystko z perspektywy własnego balkonu. Jedno tylko zostawiało niedosyt – brak myśliwców. I już miałem wracać do gniazdka, już już miałem zejść z balkonu gdy w oddali pojawiły się małe, ale szybko zbliżające się punkty. Zbliżały się naprawdę szybko. Tak, kto doczytał do tego momentu, dobrze się domyśla. To były one. Centralnie nad moją głową przemknęły wspaniałe MIG - i. A chwilę potem i F-16. No czyż to nie wspaniałe. Dzisiaj, właśnie dzisiaj. W dniu w którym nie wiadomo dlaczego wziąłem urlop i nie wiadomo dlaczego nie pojechałem do łorso jak pierwotnie planowałem, właśnie w tym dniu przetoczyła się ta cała kawaleria centralnie nad moją głową. Przecież mogłem być w tym, i nawet powinienem, czasie w pracy. Przecież mogłem w tym, i nawet powinienem, czasie jechać do łorso. I mogłem przecież gdzieś wyjść, chociażby do sklepu, czy pobiegać. I mogły przecież obrać inny kurs, przelecieć gdzieś tam het het. Jednak wszystko to, wszystko, nie wiem dlaczego ułożyło się tak bym zobaczył to, o czym od dawna myślałem, to czego oczekiwałem – myśliwce. I to nie jeden raz. Bo po jakimś czasie przyleciały ponownie. Bez F-16 wprawdzie ale MIG - i były. I może robię z tego nie wiadomo co? Może przypisuję temu zbyt wielką wagę. Bo patrząc po ulicach, patrząc po balkonach ( a jest ich w mim bloku ze sto ) na nikim nie zrobiło to większego wrażenia. Tak jakby nic się nie stało. A może tylko ja to widziałem??? Się pewnie będą ludziska tłoczyć we wtorek by to zobaczyć na defiladzie, ja to miałem dziś. Tak jakby mój, prywatny, tylko dla mnie pokaz. Chciałeś? Myślałeś? Szukałeś? Tooo masz. I zastanawia mnie tylko czy to zwykły przypadek czy jednak, jak wierzyć chcę – nie. Jak wierzyć chcę, że to moje myśli, moje często powtarzane myśli, moje oczekiwanie, moje powtarzane tęsknoty spowodowały, że to się spełniło. Że się stało. Trzeba tylko konsekwentnie je powtarzać, konsekwentnie do nich wracać, tak nieświadomie mieć je w głowie. Ale mieć, mieć je wciąż. Tak jak z moim Górnikiem. Jeny, ileż to lat czekałem na ich odrodzenie. By zagrali jak za dawnych lat. Ileż to upokorzeń i smutnych doświadczeń przez te lata doznałem. Ale cały czas, cały czas wierzyłem, że może kiedyś w końcu przyjdą lepsze dni. Traciłem wiarę, często się denerwowałem, jednak cały czas miałem tą odrobinę nadziei. Rozum podpowiadał daj se spokój, odpuść, po co ci to, zamień na Legię co ciągłe ma sukcesy – będzie prościej, wygodniej i przyjemniej. Jednak serce, a może mój chamski upór, trwało przy miłości wybranej kiedyś tam za dzieciaka. I teraz, kiedy to cudem wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej, kiedy rozwala tą Legię we wspaniałym stylu i kiedy gra tak, że serce się raduje, że aż się chce na tą grę patrzeć, że chce się bić brawo nawet gdy przegrywa, to jakaś taka satysfakcja rodzi się w sercu. Jakaś taka radość, że wiara ma sens, że jednak było warto. I myślę sobie, że taka powinna być prawdziwa miłość. Taka kiedy na końcu drogi masz tą satysfakcję, tą właśnie satysfakcję. Że pomimo przeciwności, że pomimo niedogodności, że pomimo braku wiary wokół dało się radę, wytrwało, wierzyło i wreszcie otrzymało nagrodę. Że choć świat, lansowany styl życia radzi nie walczyć, nie być wiernym, nie żyć złudzeniami, radzi wybierać ścieżki na skróty to przychodzi ten moment, że można mieć satysfakcję.

W codzienności motór stoi cały tydzień z łańcuchem nasmarowanym w ubiegłą sobotę gotowy do drogi. Plan jest ruszyć w niedzielę.
Pogoda w sumie w porządku. Choć deszcze też były. Poranna czwartkowa burza dopadła mnie na ostatnich metrach w drodze do pracy. W sumie to lubię deszcz. Lubię deszcz ale nie wtedy kiedy mnie moczy, i na pewno nie wtedy kiedy jadę motórem. Wówczas wolę ciepło. I w sumie to lubię upały. Takie jak dziś, i jak wczoraj – lubię. Nawet jak się pocę w tym czasie niemiłosiernie. A dzisiaj przed południem pociłem się naprawdę strasznie. Tłumaczę to tym, że wczoraj wieczorem, po tym czymś wypiłem w ciągu dwóch godzin 3 litry płynów. Z czego pierwszy litr w ciągu 5 minut, a drugi w ciągu godziny. Tak zmęczony jak po wczorajszym nie byłem jeszcze nigdy.
Z dzisiejszą dyszką mam w bieganiu nastukane 38 km. Dzisiaj biegałem w ten skwar. Szczerze? Warto było. Ciężko ale warto. Pobiegałem, popływałem, poleżałem na pomoście, potem znowu popływałem, by na końcu znowu pobiegać. Mogło by być tak zawsze.
P.S. Lepiej Smoku?

3 komentarze:

  1. a ja w upały umieram.... i niestety jeszcze jestem w trakcie urlopu :(

    cycki w Twojej intencji też mogę potrzymać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. noo co jak co cycków nie pokażę.


    cieszmy się upałami lato jest krótkie

    OdpowiedzUsuń
  3. A wiesz, że ja też lubię samoloty? Co prawda tylko te na żywo, filmiki jakoś mnie nie kręcą, i to "zaledwie" od kilku lat, ale jednak. Klawo, że miałeś ten swój prywatny pokaz :)

    ps Trzymam cycki. Ale nie pokażę.

    OdpowiedzUsuń