sobota, 25 listopada 2017

Ścieżka 474 Do przodu

Taka sprawa. Spotyka w sklepie mężczyzna kobietę. Czy może kobieta spotyka mężczyznę? Nie ważne w sumie to, kto kogo, spotykają się po prostu i już. Spotykają się najzwyklej, najzwyczajniej w świecie w sklepie. Takim zwykłym sklepie do którego chodzi każdy jeden człowiek. I jakiś czas potem, w sumie nie całkiem długi chyba, spotykają się w łóżku. Taka właśnie sprawa. Dla mnie osobiście dość niezwykła. Niezwykła prawdopodobnie z powodu, że sam bym chyba tak nie umiał. A raczej nie umiałbym tak na pewno. Tak mnie zaprogramowano, tak nie umiem. I może właśnie dlatego, że tak nie umiem sprawa ta, czy też sprawy takie, powodują moje myślenie. Chociaż myślę zawsze, rozkminiam i zgłębiam. Sprawy których nie umiem powodują myślenia tego tylko zwiększenie. I chociaż moje programowanie nie skłania mnie do stwierdzenia, że jest to coś dobrego, czy może raczej zwykłego, to myślenie prowadzi w zupełnie inne rejony. Z racji tego programowania mojego, kiedyś kiedyś mógłbym stwierdzić zupełnie coś innego. Dzisiaj natomiast myślenie moje skłania do refleksji. Refleksji zaskakującej. Refleksji: Czyż to nie jest piękne? Dziwne, taka właśnie refleksja mnie ogarnia. Czyż to nie jest piękne? Bo biorąc tak na zdrowy rozum piękne być może przecież. Dwoje ludzi, ludzi którzy zupełnie się nie znają, staje całkiem przypadkiem naprzeciw siebie, dwoje ludzi którzy nie znają swoich życiorysów, daje sobie piękne chwile. Obdarzają się rozkoszą, obdarowują przyjemnością. Bez zbędnych pytań, bez zbędnych wymagań. To chyba właśnie w tym jest najpiękniejsze. To, że nie ma warunków, to że nie ma wymagań. Tego dawania z ograniczeniem, dawania za coś, dawania obarczonego odpowiedzialnością. Tego takiego handlu uczuciem. Tego dam ci coś od siebie ale tylko wówczas gdy coś, coś dokładnie określonego dostanę od ciebie. I wymyśliłem sobie nawet, że mógłby być to nawet jakiś sposób. Takie mianowicie sklepy, sklepy w których mężczyzna spotyka kobietę, czy może kobieta spotyka mężczyznę. Nie ważne to kto kogo, spotykają się po prostu. I bez zbędnych pytań, bez zbędnego wnikania, bez zbędnego obarczania dają sobie przyjemność. Pozwalają na oderwanie od złej, przygnębiającej rzeczywistości. Dają sobie radość. I wymyśliłem, że fajne to jest. Z tym, że ja myślę ciągle. Ja myślę non stop. Chodzę i myślę. I taka myśl mnie naszła. Taka apropo tego sklepu. Ten sklep to w ogóle to jawić mi się zaczął jako jakiś symbol, bo spotkać mogli się przecież w tysiącu innych miejsc. Ten sklep no więc. Sklep w którym kupić można wszystko. Przyszedł mi na myśl chleb. Taki podstawowy produkt. Taki od którego zaczyna się wszystko. Kiedyś kiedyś nawet święty. Pamiętam jak tata opowiadał mi jak dawniej ludzie całowali chleb podnosząc go z ziemi gdy spadł. Mnie samego nauczył wykonywać znak krzyża na chlebie przed ukrojeniem pierwszej kromki. I robię to z namaszczeniem zawsze. Po co? Nie wiem. Po prostu robię, chyba gdzieś tam z szacunku do chleba jednak, bo chleb to jednak chleb. No więc chleb ten przyszedł mi na myśl w skojarzeniu z tym sklepem. I pomyślałem sobie jaki to ten chleb jest z tych sklepów. No wiadomo jaki. Często wypiekany z papki prosto z Chin. Taki może sztuczny, niektórzy mówią że napompowany, nie wiem czy smaczny czy nie, taki mało trwały. I pomyślałem jaki to chleb był dawniej. Wtedy, kiedy to ludzie całowali go podnosząc go z ziemi gdy upadł. Wtedy chleb piekło się w piecach. W domu piekło po tym jak samemu wyrobiło się ciasto. Po tym może nawet jak samemu zmieliło mąkę. Wtedy jak piekło się chleb to zapach tego chleba roznosił się po całym domostwie. Nie wiem jak inni ale ja kocham zapach pieczonego chleba. Zapach pieczonego chleba jest cudowny. Biegam czasami wieczorem obok takiej jednej piekarni. Jeny, jak tam cudownie pachnie chlebem. Tak cudownie, że ma się chęć zatrzymać i delektować tym zapachem. Zapach pieczonego chleba jest wspaniały. I chleba świeżego. Nie wiem ile w tym prawdy ale kiedyś kiedyś chleb taki potrafił świeżość tą utrzymywać i kilka dni. Ile może poleżeć ten dzisiejszy ze sklepu? I tak sobie pomyślałem jeszcze. Ile to kiedyś czasu, ile pracy trzeba było poświęcić żeby chleb ten powstał. To był cały rytuał. Pomyślałem, że w tamtym chlebie było wszystko. I to słońce i deszcz dzięki którym wyrósł kłos zboża. I ciężka praca żniwiarzy i ciężka praca młynarza. I pomyślałem, że w tamtym chlebie zawarte było po prostu życie. Może właśnie dlatego całowano go podnosząc z ziemi gdy upadł. Może całowano życie? A co z chlebem dzisiejszym? Dzisiaj idzie się do sklepu, bierze, płaci, a jak coś zostanie to często ląduje w zsypie. I tak sobie myślę dzisiaj, że bardziej chyba by mi smakował tamten chleb. Chleb który sam musiałbym ulepić, sam wypiec. Na który sam musiałbym czekać. Sam musiałbym czuć jego cudowny zapach podczas pieczenia. Zapach który doprowadzał by moje zmysły do granic wytrzymałości podczas czekania. Chleb który świeży byłby dłużej niż jeden dzień. Chleb który całowałbym z namaszczeniem podnoszą go z ziemi gdyby upadł. Bo w chlebie tym zawarte było by życie.
W codzienności dzisiaj widziałem słońce. Naprawdę je widziałem. Było podobno i w tygodniu ale specyfika pracy, ujrzenie go w tygodniu jeżeli już jest, skutecznie mi ogranicza. Dzisiaj jak wstałem i wyjrzałem przez okno – uśmiechnąłem się. Naprawdę się uśmiechnąłem. I nie takim zwykłym uśmiechem ust ale takim uśmiechem serca. I wiedziałem, że to będzie dobry dzień. Taki mój dzień moich ścieżek. Ścieżek między ludźmi a ścieżek samotnych. Bez tej pogoni za ludźmi, bez tego szukania. I gdy po obejrzeniu powtórki meczu, meczu z wczorajszego wieczora, meczu którego wyniku nie znałem, obejrzeniu więc z emocjami, wyszedłem do parku poczułem radość. Oto ja, nic nie znaczący er, chodzę sobie po parku w słońcu, nikt mnie nie widzi, nikomu nie przeszkadzam. Chodzę sobie zadowolony sam z siebie. Nic mi więcej nie trzeba.
P.S. A mecz był wygrany i mamy lidera znowu. Przynajmniej na ten moment. z ostatniej chwili mamy lidera :)
P.S Liczba przebiegniętych kilometrów zero.