Taką
sobie by można z tego mojego tu pisania wysnuć teorię, że
praktycznie teoretyczni nikt mi do szczęścia potrzebny nie jest.
Tyle tu tego o samotności, o samowystarczalności pisania. I byłaby
to teoria praktycznie teoretycznie prawdziwa. Bo praktycznie
teoretycznie powiedzieć mogę z czystym sercem, a pieprzyć to
wszystko. I
wydawać się będzie zapewne w związku z tym, że nikogo nie
potrzebuję. Ale nic bardziej mylnego. Bo ludzi lubię, bo lubię z
ludźmi rozmawiać. Ale rozmawiać po ludzku. Dobijają mnie takie te
na przykład rozmowy kantynowe. Przychodzę zrobić herbatę, a kwiat
firmy siedzi i pierdoli, pierdoli o wszystkim, gadają i gadają.
Tylko tak przez tą chwilę, przez ten moment zanim herbatę tą
zaparzę, gdy jednym uchem podsłucham o czym pieprzą, to pieprzą o
takich pierdołach, że nawet słuchać się tego nie da. Zastanawiam
się wówczas czy nie szkoda im czasu, czy nie żal wypowiedzianych
słów, słów bezwartościowych, słów bez znaczenia. A może to ja
się tylko mylę? Może im właśnie nie szkoda, im właśnie nie
żal. Może to już taki styl, może to już tak w świecie tym ma
być. No może. Mi jednak szkoda, mi żal. Ja wolę już posiedzieć
w ciszy. Takie siedzenie w ciszy może nieraz powiedzieć więcej niż
milion słów. Cisza niestety w dzisiejszych czasach jest czymś
niewłaściwym. W dzisiejszych czasach zewsząd płyną dźwięki,
płyną wiadomości, płyną słowa. Nawet na takiej nadmorskiej
plaży. Pamiętam mój pierwszy wypad na tą plażę po rozstaniu.
Pamiętam jak siedziałem na tej nadmorskiej, pustej plaży. Pamiętam
jak patrzyłem na zachodzące słońce, pamiętam jak bolało
opuszczenie, pamiętam jak po policzkach płynęły łzy. I choć zza
wydmy, choć z pobliskich barów płynęły tysiące dźwięków,
tysiące słów dla mnie jedynym słowem była cisza. Czy mogłem
wówczas coś powiedzieć? Pewnie, że mogłem, mogłem powiedzieć
milion słów, ale czy choć jedno potrafiło by oddać to co wówczas
czułem? Myślę, że nie było takiego słowa, myślę, że nie ma
takiego słowa i teraz. I choć dzisiaj, choć gdy już niedługo
znów zasiądą na pustej nadmorskiej plaży patrząc na zachodzące
słońce, choć znów poczuję ten ból opuszczenia, chociaż nie
popłyną mi już łzy po policzkach to nadal uważam, że jedynym
słowem będzie cisza, cisza odda wszystko. Wszystkie możliwe słowa
nie powiedzą tego co powie cisza. Nie twierdzę broń Boże, że nie
warto nic mówić. Oczywiście, że warto, i nawet trzeba. Ale w moim
świecie nad miliony słów, nad kantynowe pierdolenie o wszystkim i
o niczym ważniejsze jest mówienie z człowiekiem. Czy w tym całym
natłoku tych słów i wiadomości jest choć odrobina miejsca na
człowieka? Nie ma, to słowa puste. Chciałbym pogadać z
człowiekiem. I tak jak wspomniałem na wstępie, choć można wysnuć
teorię,
że praktycznie teoretyczni nikt mi do szczęścia potrzebny nie
jest, to tak naprawdę taką mam w sobie tęsknotę za rozmową z
człowiekiem, że aż mnie od środka rozrywa. Tak sobie usiąść,
tak herbatę zaparzyć, tak pomilczeć, tak coś powiedzieć tak od
serca, tak w oczy popatrzeć, uśmiechnąć się, tak łezkę ukryć.
Pogadać jak człowiek z człowiekiem, tego brak mi bardzo.
W
codzienności już drugi tydzień słonko pięknie świeci. Stara
prawda głosi, że słońce to życie. I choć w rzeczy samej bez
słońca życie na tej planecie by nie przetrwało to dla mnie słońce
to życie w sercu, życie w duszy. Chociażby taki przykład.
Wróciłem wczoraj styrany jak cholera. Słaniałem się wręcz.
Padłem. A dzisiaj? A dzisiaj wstałem dziarsko, dzisiaj załatwiłem
milion spraw i dzisiaj pobiegłem tak, że aż brak słów. Dzisiaj
walnąłem dychę ze średnią 5:20. Takiego wyniku to spodziewałem
się jakoś tak w czerwcu dopiero może, no może w maju, a tu taka
niespodzianka. Skoro robię takie wyniki w połowie kwietnia, to co
będzie później? Tak w ogóle to miałem przebiec 15 km ale w
połowie biegu stwierdziłem, że biegnie się tak dobrze, że może
mocniej przycisnąć i spróbować zejść poniżej 5:20?
Przycisnąłem. I choć nie zszedłem poniżej to jednak ten rezultat
cieszy mnie bardzo. Ostatni kilometr przebiegłem w 4:41! Wprawdzie
było na ósmym zwątpienie, ale wówczas powiedziałem sobie: dawaj
stary, dawaj, tak hartuje się stal. No więc hartuję tą stal. W
czerwcu będę ze stali. W ogóle, tak apropo to planów mam na te
ciepłe miesiące co niemiara. Wierzyć mi się nie chce ale
dokładnie za miesiąc o tej porze patrzył będę na ocean. A poza
tym to nad nasze, piękne polskie morze wyskoczyć mam zamiar ze dwa
przynajmniej razy. I do Kazika wpaść, na górę Trzech Krzyży
wejść, na przełom Wisły i jaskółki popatrzeć. I w ogóle
polatać na Rumaku dużo, dużo więcej niż przed rokiem. Na lajvie
z Angry Czesławem muszę, ale to muszę polatać, to to nie ma bata.
I do Zabrza na mecz wpaść może - na razie to w środę widzimy się
na Łazienkowskiej 3. Tak więc będzie się działo.
P.S.
Się chyba opaliłem na dzisiejszym bieganiu. Bez koszulki ostatnie 5
km było i chyba mnie coś piecze – ryj czerwony mam, to to akurat
widzę.
a ja czasami lubię posłuchać, jak moje koleżanki z pracy gadają :) i zaskakuje mnie to ustawicznie , że ciągle mają coś do "przeżywania i bulwersowania się" :) dzięki temu też często dowiaduję się, co się pozakulisowo dzieje w pracy.
OdpowiedzUsuńostatnio znowu wróciłam na basen :) i już pilnuję, aby zachować systematyczność w pływaniu.