sobota, 21 kwietnia 2018

Ścieżka 494 Do przodu

Mam wprawdzie w głowie notkę egzystencjalną ale chyba z nią poczekam jeszcze tydzień jakiś, może dwa. Dzisiaj napisałbym coś takiego o codzienności. Takie sytuacje dnia codziennego. Takie coś powinienem pisać sobie częściej. Tak pod siebie, tak dla siebie. Dla potomności tak ( mojej potomności oczywiście ). Tak żeby jak spojrzę kiedyś móc przypomnieć sobie dzisiejszy dzień powszedni. Przypomnieć sobie co było, jak było, co czułem, gdzie byłem. Móc porównać czy zrobiłem coś do przodu, coś do tyłu, co wynikło z moich planów. Taki pamiętnik taki. W sumie to to moje pisanie pamiętnikiem jest tak czy inaczej. Czy piszę o zwykłej codzienności czy o problemach natury egzystencjalnej - to taki pamiętnik zawsze jednak. Nieraz zastanawiam się po ki piszę go publicznie. W sumie to nie wiem. Taki jednak nieuczciwy lekko ze mnie osobnik. Niby piszę dla siebie, a jednak gdzieś pod spodem zakamuflowana jest chęć pokazania się szerzej. Chęć bycia zauważonym. No szczere to to jednak nie jest – tak sobie teraz pomyślałem. Fakt faktem jednakowoż też, że jest to swego rodzaju kontynuacja pisania sprzed lat. Wtedy to fakt – zauważony być chciałem. Chciałem gdzieś, jakoś podzielić się swoimi niespełnionymi marzeniami, swoim cierpieniem, pocieszenia i wsparcia szukając. Tak, to wówczas takie były początki. Teraz jest inaczej. I tak trwa ta kontynuacja czegoś sprzed lat. I chyba trochę szkoda mi to tak zakończyć. Tak przestać i już. Może już się przywiązałem do tego, może to już taki sposób na życie, może swego rodzaju odskocznia. Może za dużo tu czasu spędziłem, może za dużo emocji zostawiłem żeby tak ot zamknąć, zakończyć i już. Przyznaję, były chwile, były dni kiedy miałem zamiar zniknąć, zamilknąć. Ale zawsze jakoś szkoda mi było, jakoś żal. Taki już koleś ze mnie. Jak się do czegoś przekonam, jak się do czegoś przywiążę, to trwam w tym, trwam przy tym mimo wszystko. Koleś dziwny. Bo parę tu osób przez te wszystkie lata wpadało, a wszystkie gdzieś pouciekały, wszystkie gdzieś poznikały. Być może pouciekały gdy poznały moje prawdziwe oblicze? Zapewne coś w tym jest. Ale przecież zawsze powtarzałem, że słaby koleś ze mnie, żeby mnie nie przeceniać. To teraz mam. Kiepskie to uczucie być rozczarowaniem. Nie lubię tego uczucia. O wiele przyjemniej okazać się nieoczekiwanym zaskoczeniem niż rozczarowaniem ostatecznie. Ale z tego wszystkiego szkoda mi najbardziej, że tych co wpadali nie mogę już czytać. Przestali pisać, poodchodzili. W pewnym sensie byłem z nimi jakby emocjonalnie związany. Myślę czasami, często nawet, o tym co u nich, co porabiają, gdzie są, jak potoczyło się ich życie. Są to niestety sprawy których nie poznam. Ludziom łatwiej jakoś niż mi przychodzi odchodzenie. Jakoś tak odchodzą, zapominają, zajmują się czymś innym i już. A ja? Ja jadąc pociągiem, ja idąc nocną porą pustą ulicą myślę co u nich. I zawsze na końcu tych myśli z refleksją oby było u nich dobrze, oby byli szczęśliwi, oby byli zdrowi. Aleee. Miała być notka zwykła, codzienna, a znowu zagłębiam się w te swoje przemyślenia. No więc po pryma aprylisowym psikusie kwiecień raczy słonkiem aż miło. O ileż piękniej na świecie, o ileż łatwiej żyć. Jedna sprawa mnie martwi jedynie. Myślałem, że to tylko zimowych miesięcy bolączka ale widzę jednak, że nie. Kwiecień piękny, niebo piękne, wschody i zachody słońca cudne, a gwiazd jak mało było - tak mało nadal. Naprawdę bardzo mało gwiazd na niebie. Nie wiem co się dzieje. Czyżby przez ostatni rok aż tyle ich umarło? Straszna to refleksja. Cóż warte nocne niebo gdy nie rozgwieżdżone całe? Na co będę patrzył na ciemnej plaży? Martwię się tymi wszystkimi gwiazdami które zgasły. Takie były piękne. Przez to wszystko więcej zerkam na Wenus. Jakaś taka niesamowicie jasna ostatnio. Nawet teraz, gdy to piszę, gdy na zachodzie jeszcze łuna słonecznego zachodu bije. Już teraz jaśnieje na tle tej łuny niczym choinkowa lampka. Niech jaśnieje, niech świeci, niech ubogaca to ogołocone z gwiazd nocne niebo. I słońce niech tak świeci, niech będzie nadal tak ciepło. Mam nadzieję, że majowy długi łykend nie rozczaruje. Że nadal będzie tak jak przez ostatnie trzy tygodnie. No może wiatr mógłby być lżejszy. Wiatr przeszkadza mi w bieganiu bardzo. Z wiatrem jest tak, że ten sprzyjający nie pomaga tak - jak utrudnia ten przeciwny. Ten przeciwny jest morderczy. Co jednak nie przeszkadza mi rekordów śrubować. Po tym jak ostatnio sprawiłem sobie niespodziankę przebiegając tradycyjną dychę ze średnią 5:20, dnia następnego przebiegłem ją ze średnią 5:10. Toż to szok. Dzisiejszą walnąłem w 5:12 i jeżeli miałbym być konsekwentny to jutro przebiec powinienem ze średnią 5:02. Tak czy inaczej miło mnie te moje osiągnięcia zaskakują. Widać hektolitry potu, upór i konsekwencja nie poszły na marne. Nie wiem czy w roku ubiegłym przebiegłem choć jedną dychę ze średnią 5:20. A w tym? W tym te 5:20 zaczyna być obciachem. Apropo biegania. Biegnę sobie ( to chyba dwa tygodnie temu było ) trasą nad zalew. Biegnę chodnikiem ( to trzeci kilometr był ), tam takie bloki komunalne są. Biegnę sobie tym chodnikiem, co chwila podnoszę głowę sprawdzając co przede mną. Za którymś tam sprawdzeniem dostrzegam w oddali spódnicę. Lubie spódnice, to wiadomo nie od dziś, ale ta jakaś taka dziwna była. Taka jakaś kurde boję się nawet to powiedzieć – ale chyba jakaś taka obciachowa. I to ten obciach chyba głównie moją uwagę przyciągnął. Ta refleksja – jeny jak można tak zobciachowić spódnicę. No biegnę sobie. Jestem spódnicy coraz bliżej, nawet dostrzegam, że wózek prowadzi. I gdy już jestem tuż za nią, skręca w bok, skręca na osiedle / podwórko gdzie jak dostrzegłem jakieś wesele było, czy też na wesele wyjazd. I tylko jeszcze gdy skręcała spojrzała za siebie, spojrzała też na mnie który wówczas przebiegałem obok. Jeny, jaka ona piękna była. Prześliczna. Taką piękną brunetkę widziałem wcześniej tylko raz. Raz kiedyś, dawno dawno temu o czym zresztą wówczas również wspomniałem. Niektórzy faceci, zazdroszczę im, to mają jednak szczęście. Ja wiem - uroda to nie wszystko - ale gdy jest - czemu nie, czemu jej nie podziwiać. O takie właśnie er sprawy opisuje w codzienności. Jeszcze tylko jedno na koniec bo rozpisałem się za bardzo. Na koniec o rozczarowaniu środą. Szkoda, że Górnik na Narodowy nie zawita dnia 2 Maja. A plan miałem z nim tam zawitać. Ale szkoda kurde no. I pogodziłbym się z tym może łatwiej ale jakoś tak środowe okoliczności z Łazienkowskiej niedosyt straszny pozostawiają. No nic, może za rok. Niech inne tegoroczne plany wypalą, a będzie dobrze.

2 komentarze:

  1. a mi nawet do głowy ostatnio przyszło, żeby sukienkę założyć. :) ale to taka abstrakcyjna myśl! "spodniowa" jestem.

    OdpowiedzUsuń
  2. A to też przyznam. Był kiedyś taki fajny czas, taki fajny moment, że było nas koło ośmiorga, zwartych,. gotowych , czytających, i gotowych do wypowiadania swojego zdania, czy udzielania rad.
    A z tego co pamiętam Ty nie lubisz jak się Tobie radzi.
    To były fajne, i dobre czasy, miło je wspominam...
    Dla mnie też wszyscy byli/są wyjątkowo bliscy, chyba głównie dlatego że tym, czym dziele się na blogu, raczej w rzeczywistości nie robię. Nie raz, i nie dwa pisałam, że piszemy tu o sprawach skrywanych głęboko w nas często gęsto, stąd poczucie że inni zaglądają w najskrytsze zakamarki naszej duszy i muszą być nam bliscy.

    Myślę,że do Ciebie, też wielu zagląda, ale nie każdy się udziela.

    OdpowiedzUsuń