sobota, 14 kwietnia 2018

Ścieżka 493 Do przodu

Taką sobie by można z tego mojego tu pisania wysnuć teorię, że praktycznie teoretyczni nikt mi do szczęścia potrzebny nie jest. Tyle tu tego o samotności, o samowystarczalności pisania. I byłaby to teoria praktycznie teoretycznie prawdziwa. Bo praktycznie teoretycznie powiedzieć mogę z czystym sercem, a pieprzyć to wszystko. I wydawać się będzie zapewne w związku z tym, że nikogo nie potrzebuję. Ale nic bardziej mylnego. Bo ludzi lubię, bo lubię z ludźmi rozmawiać. Ale rozmawiać po ludzku. Dobijają mnie takie te na przykład rozmowy kantynowe. Przychodzę zrobić herbatę, a kwiat firmy siedzi i pierdoli, pierdoli o wszystkim, gadają i gadają. Tylko tak przez tą chwilę, przez ten moment zanim herbatę tą zaparzę, gdy jednym uchem podsłucham o czym pieprzą, to pieprzą o takich pierdołach, że nawet słuchać się tego nie da. Zastanawiam się wówczas czy nie szkoda im czasu, czy nie żal wypowiedzianych słów, słów bezwartościowych, słów bez znaczenia. A może to ja się tylko mylę? Może im właśnie nie szkoda, im właśnie nie żal. Może to już taki styl, może to już tak w świecie tym ma być. No może. Mi jednak szkoda, mi żal. Ja wolę już posiedzieć w ciszy. Takie siedzenie w ciszy może nieraz powiedzieć więcej niż milion słów. Cisza niestety w dzisiejszych czasach jest czymś niewłaściwym. W dzisiejszych czasach zewsząd płyną dźwięki, płyną wiadomości, płyną słowa. Nawet na takiej nadmorskiej plaży. Pamiętam mój pierwszy wypad na tą plażę po rozstaniu. Pamiętam jak siedziałem na tej nadmorskiej, pustej plaży. Pamiętam jak patrzyłem na zachodzące słońce, pamiętam jak bolało opuszczenie, pamiętam jak po policzkach płynęły łzy. I choć zza wydmy, choć z pobliskich barów płynęły tysiące dźwięków, tysiące słów dla mnie jedynym słowem była cisza. Czy mogłem wówczas coś powiedzieć? Pewnie, że mogłem, mogłem powiedzieć milion słów, ale czy choć jedno potrafiło by oddać to co wówczas czułem? Myślę, że nie było takiego słowa, myślę, że nie ma takiego słowa i teraz. I choć dzisiaj, choć gdy już niedługo znów zasiądą na pustej nadmorskiej plaży patrząc na zachodzące słońce, choć znów poczuję ten ból opuszczenia, chociaż nie popłyną mi już łzy po policzkach to nadal uważam, że jedynym słowem będzie cisza, cisza odda wszystko. Wszystkie możliwe słowa nie powiedzą tego co powie cisza. Nie twierdzę broń Boże, że nie warto nic mówić. Oczywiście, że warto, i nawet trzeba. Ale w moim świecie nad miliony słów, nad kantynowe pierdolenie o wszystkim i o niczym ważniejsze jest mówienie z człowiekiem. Czy w tym całym natłoku tych słów i wiadomości jest choć odrobina miejsca na człowieka? Nie ma, to słowa puste. Chciałbym pogadać z człowiekiem. I tak jak wspomniałem na wstępie, choć można wysnuć teorię, że praktycznie teoretyczni nikt mi do szczęścia potrzebny nie jest, to tak naprawdę taką mam w sobie tęsknotę za rozmową z człowiekiem, że aż mnie od środka rozrywa. Tak sobie usiąść, tak herbatę zaparzyć, tak pomilczeć, tak coś powiedzieć tak od serca, tak w oczy popatrzeć, uśmiechnąć się, tak łezkę ukryć. Pogadać jak człowiek z człowiekiem, tego brak mi bardzo.
W codzienności już drugi tydzień słonko pięknie świeci. Stara prawda głosi, że słońce to życie. I choć w rzeczy samej bez słońca życie na tej planecie by nie przetrwało to dla mnie słońce to życie w sercu, życie w duszy. Chociażby taki przykład. Wróciłem wczoraj styrany jak cholera. Słaniałem się wręcz. Padłem. A dzisiaj? A dzisiaj wstałem dziarsko, dzisiaj załatwiłem milion spraw i dzisiaj pobiegłem tak, że aż brak słów. Dzisiaj walnąłem dychę ze średnią 5:20. Takiego wyniku to spodziewałem się jakoś tak w czerwcu dopiero może, no może w maju, a tu taka niespodzianka. Skoro robię takie wyniki w połowie kwietnia, to co będzie później? Tak w ogóle to miałem przebiec 15 km ale w połowie biegu stwierdziłem, że biegnie się tak dobrze, że może mocniej przycisnąć i spróbować zejść poniżej 5:20? Przycisnąłem. I choć nie zszedłem poniżej to jednak ten rezultat cieszy mnie bardzo. Ostatni kilometr przebiegłem w 4:41! Wprawdzie było na ósmym zwątpienie, ale wówczas powiedziałem sobie: dawaj stary, dawaj, tak hartuje się stal. No więc hartuję tą stal. W czerwcu będę ze stali. W ogóle, tak apropo to planów mam na te ciepłe miesiące co niemiara. Wierzyć mi się nie chce ale dokładnie za miesiąc o tej porze patrzył będę na ocean. A poza tym to nad nasze, piękne polskie morze wyskoczyć mam zamiar ze dwa przynajmniej razy. I do Kazika wpaść, na górę Trzech Krzyży wejść, na przełom Wisły i jaskółki popatrzeć. I w ogóle polatać na Rumaku dużo, dużo więcej niż przed rokiem. Na lajvie z Angry Czesławem muszę, ale to muszę polatać, to to nie ma bata. I do Zabrza na mecz wpaść może - na razie to w środę widzimy się na Łazienkowskiej 3. Tak więc będzie się działo.
P.S. Się chyba opaliłem na dzisiejszym bieganiu. Bez koszulki ostatnie 5 km było i chyba mnie coś piecze – ryj czerwony mam, to to akurat widzę.

1 komentarz:

  1. a ja czasami lubię posłuchać, jak moje koleżanki z pracy gadają :) i zaskakuje mnie to ustawicznie , że ciągle mają coś do "przeżywania i bulwersowania się" :) dzięki temu też często dowiaduję się, co się pozakulisowo dzieje w pracy.

    ostatnio znowu wróciłam na basen :) i już pilnuję, aby zachować systematyczność w pływaniu.

    OdpowiedzUsuń