Zdarzają
mi się czasami takie dni, takie dni mi się czasami zdarzają, że
czuję spokój. Taki prosty, zwykły spokój. Nic mnie wówczas nie
męczy, nic nie martwi, nic nie niepokoi. Nic mi się wówczas mówić
też nie chce, z nikim walczyć, z nikim rywalizować, nikogo
nawracać. Jedyną rzeczą którą mogę wówczas robić, i robić
którą wówczas chcę, jest siedzenie i patrzenie w niebo. A gdy w
momencie takim na niebie tym jest jeszcze na dodatek słońce, rzec
by można: NIE MA MNIE. Niby widzę wtedy cały ten świat wokół,
niby odczuwam jego nerwowe wibracje ale opływają mnie one jak
morskie fale kamień na piaszczystej plaży nie powodując
najmniejszego poruszenia. I gdy siedzę tak, i gdy tak patrzę,
nachodzą mnie refleksje, że piękny jest ten świat nasz. I gdy
myślę sobie wówczas o tym świecie naszym, to myślę sobie, że
chyba wszystko jest jak być powinno. Że dni i noce przychodzą
regularnie jedne po drugich, że chmury płyną, że deszcz pada, że
słońce świeci, że to wszystko współgra ze sobą idealnie. Myślę
sobie wówczas, że Ktoś, kto to stworzył, stworzył to najlepiej
jak stworzyć można. Myślę wówczas o nas, o ludziach. O
ludziach którzy wszystko to w posiadanie dostali. I myślę wówczas,
że to tylko my, my ludzie tworzymy ten piękny świat złym,
brudnym, chaotycznym, brzydkim. Takim właśnie. Zapominamy o tym
pięknie, zapominamy o tej harmonii, zapominamy by żyć zgodnie z
rytmem dni i nocy, by żyć zgodnie z rytmem pór roku, by żyć w
zgodzie z naturą. Zaczynamy za to żyć temu wszystkiemu wbrew. Stajemy
się jakby odrębnymi systemami. I rzeczy nieważne stają się
najważniejsze, sprawy błahe – priorytetami. I to nas zniewala.
Ten stworzony przez nas system, system oderwany od natury. Ja sam
czuję się zniewolony. Bo czegóż mi trzeba? Czy nie wystarczy
przebiegnięcie paru kilometrów w promieniach zachodzącego słońca?
Narzucone przez lata sposoby życia, sposoby myślenia, narzucone
cele i oczekiwania powodują, że świecące słońce, że chmury na
niebie, że padający deszcz odchodzą gdzieś na drugi plan, że
gdzieś znikają, a ważne stają się ambicje, osiągnięcia,
dokonania, rywalizacje. I tylko w tych chwilach spokoju, w tych
właśnie chwilach to, o co tak łapczywie zabiegam staje się mało
ważne, a wręcz nic nieważne. W tych chwilach moją jedyną
potrzebą jest usiąść, popatrzeć w niebo, poczuć ciepło słońca
i wsłuchać się w naturę. I przychodzi wtedy do mnie takie dziwne
poczucie szacunku, szacunku do samego siebie. Patrząc wówczas na
swoje życie widzę, że wszystko było tak jak być miało. Że nie
mogło być inaczej. Wtedy, wtedy gdy się działo, dziać się
inaczej nie mogło. Wtedy wszystko było na swoim miejscu. Wtedy i ja
nie umiałem inaczej, i Ci których czyny moje dotykały też nie
umieli inaczej. I gdy na to wszystko co było patrzę, patrzę z
perspektywy tych dni spokoju, dochodzę do wniosku, że gdybym miał
to przeżyć, to wszystko, jeszcze raz, przeżyłbym to tak samo.
Nawet z tymi błędami. Bo te błędy jestem sobie w stanie wybaczyć.
Wybaczyć z jednego prostego powodu – nie wiedziałem, że można
inaczej, inaczej nie umiałem. I widzę, że byłem najzwyczajniej w
świecie zagubiony. I to chyba w życiu jest najważniejsze (
przynajmniej moim ) - wybaczyć sobie. Wybaczyć sobie błędy,
wybaczyć porażki, wybaczyć niezrealizowane cele, wybaczyć to, że
dzisiaj jest się nikim. Nikim w ocenie współczesnego świata. I
chyba coraz częściej się z tym godzę. Dopadają mnie oczywiście
też brutalne refleksje, że się poddałem, że to takie tłumaczenie
przegranego, ale coraz częściej spokojnie przyjmuję fakt, że
jestem nikim. I co ciekawe dobrze mi z tym. Naprawdę mi z tym
dobrze. Przemykam sobie ciemnymi ulicami, przemykam między ludźmi,
ludźmi pełnymi spraw, przemykam niezauważany, przemykam
niesłyszany, przemykam po cichu. Ale przemykam z tą spokojną
wiedzą, że nic już nie muszę, że ja już naprawdę nic nie
muszę. I tylko jedna rzecz mnie martwi w tym wszystkim. Martwi mnie
to, że dni takie, że dni takie spokoju przychodzą zwykle po
ciężkim, przychodzą po dużym wysiłku fizycznym. I martwi mnie
myśl, że stan ten nie jest stanem moje ducha, a tylko i wyłącznie
wynikiem zmęczenia.
W
codzienności wczoraj byłem na Niezwyciężonym. Spodziewałem się
więcej ale godne polecenia. Tydzień temu przesunęli mojego
ulubionego o 25 minut co jest ruchem jak najbardziej mi na rękę.
Przesunęli też poranny o całe 8 minut. Śpię niby te 8 minut
dłużej ale te 8 minut brakuje mi później by spokojnie wszędzie
zdążyć. Tydzień temu wróciłem wreszcie do biegania. Nie jest to
bieganie wprawdzie jak sprzed przerwy ale biegam. I mam na szczęście
w sobie tą chęć biegania. Mam tą chęć, choć ani wyniki, ani styl
nie dają powodów do dumy. Po miesięcznej przerwie, po listopadzie
w którym przebiegłem raptem 20 km, i to w pierwszym jego tygodniu,
budować muszę wszystko od nowa. A może ja po prostu już tak będę
miał. Może aktualne wyniki i styl to stan odpowiedni dla człowieka
w moim wieku? Zobaczymy. Pogoda na szczęście sprzyja. Nie jest
zimno ( zbyt zimno ). Śnieg nawet jak spadnie to tylko na pół
dnia, a deszcze też nie padają zbyt często. No może tylko słońca
jedynie brak. Ale i to się zmieni. Minie grudzień i do wiosny zleci
jak z bicza trzasł. Wytrzymam.
Oczywiście ze wytrzymasz.
OdpowiedzUsuń