Gdy
w czwartkowe późne popołudnie, czy może raczej w czwartkowy
wieczór, a może to już noc była?, w te dni trudno odróżnić
dzień od nocy, więc gdy nacisnąłem wtedy ostatnie enter, raczej
pewny, że wszystko poszło dobrze, i gdy potem z chilloutem na
uszach szedłem przez „patelnię” na ten ulubiony westchnąłem.
Westchnąłem tak jak westchnąć może ktoś komu zdjęto gorset.
Wolność. Choć może nie wolność, a spokój. Tzn nie spokój
definitywny ale przynajmniej jedno z głowy. To jedno coś, co
przytłaczało mnie od tygodni dwóch, a może i dłużej. I co
przytłacza co roku w tym czasie. W tym mam to już za sobą. Tak
przynajmniej się wydaje. Jeszcze lekka kosmetyka i będzie
pozamiatane. Mogę się spokojnie zająć codzienną, zwykłą pracą.
Tym się zająć mogę. I nie to żebym bał się ciężkiej pracy
ale nie lubię pracy pod presją. I nie to żebym nie lubił pomagać
ale nie lubię gdy robię milion różnych rzeczy a nie to od czego właśnie zależy moja głowa. Zastanawiam się coraz
częściej czy jest mi to potrzebne w ogóle. A rzucić to
w cholerę i pojechać gdzieś na stracenie. Czy warto tracić całe
dnie, czy warto tracić życie dla tego ostatniego późno
popołudniowego enter? Może tylko dla własnej satysfakcji, że po
raz kolejny udało się zrobić, czy też – zrobiłem. Co poza tym?
Nic. Ani życia, ani spokoju, ani nawet szczerych pieniędzy. Tylko
ta satysfakcja. Więc gdy z chilloutem na uszach szedłem przez
„patelnię” na ten ulubiony pomyślałem, że choć już jako
taki spokój, to co dalej. Wrócę do standardowego dnia, wróci mi
może zdrowie, wrócą mi może siły i jakoś w tej samotności, bez
uniesień, pokulam się dalej. A może się wszystko odmieni? Może
jeszcze tylko znowu się muszę uzbroić w cierpliwość? I jakoś
się kulałem. Do dzisiaj. Całe dwa dni. Dzisiejszy dzień od rana
był ciężki. A raczej od wczorajszego późnego popołudnia, czy
może wieczora, a może to już była noc?, w te dni trudno odróżnić
dzień od nocy. Wczoraj o tej porze dopadła mnie słabość. I
fizyczna i psychiczna. Ta taka nie wiadomo skąd. To taki czas który
nazywam czasem straconym. Jestem a jakby mnie nie było. I gdy na
zakończenie dzisiejszego dnia siadłem by coś napisać, napisać
choć właściwie nie wiem czy bym napisał, Gdy siadłem i przed
pisaniem zajrzałem co u ludzi, zatkało mnie. Odebrało mi resztkę
chęci na cokolwiek. Nawet jak to teraz piszę to nie wiem po co. Czy
to życie ma jakikolwiek sens? Jaki sens ma w ogóle wchodzenie w
relacje z ludźmi? Gdy potem cierpienie doznawane od tych ludzi
niszczy życie. To jest dla mnie niepojęte. Ja odszedłem,
zostawiłem, dałem wolność – tak to przynajmniej tłumaczę.
Cierpię – ale nie dręczę. Jednak nawet wokół mnie są głosy,
że jestem frajer, że się poddałem, że jestem mięczak? Choć z
drugiej strony ile można walczyć? Aż do przemocy? Może ja nie
jestem prawdziwym mężczyzną? Może prawdziwy mężczyzna, facet,
wojownik, walczy do upadłego? Może nie ma we mnie już
testosteronu? Bo czy gdybym go miał, widząc to co widzę, nie
wstałbym właśnie teraz i załatwił sprawy po męsku? Bo gdy nie
daje rady cierpliwość, gdy nie daje rady perswazja, gdy paragrafy
okazują się nieudolne to czy nie przychodzi czas na jedno jedyne
rozwiązanie? Męczy mnie teraz myśl, czy to właśnie ten czas i czy mam
prawo? Czy mam prawo włączać się w tą sytuację, ze wszystkimi
nieobliczalnymi konsekwencjami. Czy to moja sprawa tak w ogóle?
Przecież każdy sam odpowiada za swoje czyny. Przeszłości nie da
się niestety wymazać. Co mam więc czynić? Siedzieć i patrzeć z
boku czy wstać i zrobić to co facet z jajami zrobić powinien?
Nie
chce mi się już gadać ale faceta poznaje się podobno po tym jak
traktuje swoją byłą.
Nie
chce mi się już gadać wcale.
...Bo to jest trudne Er...Nie zrobisz nic- czujesz się niekomfortowo. Zareagujesz, że tak powiem po Twojemu, jak facet z jajami, to możesz usłyszeć, że wtrącasz się w czyjeś życie...a przy okazji możesz narobić problemów i sobie i tej osobie, której chcesz pomóc. I tak źle, i tak niedobrze - jak mawiał mój ojczym...
OdpowiedzUsuńJak taki spokój jak z początku Twojej notki czuję klikając na koniec dnia "wyślij". Trwa on zazwyczaj niestety tylko do momentu, kiedy następnego dnia o poranku sprawdzam pocztę i wszystko zaczyna się od nowa. Ale taki już mój los.
OdpowiedzUsuńCo do reszty... Rób tak, jak Ci Twoja Erowość mówi, że powinieneś. Nie da się zmienić przeszłości. Ciężko też zmienić samego siebie, szczególnie jeśli nie wiadomo, czy warto. Nigdy nie będziesz wiedział, czy inna reakcja byłaby lepsza. Ludzie rozstają się niestety często i myślę, że to ogromny komfort, jeśli o tym drugim człowieku można myśleć dalej z szacunkiem, bo w takich chwilach o sympatię może być trudno. Mam nadzieję, że Ci się to ułoży Er i że spokoju w głowie będzie więcej. Ściskam, trzymaj się!
ps A szalik był. I czapka. W zimie wyglądam jak chodzące burrito.Co z tego, jak takie cholerstwo i tak dopada od czasu do czasu.