niedziela, 17 grudnia 2017

Ścieżka 476 Do przodu

Zdarzają mi się czasami takie dni, takie dni mi się czasami zdarzają, że czuję spokój. Taki prosty, zwykły spokój. Nic mnie wówczas nie męczy, nic nie martwi, nic nie niepokoi. Nic mi się wówczas mówić też nie chce, z nikim walczyć, z nikim rywalizować, nikogo nawracać. Jedyną rzeczą którą mogę wówczas robić, i robić którą wówczas chcę, jest siedzenie i patrzenie w niebo. A gdy w momencie takim na niebie tym jest jeszcze na dodatek słońce, rzec by można: NIE MA MNIE. Niby widzę wtedy cały ten świat wokół, niby odczuwam jego nerwowe wibracje ale opływają mnie one jak morskie fale kamień na piaszczystej plaży nie powodując najmniejszego poruszenia. I gdy siedzę tak, i gdy tak patrzę, nachodzą mnie refleksje, że piękny jest ten świat nasz. I gdy myślę sobie wówczas o tym świecie naszym, to myślę sobie, że chyba wszystko jest jak być powinno. Że dni i noce przychodzą regularnie jedne po drugich, że chmury płyną, że deszcz pada, że słońce świeci, że to wszystko współgra ze sobą idealnie. Myślę sobie wówczas, że Ktoś, kto to stworzył, stworzył to najlepiej jak stworzyć można. Myślę wówczas o nas, o ludziach. O ludziach którzy wszystko to w posiadanie dostali. I myślę wówczas, że to tylko my, my ludzie tworzymy ten piękny świat złym, brudnym, chaotycznym, brzydkim. Takim właśnie. Zapominamy o tym pięknie, zapominamy o tej harmonii, zapominamy by żyć zgodnie z rytmem dni i nocy, by żyć zgodnie z rytmem pór roku, by żyć w zgodzie z naturą. Zaczynamy za to żyć temu wszystkiemu wbrew. Stajemy się jakby odrębnymi systemami. I rzeczy nieważne stają się najważniejsze, sprawy błahe – priorytetami. I to nas zniewala. Ten stworzony przez nas system, system oderwany od natury. Ja sam czuję się zniewolony. Bo czegóż mi trzeba? Czy nie wystarczy przebiegnięcie paru kilometrów w promieniach zachodzącego słońca? Narzucone przez lata sposoby życia, sposoby myślenia, narzucone cele i oczekiwania powodują, że świecące słońce, że chmury na niebie, że padający deszcz odchodzą gdzieś na drugi plan, że gdzieś znikają, a ważne stają się ambicje, osiągnięcia, dokonania, rywalizacje. I tylko w tych chwilach spokoju, w tych właśnie chwilach to, o co tak łapczywie zabiegam staje się mało ważne, a wręcz nic nieważne. W tych chwilach moją jedyną potrzebą jest usiąść, popatrzeć w niebo, poczuć ciepło słońca i wsłuchać się w naturę. I przychodzi wtedy do mnie takie dziwne poczucie szacunku, szacunku do samego siebie. Patrząc wówczas na swoje życie widzę, że wszystko było tak jak być miało. Że nie mogło być inaczej. Wtedy, wtedy gdy się działo, dziać się inaczej nie mogło. Wtedy wszystko było na swoim miejscu. Wtedy i ja nie umiałem inaczej, i Ci których czyny moje dotykały też nie umieli inaczej. I gdy na to wszystko co było patrzę, patrzę z perspektywy tych dni spokoju, dochodzę do wniosku, że gdybym miał to przeżyć, to wszystko, jeszcze raz, przeżyłbym to tak samo. Nawet z tymi błędami. Bo te błędy jestem sobie w stanie wybaczyć. Wybaczyć z jednego prostego powodu – nie wiedziałem, że można inaczej, inaczej nie umiałem. I widzę, że byłem najzwyczajniej w świecie zagubiony. I to chyba w życiu jest najważniejsze ( przynajmniej moim ) - wybaczyć sobie. Wybaczyć sobie błędy, wybaczyć porażki, wybaczyć niezrealizowane cele, wybaczyć to, że dzisiaj jest się nikim. Nikim w ocenie współczesnego świata. I chyba coraz częściej się z tym godzę. Dopadają mnie oczywiście też brutalne refleksje, że się poddałem, że to takie tłumaczenie przegranego, ale coraz częściej spokojnie przyjmuję fakt, że jestem nikim. I co ciekawe dobrze mi z tym. Naprawdę mi z tym dobrze. Przemykam sobie ciemnymi ulicami, przemykam między ludźmi, ludźmi pełnymi spraw, przemykam niezauważany, przemykam niesłyszany, przemykam po cichu. Ale przemykam z tą spokojną wiedzą, że nic już nie muszę, że ja już naprawdę nic nie muszę. I tylko jedna rzecz mnie martwi w tym wszystkim. Martwi mnie to, że dni takie, że dni takie spokoju przychodzą zwykle po ciężkim, przychodzą po dużym wysiłku fizycznym. I martwi mnie myśl, że stan ten nie jest stanem moje ducha, a tylko i wyłącznie wynikiem zmęczenia.

W codzienności wczoraj byłem na Niezwyciężonym. Spodziewałem się więcej ale godne polecenia. Tydzień temu przesunęli mojego ulubionego o 25 minut co jest ruchem jak najbardziej mi na rękę. Przesunęli też poranny o całe 8 minut. Śpię niby te 8 minut dłużej ale te 8 minut brakuje mi później by spokojnie wszędzie zdążyć. Tydzień temu wróciłem wreszcie do biegania. Nie jest to bieganie wprawdzie jak sprzed przerwy ale biegam. I mam na szczęście w sobie tą chęć biegania. Mam tą chęć, choć ani wyniki, ani styl nie dają powodów do dumy. Po miesięcznej przerwie, po listopadzie w którym przebiegłem raptem 20 km, i to w pierwszym jego tygodniu, budować muszę wszystko od nowa. A może ja po prostu już tak będę miał. Może aktualne wyniki i styl to stan odpowiedni dla człowieka w moim wieku? Zobaczymy. Pogoda na szczęście sprzyja. Nie jest zimno ( zbyt zimno ). Śnieg nawet jak spadnie to tylko na pół dnia, a deszcze też nie padają zbyt często. No może tylko słońca jedynie brak. Ale i to się zmieni. Minie grudzień i do wiosny zleci jak z bicza trzasł. Wytrzymam.


1 komentarz: