niedziela, 1 października 2017

Ścieżka 467 Do przodu

Generalnie to nie mam o czym pisać. Chyba resztki myśli mi dzisiaj wywiało z łepetyny. Ale zapierdzielałem. Cytując Angry Czesława : „Mądre to było?”. Może i nie było ale poniosło mnie. Poniosło jak ostatnimi czasy rzadko czy też wcale. To chyba ostatni z Rumakiem wypad tego roku. Aleśmy zapiżdżali. Generalnie to nie lubię, to nie muszę a przede wszystkim to nie umiem szybko jeździć. Ale dzisiaj mnie poniosło. Zwłaszcza gdy podjąłem wyzwanie jednego Mitsubishi. Dobry skubany był. Zdrowo zapierdzielał. Generalnie jednak został w sznurku samochodów. Zapiżdżałem dalej sam. Generalnie to powinienem być, czy też zamiar był być generalnie teraz w Kaziku. No nie jestem jednak. Doszedłem do wniosku, że to już nie ten czas, już nie ta pora. Jest zimno. I choć słonko ostatni ten tydzień świeciło ładnie, to niestety nie jest to słonko co jeszcze miesiąc temu. A z tym wiatrem to już całkiem nie. Jest zimno. Generalnie w Kaziku ludzi dzisiaj w pytę. Jeny, ileż ich było. Generalnie to aż do wniosku doszedłem, że to błąd był. Lepiej było jechać gdzieś w las czy na łąkę i poleżeć. A wjechałem nawet w las, wjechałem, jednak nie po to by poleżeć a się odlać jednak las okazał się pułapką na której zawrócić nie mogłem. A jak już zawróciłem to się wyglebiłem niestety. No ale jak mam się już wyglebiać to wolę w lesie na piachu niż gdzieś na asfalcie. Poza drobnymi obtarciami na Rumaku, żadnych innych poważnych strat na szczęście nie stwierdzono. Generalnie więc nie jestem aktualnie w Kaziku. Wróciłem późnym popołudniem. Ale tak jak zmarzłem podczas tego powrotu to nie zmarzłem jeszcze nigdy. Kiedyś kiedyś to uważałem, że się nie da jeździć w temperaturze poniżej 18 stopni. No więc dzisiaj wracałem w temperaturze poniżej 12. Ja pierdykam, to była masakra. Ale co by nie powiedzieć kolejna bariera złamana. Dzisiaj jeździłem w temperaturze w jakiej kiedyś uważałem, że się jeździć nie da. Generalnie jak zsiadłem z siodła to stwierdziłem nigdy więcej na nie nie wrócę. Ale generalnie to po gorącej kąpieli teraz myślę : „a może jutro też gdzieś pojadę”. Pojadę, pościgam się może z jakimś Mitsubishi, a może z nikim ścigał się nie będę i pojeżdżę przepisowo. Może poleżę na łące, a może nie poleżę. Może zjem kiełbasy z bułką. A właśnie. Generalnie to lubię tak podczas jazdy kupić gdzieś po drodze kiełbasy, kupić bułki, zatrzymać gdzieś w lesie i zjeść to ze smakiem. Kiedyś kiedyś to miałem to za taki swego rodzaju swój / mój obciach. Nie zatrzymuję się w przydrożnych barach, przydrożnych restauracjach, w macach, w orlenach i innych takich. Ja jak dziki jem kiełbasę z garści w lesie, na poboczu drogi. Zadziwiło mnie jednak gdy patrząc raz ostatnio w telewizorni na taki jeden fajny program motórowy jak zaproszony tam Mariusz Lijewski którego szanuję bardzo, zjada taką właśnie kombinację z prowadzącym ten program kolesiem którego szanuję nie mniej. Się aż zaśmiałem. Mówili nawet, że tak lubią. No ja lubię baaardzo. Dzisiaj jednak zamiast kiełby zapodałem sobie boczuś. Zjadłem więc to jak dziki w poniższych okolicznościach przyrody.




A tak generalnie to mógłbym napisać apropo notki Smoka. Smoka który pisze o rzyganiu na ołtarz. Można i tak. Ale można inaczej. Wszystko można zarzygać, co zresztą większość robi. Ale można też odprawić nabożeństwo. Można, każdą sprawę można zamienić w nabożeństwo. Mieć dobre wino, mieć dobre zapachowe świeczki, mieć lawendowy płyn do kąpieli, mieć dobry olejek i w ogóle mieć dobre chęci. Dobrymi chęciami można zmienić to zarzyganie ołtarza w nabożeństwo, nawet w namiocie. I w sumie można to w nabożeństwo zmienić i bez wina, i bez świeczek, i bez lawendowego płynu, i bez olejku. To wszystko i tak jest w głowie. Z tym, że nasze głowy już są poprute. Porypane przez byle gdzie, z byle kim, byle szybciej i byle do następnego razu. Po prostu byle i już.
P.S. Chociaż po chwili zastanowienia to zostawił bym jednak to wino.