Taka
sprawa. Spotyka w sklepie mężczyzna kobietę. Czy może kobieta
spotyka mężczyznę? Nie ważne w sumie to, kto kogo, spotykają się
po prostu i już. Spotykają się najzwyklej, najzwyczajniej w
świecie w sklepie. Takim zwykłym sklepie do którego chodzi każdy
jeden człowiek. I jakiś czas potem, w sumie nie całkiem długi
chyba, spotykają się w łóżku. Taka właśnie sprawa. Dla mnie
osobiście dość niezwykła. Niezwykła prawdopodobnie z powodu, że
sam bym chyba tak nie umiał. A raczej nie umiałbym tak na pewno.
Tak mnie zaprogramowano, tak nie umiem. I może właśnie dlatego, że
tak nie umiem sprawa ta, czy też sprawy takie, powodują moje
myślenie. Chociaż myślę zawsze, rozkminiam i zgłębiam. Sprawy
których nie umiem powodują myślenia tego tylko zwiększenie. I
chociaż moje programowanie nie skłania mnie do stwierdzenia, że
jest to coś dobrego, czy może raczej zwykłego, to myślenie
prowadzi w zupełnie inne rejony. Z racji tego programowania mojego,
kiedyś kiedyś mógłbym stwierdzić zupełnie coś innego. Dzisiaj
natomiast myślenie moje skłania do refleksji. Refleksji
zaskakującej. Refleksji: Czyż to nie jest piękne? Dziwne, taka
właśnie refleksja mnie ogarnia. Czyż to nie jest piękne? Bo
biorąc tak na zdrowy rozum piękne być może przecież. Dwoje
ludzi, ludzi którzy zupełnie się nie znają, staje całkiem
przypadkiem naprzeciw siebie, dwoje ludzi którzy nie znają swoich
życiorysów, daje sobie piękne chwile. Obdarzają się rozkoszą,
obdarowują przyjemnością. Bez zbędnych pytań, bez zbędnych
wymagań. To chyba właśnie w tym jest najpiękniejsze. To, że nie
ma warunków, to że nie ma wymagań. Tego dawania z ograniczeniem,
dawania za coś, dawania obarczonego odpowiedzialnością. Tego
takiego handlu uczuciem. Tego dam ci coś od siebie ale tylko wówczas
gdy coś, coś dokładnie określonego dostanę od ciebie. I
wymyśliłem sobie nawet, że mógłby być to nawet jakiś sposób.
Takie mianowicie sklepy, sklepy w których mężczyzna spotyka
kobietę, czy może kobieta spotyka mężczyznę. Nie ważne to kto
kogo, spotykają się po prostu. I bez zbędnych pytań, bez zbędnego
wnikania, bez zbędnego obarczania dają sobie przyjemność.
Pozwalają na oderwanie od złej, przygnębiającej rzeczywistości.
Dają sobie radość. I wymyśliłem, że fajne to jest. Z tym, że
ja myślę ciągle. Ja myślę non stop. Chodzę i myślę. I taka
myśl mnie naszła. Taka apropo tego sklepu. Ten sklep to w ogóle to
jawić mi się zaczął jako jakiś symbol, bo spotkać mogli się
przecież w tysiącu innych miejsc. Ten sklep no więc. Sklep w
którym kupić można wszystko. Przyszedł mi na myśl chleb. Taki
podstawowy produkt. Taki od którego zaczyna się wszystko. Kiedyś
kiedyś nawet święty. Pamiętam jak tata opowiadał mi jak dawniej
ludzie całowali chleb podnosząc go z ziemi gdy spadł. Mnie samego
nauczył wykonywać znak krzyża na chlebie przed ukrojeniem
pierwszej kromki. I robię to z namaszczeniem zawsze. Po co? Nie
wiem. Po prostu robię, chyba gdzieś tam z szacunku do chleba
jednak, bo chleb to jednak chleb. No więc chleb ten przyszedł mi na
myśl w skojarzeniu z tym sklepem. I pomyślałem sobie jaki to ten
chleb jest z tych sklepów. No wiadomo jaki. Często wypiekany z
papki prosto z Chin. Taki może sztuczny, niektórzy mówią że
napompowany, nie wiem czy smaczny czy nie, taki mało trwały. I
pomyślałem jaki to chleb był dawniej. Wtedy, kiedy to ludzie
całowali go podnosząc go z ziemi gdy upadł. Wtedy chleb piekło się
w piecach. W domu piekło po tym jak samemu wyrobiło się ciasto. Po
tym może nawet jak samemu zmieliło mąkę. Wtedy jak piekło się
chleb to zapach tego chleba roznosił się po całym domostwie. Nie
wiem jak inni ale ja kocham zapach pieczonego chleba. Zapach pieczonego
chleba jest cudowny. Biegam czasami wieczorem obok takiej jednej
piekarni. Jeny, jak tam cudownie pachnie chlebem. Tak cudownie, że
ma się chęć zatrzymać i delektować tym zapachem. Zapach
pieczonego chleba jest wspaniały. I chleba świeżego. Nie wiem ile
w tym prawdy ale kiedyś kiedyś chleb taki potrafił świeżość tą
utrzymywać i kilka dni. Ile może poleżeć ten dzisiejszy ze
sklepu? I tak sobie pomyślałem jeszcze. Ile to kiedyś czasu, ile
pracy trzeba było poświęcić żeby chleb ten powstał. To był
cały rytuał. Pomyślałem, że w tamtym chlebie było wszystko. I
to słońce i deszcz dzięki którym wyrósł kłos zboża. I ciężka
praca żniwiarzy i ciężka praca młynarza. I pomyślałem, że w
tamtym chlebie zawarte było po prostu życie. Może właśnie
dlatego całowano go podnosząc z ziemi gdy upadł. Może całowano
życie? A co z chlebem dzisiejszym? Dzisiaj idzie się do sklepu,
bierze, płaci, a jak coś zostanie to często ląduje w zsypie. I
tak sobie myślę dzisiaj, że bardziej chyba by mi smakował tamten
chleb. Chleb który sam musiałbym ulepić, sam wypiec. Na który sam
musiałbym czekać. Sam musiałbym czuć jego cudowny zapach podczas
pieczenia. Zapach który doprowadzał by moje zmysły do granic
wytrzymałości podczas czekania. Chleb który świeży byłby dłużej
niż jeden dzień. Chleb który całowałbym z namaszczeniem podnoszą
go z ziemi gdyby upadł. Bo w chlebie tym zawarte było by życie.
W
codzienności dzisiaj widziałem słońce. Naprawdę je widziałem.
Było podobno i w tygodniu ale specyfika pracy, ujrzenie go w
tygodniu jeżeli już jest, skutecznie mi ogranicza. Dzisiaj jak
wstałem i wyjrzałem przez okno – uśmiechnąłem się. Naprawdę
się uśmiechnąłem. I nie takim zwykłym uśmiechem ust ale takim
uśmiechem serca. I wiedziałem, że to będzie dobry dzień. Taki
mój dzień moich ścieżek. Ścieżek między ludźmi a ścieżek
samotnych. Bez tej pogoni za ludźmi, bez tego szukania. I gdy po
obejrzeniu powtórki meczu, meczu z wczorajszego wieczora, meczu
którego wyniku nie znałem, obejrzeniu więc z emocjami, wyszedłem
do parku poczułem radość. Oto ja, nic nie znaczący er, chodzę
sobie po parku w słońcu, nikt mnie nie widzi, nikomu nie przeszkadzam.
Chodzę sobie zadowolony sam z siebie. Nic mi więcej nie trzeba.
P.S.
A mecz był wygrany i mamy lidera znowu. Przynajmniej na ten moment. z ostatniej chwili mamy lidera :)
P.S
Liczba przebiegniętych kilometrów zero.