Kciuki.
Kyyyciuki
powiadacie.
Kyyyciuki
powiadacie będziecie trzymać.
Wiecie
co? A tam z waszymi kciukami. Gucio mi po waszych kciukach. Tak
prawdę mówiąc nawet nie wiecie kiedy mielibyście je trzymać. A
tak w ogóle jak macie już coś trzymać, jak już chcecie mnie w
jakiś tam sposób wesprzeć to trzymajcie wiecie lepiej co… cycki
trzymajcie. O tak, cycki możecie trzymać. A już tak naprawdę
najlepiej to lepiej je pokażcie. A więc, jeżeli jest ktoś, jeżeli
jest ktoś komu zależy żebym przebiegł te 20 km oszukane to niech
cycki trzyma zamiast kyyyciuków, a najlepiej to niech je pokaże.
Pokaż cycki – przebiegnę oszukane 20 km i to z uśmiechem na
ustach.
No
tak, taka jest niestety prawda, uwielbiam cycki. Eh.
Peja
ma taką piosenkę:
Jest
jedna rzecz dla której warto żyć,
Hip-hop
i nie zmienia się nic.
Ja
śpiewam:
Jest
jedna rzecz dla której warto żyć,
Cycki
i nie zmienia się nic.
Widziałem
w czerwcu na jednej z wojaży motórowej na samochodzie taki napis:
KTO
MA CYCKI TEN RZĄDZI
Zgadzam
się z tym kurna jak nie wiem co.
Dzisiaj
mój pierwszy dzień pierwszej części urlopu. Lubię takie dni jak
dzisiejszy. Dzisiaj przydarzyła mi się sprawa którą mogę sobie
tłumaczyć tylko na mi wiadomy sposób, a która daje mi wiele
pozytywnych myśli. Sprawa ta to głupota, to pierdoła która dla
kogoś innego nic by nie była warta. Zapewne nawet by na nią nie
zwrócił uwagi. Ale nie dla mnie. Ja dorobiłem do tego całą tą
swoją ideologię i suma summarum na końcu wszystko stało się
magiczne. Takie czyli jakie lubię.
Samoloty
lubię od dawna. Nie od dzieciństwa może ale od dawna. Tak
właściwie to od jakichś dwudziestu paru lat. Kiedy to na jednych z
pierwszych w Polsce air szołów zobaczyłem jak SU-27 wali pionowo w
górę, potem zawisa na moment, po czym spada i leci dalej. Widziałem
to z daleka, z takiej odpowiedniej perspektywy i urzekło mnie to
wówczas. Jeszcze później, jadąc raz trasą niedaleko Mińska
Mazowieckiego natknąłem się na pokazy lotnicze i widziałem jak
jeden z myśliwców przemknął obok mnie zrzucając jakieś flary
czy coś. Wyglądało to niesamowicie. Potem, już będąc w łorso
zacząłem pracować niedaleko Okęcia. W miejscu gdzie startujące
czy lądujące samoloty można podziwiać non stop. Wprawdzie w
większości pasażerskie ale non stop. I podziwiam je. Wychodzę
często za winkiel, staję sobie oparty o ścianę budynku i patrzę.
Nie wiem co w tym jest? Ale mogę tak patrzeć i patrzeć. Czasem
wydaję się sobie dziwny, bo jestem jedyną osobą która to robi,
ale zawsze potem tłumaczę to tym, że reszta, czyli moi
współpracownicy, to pacany. Tak więc lubię patrzeć na samoloty.
I te pasażerskie, i śmigłowce, ale w szczególności na myśliwce.
I już od dłuższego czasu, nawet lat paru chodzi za mną chęć
zobaczenia właśnie tych myśliwców ponownie. Nawet jutub ni stąd
ni zowąd, wyrzucił mi ostatnio filmy ze spektakularnymi przelotami,
z czego skrzętnie skorzystałem. A dzisiaj mój pierwszy dzień
pierwszej części urlopu. Właściwie to nie wiadomo dlaczego
właśnie dzisiaj a nie jak jest w zwyczaju- w poniedziałek. Nawet
koleżanka Dorota z pracy co się zawsze moim wyborom dziwi
stwierdziła oczywiście: dlaczego od piątku? Ano od piątku. Bo
tak właśnie miało być. Coś, nie wiem co kazało mi, popchnęło
mnie do tego, żeby właśnie od piątku. I właściwie, to miałem jechać
dzisiaj do łorso. Taki wypad planowany już od dawna w kilku
sprawach. Jednak nie pojechałem. W sumie nawet nie wiem dlaczego. Po
prostu coś, nie wiem nawet co poradziło mi zostać w domu. Zostałem
więc. Siedzę sobie więc. A raczej nie siedzę ( bo ja nie mogę
siedzieć nic nie robiąc ) tylko naprawiam gniazdko a tu nagle
zaczyna coś dudnić. Wychodzę na balkon a prosto na mnie,
centralnie, wali z zachodu sześć wojskowych śmigłowców. Super -
pomyślałem i wróciłem do gniazdka. Jednak zaraz za chwilę znowu
coś dudni. Wychodzę znowu na balkon. A tu walą na mnie, prosto na
mnie, kolejne cztery, tak już jebut większe. No extra –
pomyślałem i wróciłem do gniazdka. Ale nie na długo. Bo chwilę
potem nadleciały jeszcze dwa, w tym jedne ten taki dwu wirnikowy, a
potem przyleciały Iskry, a potem jeszcze transportowce duże i małe.
Aha – olśniło mnie – ćwiczą do wtorkowej defilady.
Przypomniało mi się, że rok temu też je widziałem, w okrojonej
jednak ilości i tylko z daleka, jak szedłem na pociąg. Co za
zbieżność okoliczności, z tym, że dzisiaj na ten pociąg nie
poszedłem. Dzisiaj mogłem podziwiać to wszystko z perspektywy
własnego balkonu. Jedno tylko zostawiało niedosyt – brak
myśliwców. I już miałem wracać do gniazdka, już już miałem
zejść z balkonu gdy w oddali pojawiły się małe, ale szybko
zbliżające się punkty. Zbliżały się naprawdę szybko. Tak, kto
doczytał do tego momentu, dobrze się domyśla. To były one.
Centralnie nad moją głową przemknęły wspaniałe MIG - i. A chwilę
potem i F-16. No czyż to nie wspaniałe. Dzisiaj, właśnie dzisiaj.
W dniu w którym nie wiadomo dlaczego wziąłem urlop i nie wiadomo
dlaczego nie pojechałem do łorso jak pierwotnie planowałem,
właśnie w tym dniu przetoczyła się ta cała kawaleria centralnie
nad moją głową. Przecież mogłem być w tym, i nawet powinienem,
czasie w pracy. Przecież mogłem w tym, i nawet powinienem, czasie
jechać do łorso. I mogłem przecież gdzieś wyjść, chociażby do
sklepu, czy pobiegać. I mogły przecież obrać inny kurs,
przelecieć gdzieś tam het het. Jednak wszystko to, wszystko, nie
wiem dlaczego ułożyło się tak bym zobaczył to, o czym od dawna
myślałem, to czego oczekiwałem – myśliwce.
I
to nie jeden raz. Bo po jakimś czasie przyleciały ponownie. Bez
F-16 wprawdzie ale MIG - i były. I może robię z tego nie wiadomo co?
Może przypisuję temu zbyt wielką wagę. Bo patrząc po ulicach,
patrząc po balkonach ( a jest ich w mim bloku ze sto ) na nikim nie
zrobiło to większego wrażenia. Tak jakby nic się nie stało. A
może tylko ja to widziałem??? Się pewnie będą ludziska tłoczyć
we wtorek by to zobaczyć na defiladzie, ja to miałem dziś. Tak
jakby mój, prywatny, tylko dla mnie pokaz. Chciałeś? Myślałeś?
Szukałeś? Tooo masz. I zastanawia mnie tylko czy to zwykły
przypadek czy jednak, jak wierzyć chcę – nie. Jak wierzyć chcę,
że to moje myśli, moje często powtarzane myśli, moje oczekiwanie,
moje powtarzane tęsknoty spowodowały, że to się spełniło. Że
się stało. Trzeba tylko konsekwentnie je powtarzać, konsekwentnie
do nich wracać, tak nieświadomie mieć je w głowie. Ale mieć,
mieć je wciąż. Tak jak z moim Górnikiem. Jeny, ileż to lat
czekałem na ich odrodzenie. By zagrali jak za dawnych lat. Ileż to
upokorzeń i smutnych doświadczeń przez te lata doznałem. Ale cały
czas, cały czas wierzyłem, że może kiedyś w końcu przyjdą
lepsze dni. Traciłem wiarę, często się denerwowałem, jednak cały
czas miałem tą odrobinę nadziei. Rozum podpowiadał daj se spokój,
odpuść, po co ci to, zamień na Legię co ciągłe ma sukcesy –
będzie prościej, wygodniej i przyjemniej. Jednak serce, a może mój
chamski upór, trwało przy miłości wybranej kiedyś tam za
dzieciaka. I teraz, kiedy to cudem wrócił do najwyższej klasy
rozgrywkowej, kiedy rozwala tą Legię we wspaniałym stylu i kiedy
gra tak, że serce się raduje, że aż się chce na tą grę
patrzeć, że chce się bić brawo nawet gdy przegrywa, to jakaś
taka satysfakcja rodzi się w sercu. Jakaś taka radość, że wiara
ma sens, że jednak było warto. I myślę sobie, że taka powinna
być prawdziwa miłość. Taka kiedy na końcu drogi masz tą
satysfakcję, tą właśnie satysfakcję. Że pomimo przeciwności,
że pomimo niedogodności, że pomimo braku wiary wokół dało się
radę, wytrwało, wierzyło i wreszcie otrzymało nagrodę. Że choć
świat, lansowany styl życia radzi nie walczyć, nie być wiernym,
nie żyć złudzeniami, radzi wybierać ścieżki na skróty to
przychodzi ten moment, że można mieć satysfakcję.
W
codzienności motór stoi cały tydzień z łańcuchem nasmarowanym w
ubiegłą sobotę gotowy do drogi. Plan jest ruszyć w niedzielę.
Pogoda
w sumie w porządku. Choć deszcze też były. Poranna czwartkowa
burza dopadła mnie na ostatnich metrach w drodze do pracy. W sumie
to lubię deszcz. Lubię deszcz ale nie wtedy kiedy mnie moczy, i na
pewno nie wtedy kiedy jadę motórem. Wówczas wolę ciepło. I w
sumie to lubię upały. Takie jak dziś, i jak wczoraj – lubię.
Nawet jak się pocę w tym czasie niemiłosiernie. A dzisiaj przed
południem pociłem się naprawdę strasznie. Tłumaczę to tym, że
wczoraj wieczorem, po tym czymś wypiłem w ciągu dwóch godzin 3
litry płynów. Z czego pierwszy litr w ciągu 5 minut, a drugi w
ciągu godziny. Tak zmęczony jak po wczorajszym nie byłem jeszcze
nigdy.
Z
dzisiejszą dyszką mam w bieganiu nastukane 38 km. Dzisiaj biegałem
w ten skwar. Szczerze? Warto było. Ciężko ale warto. Pobiegałem,
popływałem, poleżałem na pomoście, potem znowu popływałem, by
na końcu znowu pobiegać. Mogło by być tak zawsze.
P.S. Lepiej Smoku?
a ja w upały umieram.... i niestety jeszcze jestem w trakcie urlopu :(
OdpowiedzUsuńcycki w Twojej intencji też mogę potrzymać :D
noo co jak co cycków nie pokażę.
OdpowiedzUsuńcieszmy się upałami lato jest krótkie
A wiesz, że ja też lubię samoloty? Co prawda tylko te na żywo, filmiki jakoś mnie nie kręcą, i to "zaledwie" od kilku lat, ale jednak. Klawo, że miałeś ten swój prywatny pokaz :)
OdpowiedzUsuńps Trzymam cycki. Ale nie pokażę.