sobota, 19 sierpnia 2017

Ścieżka 461 Do przodu


Dokładnie tak. Ja tu na oszukane 20 km się porywam a wam ciężko cycków pokazać? Cóż to takiego podnieść koszulkę na chwilę. Ja tam biegł będę pewnie dobre dwie godziny. Łep mi pęknie, łydki eksplodują, płuca wydadzą tchnienie ostatnie a serce się zatrzyma a Wam bluzki się nie chce podciągnąć do góry. To … to jak nie to nie, a zresztą nie powiem co, tam na górze jest powiedziane.
A tak na poważnie to wróciłem w czwartek o 23. Ostatnie 2 godziny jechałem na kwadratowo. To naprawdę jest walka. Zmęczenie po 6 godzinach jazdy, chłód który zaczyna dokuczać, ciemność i oślepiające światła z naprzeciwka, to wszystko powoduje, że ostatnie 150 km to naprawdę walka, to naprawdę branie zakrętów na kwadratowo. I nie wiem co w tym jest ale ile razy bym nie wracał zawsze przerażeniem mnie napawa jazda między Pułtuskiem a Wyszkowem. No nie wiem co w tym odcinku jest takiego dziwnego, wiem jednak, że ile razy bym tamtędy nie wracał zawsze jedna ta myśl żeby tylko ten kawałek drogi pokonać to dojadę, siedzi mi w łepetynie. Jak widać znowu się udało. Taka jeszcze ciekawa rzecz. Jadę tak jadę, wracam tak wracam walcząc z tym zmęczeniem, chłodem, przeciwnościami i nagle trafiam na opuszczający się szlaban. Wykorzystuję więc tą chwilę na dłuższy postój. Zjeżdżam na bok, wyłączam silnik, zdejmuję kask iiii znajduję się jakby w innym świecie. Cisza i spokój, świerszcze cykają w trawie, gwiazdy migają na niebie i nic, kompletnie nic się nie dzieje. Takie dwa światy. Jeszcze chwilę temu szum wiatru, hałas, niebezpieczeństwo a teraz cisza, spokój, odprężenie. Wystarczy się zatrzymać i już jesteś w innej rzeczywistości. Wszystko zależy z jakiej perspektywy patrzysz. Można by zapytać to po co ta jazda? Jazda daje dużo frajdy, a problem polega na tym tylko by te minusy nie przysłoniły plusów. Bo sama jazda z namiotem nad morze i powrót daje mi wiele satysfakcji. To też już swego rodzaju tradycja, a tradycje, wszelakie, co jak co ale lubię. Oczywiście pogoda też tradycję kultywuje co oznacza, że w drodze w tamtą stronę było moczone. Tak nieoczekiwanie odkryłem też magiczną moc mojego pokrowca. Taką mianowicie, że jak tylko go zdejmę zaczyna padać. W dniu kiedy wyjeżdżałem ( niedziela ) mnie to olśniło. Rano chmury wisiały nad miastem szare. W sumie też i miało tak być wg zapowiedzi. Ale szare takie z których raczej padać nie powinno było. Zniosłem więc pierwszą partię majdanu do zapakowania, zdjąłem pokrowiec i, i jak tylko go zdjąłem pojawił się deszcz. Zamocowałem co miałem zamocować i wracając po resztę pomyślałem co ma moknąć, przykryję to z powrotem. No i wówczas, tak właśnie, deszcz ustał. Nawet słońce się przedzierać zaczęło. Podbudowany tym faktem ruszyłem po drugą część ekwipunku. Jednak jak tylko zdjąłem go ponownie, ponownie i deszcz wrócił. Powiem szczerze, wkurzył mnie. Mogłem chociaż jedną drogę w tamtą stronę mieć na sucho. Rad nie rad ruszyłem. I powiem szczerze, pierwsze kilkadziesiąt km jechałem kląc pod nosem na co się da, przede wszystkim na los złośliwy. Na szczęście wjeżdżając do Wyszkowa przywitało mnie słońce i towarzyszyło mi już do końca podróży. Na miejscu byłem po 8 godzinach i przejechaniu 394 km około 20. Rozpisywał się jak było na miejscu nie będę. Ogólnie powiem, że było super. Spanie na plaży, kąpiele w morzu, bieganie brzegiem, zachody słońca, rozgwieżdżone niebo, noce w namiocie – cóż chcieć więcej. I choć wzruszałem się nie raz, to ani razu nie płakałem. Chyba jestem już duży – nie płaczę nad morzem. Jeden dzień ( i noc ) mnie jednak urzekły w szczególności ( a może zadziwiły ? ) tak, że dla samego siebie opisać muszę. Wtorek 16 sierpnia ( tak apropo to skojarzyłem teraz, że dwa lata temu pisałem o śnie w którym ta data padała ). Dzień zaczął się jak zwykle. Chociaż nie jak zwykle bo na śniadanie zjadłem kiełbaskę z nielegalnego ogniska na plaży. Ale cała wyjątkowość rozpoczęła się z chwilą gdy postanowiłem dla sprawdzenia się jak to będzie z 20 km, przebiec te 20 km właśnie. A tak naprawdę to ta wyjątkowość zaczęła się od jakiegoś 12 kilometra. Nie będę pisać o tym jakie te 12 km były uciążliwe w słońcu, w piachu, w wodzie, z nachylonym i nierównym brzegiem, z milionem dzieciaków, ich zamkami i fosami. Ale tak od 12 km, po przebyciu tych wszystkich przeszkód tak jakbym stracił świadomość. Tzn miałem ją, ale tak jakby chwilami. Chwilami natomiast tak jakby mnie nie było. Nigdy wcześniej niczego takiego nie doznałem. Pewnie dla wielu ludzi to nic dziwnego ale ja nie mam doświadczeń z dziwnymi substancjami. Dla mnie była to nowość. I z każdym kolejnym krokiem coraz większa. Dopiero na ostatnim kilometrze wróciłem całkiem do życia. Ale tylko dlatego, że byłem tak zmęczony, tak wyczerpany, że co parę metrów zerkałem na wyświetlacz mojego amerykańskiego urządzenia ile jeszcze do końca. Padłem. Padłem na piach jak nieżywy. Nawet wejście do wody nic nie pomogło. Doczłapałem się do namiotu, wziąłem prysznic i prawdę mówiąc nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Położyć się spać? O 18? To otępienie, te wyłączenia świadomości wracały co chwila. Może wyjście do ludzi pomoże? Więc poszedłem na główną ulicę, zjeść coś, pospacerować. Nie dałem jednak rady. Siadłem na ławce i tym zmęczonym umysłem, umysłem który nie był w stanie oceniać, szufladkować, doszukiwać się kłamstwa i obłudy obserwowałem spacerujących. Ci ludzie byli jakby duchami, jakby zjawami. Byli ale tak naprawdę czy naprawdę byli? Zdawało mi się, że gdybym wstał, właśnie teraz wstał, byłbym w stanie przez nich przenikać. Całe te tłumy wydały mi się takie nierzeczywiste, takie nierealne. Tak jakby były tylko projekcją mojego chorego umysłu. Czy my, i to nasze życie to naprawdę istniejemy? Czy to tylko szalony sen wariata? Wariata jak ja? Wróciłem do namiotu o 22. To był najwyższy czas by się położyć, by odpocząć. Jednak gdy wracałem po wieczornej toalecie, gdy spojrzałem w niebo, w te gwiazdy, dopadła mnie refleksja. Może to i sen wariata, ale czy te gwiazdy nie są piękne? Czy warto spać gdy tyle ich na niebie? Przecież przez całe lato, to lato pełne chmur prawie wcale nie było mi dane podziwiać rozgwieżdżonego nieba. A tak lubię to robić. Jakby nowa siła wstąpiła we mnie. Idę na plażę. I to chyba naprawdę sen wariata. Nikt, naprawdę nikt inny jak tylko ja nie był tam o tej porze. No była przez chwilę grupa dzieciaków które puszczały lampiony, ale około 23 i one poszły. Zostałem sam. Ja wariat, szum fal, gwiazdy na niebie i pestki. Leżałem sobie tak wpatrując się w niebo, szukając spadających gwiazd. Tak koło północy coś mnie tknęło. Coś mnie tknęło by spojrzeć na wschód. I to, co tam zobaczyłem, tego nie da się opisać. W pierwszej reakcji nawet się przestraszyłem. Co za cholerstwo? Coś wielkiego, coś w kształcie trójkąta, coś intensywnie pomarańczowego tkwiło na wschodzie w morzu. W czarnym morzu, na tle równie czarnego nieba. To był widok niesamowity. Widok jak z innej planety. Widok fantasy. Kiedyś kiedyś parę lat temu spotykałem na ulicach kolesi co na kartce papieru malowali sprayami przy użyciu gazet, zakrętek i innych badziewi fantastyczne obrazy. Takie futurystyczne. Tak więc to taki właśnie był obraz. Z tym, że w realu. Zafascynował mnie ten widok. Zamarłem urzeczony. Życzę każdemu, naprawdę każdemu życzę by coś takiego ujrzał. Życzę każdemu by był wariatem co o północy zamiast spać, gapić się w telewizor, grilować czy skakać przy disco polo wyszedł będąc nad morzem na plażę i zobaczył coś takiego. A może nie życzę? Może lepiej być normalnym człowiekiem i skakać przy disco polo. A tych co skakali było nie mało – widziałem ich i słyszałem z daleka wracając wówczas z plaży. Może lepiej nie być wariatem? Może to mi się tylko śniło? Przecież wszystko to, jeszcze chwilę wcześniej wydawało mi się takie nierzeczywiste? To był naprawdę niezwyczajny dzień. Jeszcze tylko zjadłem mirabelek, tych mirabelek które tyle razy mijałem idąc tam i z powrotem na plażę. Zawsze mnie dziwiły, skąd tu, nad morzem, w tym sosnowym lesie mirabelki? I zawsze chciałem ich spróbować. Teraz to zrobiłem. Zjadłem całe mnóstwo, prosto z ziemi, nawet przez chwilę z obawą czy mi nie zaszkodzą. I jestem chyba jedynym który zwrócił na nie uwagę, a na pewno jedynym który je jadł. Całą resztę nad morzem fascynują lody, waty cukrowe, kebaby, popcorny. Mnie mirabelki.
A dla równowagi w środę spadł deszcz i cały wieczór spędziłem w namiocie. Pierwszy taki wieczór zalany deszczem. Deszczem intensywnym który budził mnie o północy, który w brutalny sposób kazał zapomnieć o wczorajszym i myśleć o powrocie.
W rzeczywistości zaś, w rzeczywistości popowrotnej mam kaca. Tzn wczoraj miałem dużego, dziś już mniejszego. Kaca popowrotnego. Nie mogę się odnaleźć w szarości dnia. Nie mogę, nie mam siły i chęci wracać do normalności. To oczekiwanie, to przed, było o wiele przyjemniejsze. Była cały czas możliwość, perspektywa, radość, że oto już, już za chwilę, już niedługo, były wyobrażenia i plany. Teraz jest już tylko wspomnienie, tylko żal, żal że już po. I ta bolesna prawda, że teraz już tylko szarość, teraz dni krótsze i chłodniejsze, że następny raz dopiero za rok. A może się wybiorę jeszcze na dzień? Zobaczę. Na chwilę obecną jest kac popowrotny. Dzisiaj już wprawdzie mniejszy. Dzisiaj nawet, choć mocno zaskoczony, pobiłem życiówkę na dyszkę. Nowy rekord to 53:13. W zestawieniu z wczorajszym wynikiem i wyczerpaniem na piątym kilometrze to po raz kolejny utwierdza mnie w zadziwieniu od czego w sumie zależy kolejny dzień. Wczoraj słaby i bezsilny – dziś, bez żadnej konkretnej przyczyny, silny, twardy i szybki. A wliczając w wybiegane w sierpniu kilometry tą oszukańczą dwudziestkę co przede mną to na chwilę obecną mam 150 jak drut – znaczy się rekord z lipca pobity.

4 komentarze:

  1. ZAPEWNIEM CIĘ ŻE JAKBYM ŚCIĄgła tę koszulkę ni3e dojechałbyć...nie dojechałbyś nie dobiegłbyć nie dałbyś rady. rozbiłbyś się na jakimś zakręcie i miałabym cię na sumieniu.

    ja zamiast telewizora i discopolo wybrałabym wyjście i pogapienie się na to. ja też jestem nienormalna. a może to otoczenie jest nienormalne.

    dla mnie nienormlanie jest gapienie isę w tv i słuchanie discopolo mimo że jestem w mniejszości. dla mnie 90% ludzkości jest nienormalna...

    OdpowiedzUsuń
  2. a jeszcze jakbym ja się do tego ściągnięcia dołączyła... nie miałbyś szans! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się zgadzam z Rudzikiem .
    Choć nie tak w kwestii pokazywania cyckow jak w kwestii ludzkości .
    Z doświadczenia wiem że pokazywanie nic nie daje .
    Niewiele zmienia a na pewno nie stają się czymś co się czci a wtedy zostaje tylko kac , niedosyt i wieczne pragnienie .
    Dziewczyny nie pokazujcie cyckow .
    Bardzo się cieszę ze Twoje wakacje z dziwactwami , skubaniem pestek i bieganiem się udały .
    Zapewne masz poczucie spełniających się drobnych pragnień a przecież o to w życiu chodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się zgadzam z Rudzikiem .
    Choć nie tak w kwestii pokazywania cyckow jak w kwestii ludzkości .
    Z doświadczenia wiem że pokazywanie nic nie daje .
    Niewiele zmienia a na pewno nie stają się czymś co się czci a wtedy zostaje tylko kac , niedosyt i wieczne pragnienie .
    Dziewczyny nie pokazujcie cyckow .
    Bardzo się cieszę ze Twoje wakacje z dziwactwami , skubaniem pestek i bieganiem się udały .
    Zapewne masz poczucie spełniających się drobnych pragnień a przecież o to w życiu chodzi ;)

    OdpowiedzUsuń