Mam
wprawdzie w głowie notkę egzystencjalną ale chyba z nią poczekam
jeszcze tydzień jakiś, może dwa. Dzisiaj napisałbym coś takiego
o codzienności. Takie sytuacje dnia codziennego. Takie coś
powinienem pisać sobie częściej. Tak pod siebie, tak dla siebie.
Dla potomności tak ( mojej potomności oczywiście ). Tak żeby jak
spojrzę kiedyś móc przypomnieć sobie dzisiejszy dzień powszedni.
Przypomnieć sobie co było, jak było, co czułem, gdzie byłem. Móc
porównać czy zrobiłem coś do przodu, coś do tyłu, co wynikło z
moich planów. Taki pamiętnik taki. W sumie to to moje pisanie
pamiętnikiem jest tak czy inaczej. Czy piszę o zwykłej
codzienności czy o problemach natury egzystencjalnej - to taki
pamiętnik zawsze jednak. Nieraz zastanawiam się po ki piszę go
publicznie. W sumie to nie wiem. Taki jednak nieuczciwy lekko ze mnie
osobnik. Niby piszę dla siebie, a jednak gdzieś pod spodem
zakamuflowana jest chęć pokazania się szerzej. Chęć bycia
zauważonym. No szczere to to jednak nie jest – tak sobie teraz
pomyślałem. Fakt faktem jednakowoż też, że jest to swego rodzaju
kontynuacja pisania sprzed lat. Wtedy to fakt – zauważony być
chciałem. Chciałem gdzieś, jakoś podzielić się swoimi
niespełnionymi marzeniami, swoim cierpieniem, pocieszenia i wsparcia
szukając. Tak, to wówczas takie były początki. Teraz jest
inaczej. I tak trwa ta kontynuacja czegoś sprzed lat. I chyba trochę
szkoda mi to tak zakończyć. Tak przestać i już. Może już się
przywiązałem do tego, może to już taki sposób na życie, może
swego rodzaju odskocznia. Może za dużo tu czasu spędziłem, może
za dużo emocji zostawiłem żeby tak ot zamknąć, zakończyć i
już. Przyznaję, były chwile, były dni kiedy miałem zamiar
zniknąć, zamilknąć. Ale zawsze jakoś szkoda mi było, jakoś
żal. Taki już koleś ze mnie. Jak się do czegoś przekonam, jak
się do czegoś przywiążę, to trwam w tym, trwam przy tym mimo
wszystko. Koleś dziwny. Bo parę tu osób przez te wszystkie lata wpadało, a wszystkie gdzieś pouciekały, wszystkie gdzieś
poznikały. Być może pouciekały gdy poznały moje prawdziwe
oblicze? Zapewne coś w tym jest. Ale przecież zawsze powtarzałem,
że słaby koleś ze mnie, żeby mnie nie przeceniać. To teraz mam.
Kiepskie to uczucie być rozczarowaniem. Nie lubię tego uczucia. O
wiele przyjemniej okazać się nieoczekiwanym zaskoczeniem niż
rozczarowaniem ostatecznie. Ale z tego wszystkiego szkoda mi
najbardziej, że tych co wpadali nie mogę już czytać. Przestali
pisać, poodchodzili. W pewnym sensie byłem z nimi jakby
emocjonalnie związany. Myślę czasami, często nawet, o tym co u
nich, co porabiają, gdzie są, jak potoczyło się ich życie. Są
to niestety sprawy których nie poznam. Ludziom łatwiej jakoś niż
mi przychodzi odchodzenie. Jakoś tak odchodzą, zapominają, zajmują
się czymś innym i już. A ja? Ja jadąc pociągiem, ja idąc nocną
porą pustą ulicą myślę co u nich. I zawsze na końcu tych myśli
z refleksją oby było u nich dobrze, oby byli szczęśliwi, oby byli
zdrowi. Aleee. Miała być notka zwykła, codzienna, a znowu zagłębiam
się w te swoje przemyślenia. No więc po pryma aprylisowym psikusie
kwiecień raczy słonkiem aż miło. O ileż piękniej na świecie, o
ileż łatwiej żyć. Jedna sprawa mnie martwi jedynie. Myślałem,
że to tylko zimowych miesięcy bolączka ale widzę jednak, że nie.
Kwiecień piękny, niebo piękne, wschody i zachody słońca cudne, a
gwiazd jak mało było - tak mało nadal. Naprawdę bardzo mało
gwiazd na niebie. Nie wiem co się dzieje. Czyżby przez ostatni rok
aż tyle ich umarło? Straszna to refleksja. Cóż warte nocne niebo
gdy nie rozgwieżdżone całe? Na co będę patrzył na ciemnej
plaży? Martwię się tymi wszystkimi gwiazdami które zgasły. Takie
były piękne. Przez to wszystko więcej zerkam na Wenus. Jakaś taka
niesamowicie jasna ostatnio. Nawet teraz, gdy to piszę, gdy na
zachodzie jeszcze łuna słonecznego zachodu bije. Już teraz
jaśnieje na tle tej łuny niczym choinkowa lampka. Niech jaśnieje,
niech świeci, niech ubogaca to ogołocone z gwiazd nocne niebo. I
słońce niech tak świeci, niech będzie nadal tak ciepło. Mam
nadzieję, że majowy długi łykend nie rozczaruje. Że nadal będzie
tak jak przez ostatnie trzy tygodnie. No może wiatr mógłby być
lżejszy. Wiatr przeszkadza mi w bieganiu bardzo. Z wiatrem jest tak,
że ten sprzyjający nie pomaga tak - jak utrudnia ten przeciwny. Ten
przeciwny jest morderczy. Co jednak nie przeszkadza mi rekordów śrubować. Po tym jak ostatnio sprawiłem sobie niespodziankę
przebiegając tradycyjną dychę ze średnią 5:20, dnia następnego
przebiegłem ją ze średnią 5:10. Toż to szok. Dzisiejszą
walnąłem w 5:12 i jeżeli miałbym być konsekwentny to jutro
przebiec powinienem ze średnią 5:02. Tak czy inaczej miło mnie te
moje osiągnięcia zaskakują. Widać hektolitry potu, upór i
konsekwencja nie poszły na marne. Nie wiem czy w roku ubiegłym
przebiegłem choć jedną dychę ze średnią 5:20. A w tym? W tym te
5:20 zaczyna być obciachem. Apropo biegania. Biegnę sobie ( to
chyba dwa tygodnie temu było ) trasą nad zalew. Biegnę chodnikiem
( to trzeci kilometr był ), tam takie bloki komunalne są. Biegnę
sobie tym chodnikiem, co chwila podnoszę głowę sprawdzając co
przede mną. Za którymś tam sprawdzeniem dostrzegam w oddali
spódnicę. Lubie spódnice, to wiadomo nie od dziś, ale ta jakaś
taka dziwna była. Taka jakaś kurde boję się nawet to powiedzieć
– ale chyba jakaś taka obciachowa. I to ten obciach chyba głównie
moją uwagę przyciągnął. Ta refleksja – jeny jak można tak
zobciachowić spódnicę. No biegnę sobie. Jestem spódnicy coraz
bliżej, nawet dostrzegam, że wózek prowadzi. I gdy już jestem tuż
za nią, skręca w bok, skręca na osiedle / podwórko gdzie jak
dostrzegłem jakieś wesele było, czy też na wesele wyjazd. I tylko
jeszcze gdy skręcała spojrzała za siebie, spojrzała też na mnie
który wówczas przebiegałem obok. Jeny, jaka ona piękna była.
Prześliczna. Taką piękną brunetkę widziałem wcześniej tylko
raz. Raz kiedyś, dawno dawno temu o czym zresztą wówczas również
wspomniałem. Niektórzy faceci, zazdroszczę im, to mają jednak szczęście. Ja wiem - uroda to nie wszystko - ale gdy jest - czemu nie, czemu jej nie podziwiać. O takie właśnie er sprawy opisuje w codzienności.
Jeszcze tylko jedno na koniec bo rozpisałem się za bardzo. Na koniec o
rozczarowaniu środą. Szkoda, że Górnik na Narodowy nie zawita
dnia 2 Maja. A plan miałem z nim tam zawitać. Ale szkoda kurde no. I
pogodziłbym się z tym może łatwiej ale jakoś tak środowe
okoliczności z Łazienkowskiej niedosyt straszny pozostawiają. No nic, może za rok. Niech inne tegoroczne plany wypalą, a będzie dobrze.
a mi nawet do głowy ostatnio przyszło, żeby sukienkę założyć. :) ale to taka abstrakcyjna myśl! "spodniowa" jestem.
OdpowiedzUsuńA to też przyznam. Był kiedyś taki fajny czas, taki fajny moment, że było nas koło ośmiorga, zwartych,. gotowych , czytających, i gotowych do wypowiadania swojego zdania, czy udzielania rad.
OdpowiedzUsuńA z tego co pamiętam Ty nie lubisz jak się Tobie radzi.
To były fajne, i dobre czasy, miło je wspominam...
Dla mnie też wszyscy byli/są wyjątkowo bliscy, chyba głównie dlatego że tym, czym dziele się na blogu, raczej w rzeczywistości nie robię. Nie raz, i nie dwa pisałam, że piszemy tu o sprawach skrywanych głęboko w nas często gęsto, stąd poczucie że inni zaglądają w najskrytsze zakamarki naszej duszy i muszą być nam bliscy.
Myślę,że do Ciebie, też wielu zagląda, ale nie każdy się udziela.