Przypomniał
mi ostatnio telewizor jedne taki film. Film na który kiedyś kiedyś
wybrałem się do kina. I notkę nawet wtedy o tym napisałem na
starej dobrej Interii. Teraz jednakowoż jak mi ten telewizor film
ten przypomniał uwagę moją przykuł jeden temat, temat ukazanego
tam psychopaty. Temat który nie stanowił wówczas tematu dla mnie żadnego, a jeżeli już to wzbudzał jedynie odrazę. Teraz
jednakowoż, gdy na film ten trafiłem, trafiłem na moment gdy
postać ta planowała swoją zbrodnię. Planowała precyzyjnie,
planowała dokładnie, planowała z dbałością o najmniejszy nawet
szczegół. I myśl taka mnie naszła. Myśl mianowicie, że coś z
takiego otóż psychopaty w sobie mam. Mam tą cholerną dbałość o
najmniejszy nawet szczegół. Nie wieszam już wprawdzie skarpetek po
praniu parami, ale w takim np. pisaniu wszystkie ś, ć, dź itd.
muszę posprawdzać. Strasznie mnie to czasami męczy. I strasznie
wpędza w złość. Nie mogę się rozluźnić, nie mogę się
odprężyć, nie mogę sobie odpuścić. Chodzę jak ta tykająca
bomba. Bomba którą na dodatek skrzętnie kontroluję. Bomba która
nie wybuchnie, o nie, bomba ta nie wybuchnie. Wpędzi mnie w doła,
zrujnuje samozadowolenie, wywoła odrazę, ale nie wybuchnie. Bomba
która ściśnie mięśnie karku, która skróci oddech ale nie
wybuchnie. I chodzę taki zgarbiony. Plecy mnie bolą, kark
napierdziela, słowa nie wypowiadam by nie wypowiedzieć czegoś
niestosownego, nie spotykam się z nikim, na nikogo nie otwieram. A
jak już coś powiem to zazwyczaj żałuję. Żałuję potem długo i
wpędzam w frustrację. Teraz właśnie w frustrację taką wpędzony
właśnie jestem. W piątek palnąłem jak idiota. Darować sobie nie
mogę i głupio mi strasznie. I zastanawiam się skąd u mnie taka
wypowiedź, i po co w sumie. W błahej, w przyjemnej w sumie sprawie.
Przy okazji tego zastanawia mnie często co i dlaczego mówimy. Jest
nieraz tak, przynajmniej ja tak mam, że zastanawiam się dlaczego to
czy tamto powiedziałem. Tak powiedziałem bez zastanowienia. Tak
jakby coś, czy ktoś powiedział za mnie. Dopiero po fakcie
przychodzi refleksja: kurde, co ja gadam. Ile w tym co przeżywamy,
ile w tym wszystkim co robimy ( i mówimy ) zwykłego przypadku. A
może tylko ja tak mam? Może to kolejna cecha mojej psychopatycznej
osobowości? Nie działam ja tylko jakieś dziwactwo we mnie. A więc
jestem psychopatą. Jeszcze nie ujawnionym, jeszcze nie aktywnym ale
wszelkie przesłanki ku temu mam. Siedzę sam ze sobą, nie nawiązuję
kontaktów. Dla otoczenia miły i przyjazny a tak naprawdę zły na
cały ten świat.
Wczoraj
dopadło mnie przeziębienie. Słaby i zasmarkany jestem. Tak więc
sezon rozpoczęty. Myślałem, że w tym roku się obronię, że w
tym roku się zabezpieczę, nie udało się jednak. Wątłe to moje
zdrowie. Na wszelkie przeziębienia i infekcje podatne. I to też
mnie w frustrację wpędza. Wkurza i dezorganizuje spokój. Spokój
którego tak bardzo mi trzeba. Siedzę więc wyczerpany, wszystkie
czynności jakie do zrobienia mam robię w półświadomości i
zastanawiam się po cholerę. Nie ma nic pewnego na tym świecie. No
chyba, że śmierć. Myślisz, że już jako tako jest, że może i
da się żyć, aż przychodzą takie dni jak te ostatnie i tracisz
pewność siebie, tracisz sens, tracisz siły.
W
sumie to po co żyję. Jedynie pocieszające to to, że w tej swojej
psychopatycznej naturze nie byłbym w stanie skrzywdzić żadnego
człowieka ( tzn niewinnego człowieka ) poza sobą. Złapałem się
ostatnio na tym, że wszelakie stworzenia fruwające jakie tylko
męczą się na szybie szukając wyjścia łapię i wypuszczam na
wolność ( łącznie z muchami ). Przypomniało mi się właśnie,
że w ubiegłym roku też to robiłem. A w ubiegłym roku much tych
było od groma. Aż dziwiło mnie bardzo skąd ich tyle. To było bardzo
zastanawiające. Się nawet przez chwilę okrzyknąłem królem much.
Więc jak widać i niewinnej muchy nie zabiję. I nawet małej,
maleńkiej mrówki. Wyszedłem ostatnio w pracy za budynek. Postać
chwilę. I jak wróciłem zauważyłem na bucie mrówkę. I już ją
miałem strzepnąć, już ją maiłem strącić na podłogę gdy
olśniło mnie, że byłaby to dla niej śmierć. Przecież nie wróci
z tego miejsca do mrowiska. To dla niej jak podróż do innego
wszechświata. A sama tu zginie niewątpliwie. Wziąłem ją zatem na
rękę, wróciłem w miejsce skąd „zabrałem” i wypuściłem w
jej świecie.
W
ubiegłą niedzielę nasi przypieczętowali awans na mundial. Po 11
latach. Na tym poprzednim jeden mecz zaliczyłem, jeny jak to dawno temu było i jak w sumie nie dawno. Teraz jednak nie zaliczę. W sumie to nic nie zaliczam.
Tragedia.
Czas
kończyć. Nie biegałem, zmęczony jestem, nos zapchany, łep mnie
napierdziela, plery bolą, a perspektywy na poprawę brak.
ja też uprane skarpetki łączę w pary przy rozwieszaniu :)
OdpowiedzUsuńwczoraj zaczęłam chorować. dzisiaj mierzyłam temperaturę - jest w okolicach 35,4. przez cały dzień. córce kazałam kontrolnie zmierzyć temperaturę, bo myślałam że termometr jest popsuty. :/ nie jest.
Wiesz, to całkiem prawdopodobne jest. Czytałam jakiś czas temu książkę o psychopatach i jej główna myśl była taka, że w sumie nie mamy pojęcia ilu psychopatów jest wśród nas. Bo to nie tylko ci, którzy ze szczegółami planują zbrodnię, ale również całe mnóstwo innych ludzi, bo cechy psychopatyczne to dużo szersze pojęcie.
OdpowiedzUsuńPoza tym, szkoda, że tej nowszej notki nie da się skomentować. Ale przeczytałam i dzięki za 'wake up call'. (Po angielsku, bo wiem, że lubisz.)