poniedziałek, 20 listopada 2017

Ścieżka 473 Do przodu

Czas jakiś temu wybrałem się do kurii. Tzn postanowiłem wybrać się do kurii by dokończyć proces degradacji. Więc zanim się tam wybrałem – zadzwoniłem. Zadzwoniłem by się dowiedzieć co, jak i kiedy. Rozmowa nie była przyjemna. Jakiś tam duchowny który odebrał próbował mnie zbyć. Byłem jednak uparty. Pękł ostatecznie i wizyta została zapisana. I gdy już jak mi się zdawało sprawa nabrała rozpędu, kolejne kroki jak sądziłem zostały zaplanowane, gdy już miałem odkładać słuchawkę ten jakiś tam duchowny rzekł jedno zdanie. Rzekł:
- A nie wydaje się panu, że to jest teraz pańska droga życiowa?
Jedno krótkie zdanie, jedno rzucone na odchodne zdanie, a mną jakby tąpnęło. Odłożyłem słuchawkę i zastygłem. Ten człowiek, ten całkiem obcy człowiek, człowiek z którym rozmawiałem raz pierwszy i zapewne ostatni powiedział coś, co dotarło do najgłębszych zakamarków mojej duszy. Powiedział coś, co wywaliło ją na drugą stronę. I nawet poszedłem potem na tą umówioną wizytę. Ale poszedłem tam tylko ze swojej wrodzonej sumienności. Poszedłem tylko po to by powiedzieć, że już tego nie potrzebuję. Już tego nie potrzebuję. Żyję więc obecnie nadal związany węzłem nierozerwalnym. Żyję przysięgą. Przysięgą złożoną przed Bogiem. Przysięgą którą wg naszych ziemskich standardów spokojnie dało by się cofnąć, którą przy pomocy naszych ziemskich sposobów łatwo dało by się podważyć. Ale czy ja, ja er który tak często odwołuję się w życiu do spraw ponad ziemskich, który tak często zadaję pytania o przyczyny kolei rzeczy, czy ja mogę teraz podważać przysięgi, nawet te przysięgi które jak sądzę spokojnie dało by się podważyć? Zastanawiam się teraz, na ile mądre jest to co robię? Na ile to jest teraz właśnie moja droga życiowa? Na ile to co robię, nieprzystające do obowiązujących standardów, jest mądre? Ile tracę i jak bezwładny się staję, zostawiając wszystko losowi? Losowi który kiedyś tam doprowadził mnie do przysięgi i losowi przez który przysięga ta nie ma już praktycznie uzasadnienia. Przysięgi która obecnie nic nie znaczy i nic nikomu nie daje. Przysięgi która nie tylko, że nie nic daje ale wręcz odbiera. Odbiera mi przyszłość. Przysięgi która nie pozwala budować życia od nowa, która zamyka przede mną wiele dróg. Ja już trzy lata nikogo nie dotykałem. I kurcze ja już trzy lata nie byłem przez nikogo dotykany. I właśnie zdałem sobie sprawę, że w kontekście tej teraz mojej drogi życiowej, ja już nigdy nikogo nie dotknę i kurczę, nikt nie dotknie mnie. Straszna to perspektywa. Perspektywa która odbiera mi siły, odbiera chęci robienia czegokolwiek. Nie dla mnie już ciepło bliskości, nie dla mnie już żar spojrzenia. Czy to można nazwać jeszcze życiem? Chyba już nie? Czy w takim razie już umarłem? Nie wiem czy dobrze robię. Myślę, że wg wszystkich tych dobrych doradców nie. Myślę, że radzili by raczej brać życie za rogi, by brać sprawy w swoje ręce. Ale czy sprawy rzeczywiście są w moich / naszych rękach? Zapewne nikt tego nie wie, ja nie wiem na pewno. Nie wiem jak się to wszystko potoczy, nie wiem co będzie dalej ale na chwilę obecną zostaję w tym. Trwam w tej myśli już dobrych kilka tygodni. I nie to żebym odsuwał się gdzieś, zamykał, unikał i stronił od ludzi. To nie. Na tyle na ile sił mi starczy będę z ludźmi przebywał, będę z nimi rozmawiał. Będę, na tyle, na ile sił mi starczy w życiu tym uczestniczył. I będę wodził wzrokiem za wszystkim co piękne. Będę podziwiał piękne kobiety. Bo kobiety są piękne, bardzo piękne. Tak piękne, że momentami zły jestem na siebie. Zły, że jednak głupio robię. Że to tak jakbym się poddał. Że to tak jakbym stracił męskość. I że tracę czas. Bo czas płynie, płynie nieubłaganie. I nieubłaganie tracę razem z tym czasem i wzrok i włosy i zapewne niedługo i uzębienie. Coraz trudniej będzie być atrakcyjnym, coraz trudniej będzie być konkurencyjnym, być sprawnym. Ale zaraz potem przychodzi refleksja, zaraz potem przychodzi ta myśl, że mimo tego, mimo tego, że moja atrakcyjność z każdym kolejnym krokiem spada i spadać będzie coraz bardziej, trzymany przysięgą – przysięgi dochowam. Może to jest właśnie moja Wolność?
W codzienności sił mi ubywa. Mam ich ostatnio całe nic. Nie biegam wcale. Od ponad miesiąca ciało moje trawi, z krótkimi przerwami na jako taki oddech, przeziębienie. Kicham, prycham, kaszlę i smarczę. Pocę się przy zmywaniu, w głowie mi się kręci gdy wstaję. Wczoraj jak jechałem na mecz, jechałem z jedną myślą, jak mnie to nie załatwi kompletnie to będzie CUD. Bo pogoda jest fatalna. Wilgotne zimno włazi wszędzie. Wróciłem o północy i jak na razie nie widać by miało być gorzej. Choć czy gorzej może być? Zawsze może być gorzej. Tak więc nie jest gorzej. Dzisiaj profilaktycznie zostałem w domu. A i lepiej nie pokazywać się dzisiaj w łorso bo jednak wczoraj była porażka. Ogólnie cały wczorajszy dzień był do bani. Dzień z takich kiedy to jak już usiądziesz w autobusie to na na mokrym miejscu, takim kiedy chcesz posłuchać muzyki słuchawki przestają grać, w takim kiedy to odmawiając sobie kebsa przez ostatnie miesiące idziesz wreszcie na niego i okazuje się, że na grubym się właśnie skończyło, takim kiedy to biorąc remis w ciemno tracisz bramkę na pięć minut przed końcem. Takie życie, składa się z małych radości lub smutków. Słabo tylko jak tych smutków jest cała masa, jeden za drugim.
P.S. Na stadionie spotkałem Mikołaja. Nie, nie tego świętego. Tego sprzed lat kilku, lat kilka nie widzianego. Takie jakieś to było dziwne spotkanie, takie jakbym przez nie miał coś dostrzec, na coś zwrócić uwagę, jakby ten los chciał mi coś powiedzieć. Tylko nie wiem kurde co.


2 komentarze:

  1. Podjęcie takiej decyzji musiało wymagać od Ciebie nie lada odwagi, chociaż sam temat jednak strasznie smutny biorąc pod uwagę perspektywy na przyszłość. Ale dopóki czujesz, że to dobra decyzja, to jej się trzymaj. I życzę Ci dużo siły i zdrowia, bo jak to Er, który nie biega? Toż to nieprawdopodobieństwo jakieś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znów nie mogę dodać komentarza.
    Cholera co to za wybiórcza możliwość wypowiadania się .
    Irytuje mnie .
    No ale dobrze z drugiej strony szanuje decyzję autora .

    Ja mam chyba jakieś dziwne podejście do wiary .
    Ja bowiem cholernie wierzę że Ten na Górze mnie zna . Jeśli istnieje jak mówią jeśli ja w niego wierzę , to znaczy ze ufam że mnie zna .
    I wie. Wie jakim jestem człowiekiem .
    Wie co mam w środku .
    I co jak co ale dokumentów dla Boga bym nie wypelniala.
    On po prostu wie.
    I wierzę że jedyne czego chce to tego żebyśmy byli szczęśliwi .
    A szczęściem nie jest umieranie za życia .

    Co do chleba .
    Całuje nawet ten chiński .
    Tak mnie kiedyś nauczono.
    Jadam też taki chiński . Wchodzę biorę kupuję wychodzę .
    Potrafię jednak i robię to czesto piec chleb sama .
    Wchodzić do sklepu .
    Wybierać długo składniki .
    Dobierać przyprawy.
    Gniesc czosnek w moździerzu.
    Później patrzeć jak rośnie .
    Czekać aż się upiecze.
    Szanuje jeden i drugi i znam smak obu.
    Tak i tego Pana ze sklepu .
    Szanuje bo to człowiek .
    Ma serce watrobe i duszę . Przeszłość . Historie .

    OdpowiedzUsuń