To
już prawie dwa tygodnie od momentu jak leżeliśmy sobie z Rumakiem
w trawie. Wydarzyło się przez ten czas i dużo i mało. Jak to w
życiu. Ale jakoś tak nie mogę się pozbyć myśli, że w sumie w
życiu tym porąbanym nie ma nic cenniejszego. Nic cenniejszego niż
leżenie w trawie. Wygodnie, wolno, ze wzrokiem wpatrzonym w
niebo. I jakoś coś dziwnego się ze mną dzieje. Jakoś strasznie
mi wszystko spowszedniało, czy też raczej straciło sens. A może
raczej nie sens – a wartość. Powtarzam sobie wprawdzie: ty ej weź
się ogarnij bo i znajomych potracisz i z roboty cię wyleją – ale
jakoś tak to mało przekonująco brzmi. Tak jakby to takie tylko
zaklinanie rzeczywistości było. Jest ta kurde myśl, że no nie no tak
nie można, że trzeba myśleć o zapewnieniu sobie przynajmniej
socjalnego minimum, że co to będzie jak a nuż … Ale tak
generalnie – to co będzie? Czy to ważne? Ważna ta gonitwa? Nie
wiem, może to wyraz bezsilności. Może wyraz słabości. Może
świadomości, że już i tak nie dostanę tego o czym marzę, więc
tak właśnie to teraz sobie umniejszam, tak marginalizuję – bo wiem,
że to już nie dla mnie. Trzeba by tu jakiegoś psychoanalityka
mądrego. A gdyby nawet przyszedł i gdyby nawet powiedział coś
mądrego to i tak prawdopodobnie zlałbym to ciepłym moczem. Bo w
sumie co? Spojrzałem dzisiaj z racji tam czegoś na poranny program
śniadaniowy. I popatrzyłem co tam w świecie. I tak na ten przykład
jeden taki co rybę złowił – jeździ motorem, klub prowadzi jakiś
muzyczny, jakieś tam biznesy, walczyć ma na ringu – no normalnie
wspaniały gość nowoczesny. Inna znowuż piosenkarka się na
hiszpański zapisała, zaczęła grać w tenisa a na jesienną
chandrę lata do Londynu. A ja? A ja natomiast położyłbym się w
trawie. Jakoś nie trzeba mi tego wszystkiego. Nie wiem po co oni to
wszystko robią. Może po to by poczuć się lepszymi? Może? Ale
myślę tak sobie, że ja nie robię tego wszystkiego, nie rzucam się
w te wciąż to nowe wyzwania bo czuję, że mi, mojego o mnie
mniemania by to nie poprawiło. Nic by to nie dało, nic nie pomogło
do czasu …... aż nie odnalazłbym miłości. Ale miłości tej w
sobie. Kuuurde no tak do mnie przemawiają te słowa św. Pawła, że
no aż kurde nie mogę. I jeszcze potem pokazali dobrych ludzi.
Dobrych, naprawdę dobrych. Ala taka mnie myśl naszła. Po co oni to
robią? Czy bardzo się różnią od tego wcześniej co ryby łapie albo od tej wspaniałej piosenkarki? Piękna to sprawa pomagać, i
trzeba to robić, i uczestniczyć w projektach które dają innym
promyk szczęścia ale gdy zdaję sobie sprawę, że gdzieś tam,
jest człowiek którego taki dobry ktoś skrzywdził to jakoś mi
smutno. Gdy myślę, że gdzieś tam jest facet, podobno nawet wspaniały facet,
którego ten człowiek, dobry człowiek, człowiek który pomaga
potrzebującym, okaleczył prawdopodobnie na resztę jego życia to
nic nie rozumiem Co więc jest prawdziwe? Chyba to jakoś tak łatwiej
pomagać tym tam hen gdzieś. Ale co masz wokół siebie? Jak
kochasz? Albo taki jeden co fundacji jest prezesem. Też pomaga, też
dobre ma czyny, ale jak sobie przypomnę, że szuka na boku to jakiś zniesmaczony jestem. Ma żonę, może i dzieci a ich radość poświęcić jest
w stanie dla chwili ...– co więc jest prawdziwe. A co ja, er
wspaniałomyślny, co ja robię wokół siebie? Co o mnie
powiedziałaby moja mama, co powiedziała Księżniczka, co była, co
przełożony w pracy czy kolega? Czy wrzucam biednym do puszki na
ulicy, płaczę na widok chorych dzieci a w tym samym czasie nie mam
dobrego słowa dla mamy czy przełożonego w pracy? Co więc z tego,
że wrzucę ten grosik, co że się wzruszę? Mam miłość? Czy aby
przypadkiem ten grosik, to wzruszenie to tylko takie uspokojenie
sumienia. Mierzi mnie to wszystko, ten świat zakłamany. Mierzi mnie
to ciągłe doskonalenie umiejętności, to ciągłe zdobywanie, to
ciągłe okazywanie się zwycięzcą. Nie no kurde wiem, to jest
kurde potrzebne, to jest kurde potrzebne ale co z tego gdy we własnym
otoczeniu czynimy, czynię syf. Co z tego, że poznałbym setkę
języków, i milion dolarów zarobił, i został profesorem a ktoś
bliski uronił przez mnie łzę – no co? Szukam więc miłości,
tej miłości w sobie. A do czasu jak jej nie znajdę – jakoś tak
mało mi zależy na całej reszcie.
Gdybym
mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
... , idę pobiegać.