Jeszcze
tydzień temu o te pore leżałem z Rumakiem w trawie. Zjechaliśmy z
jakiejś tam podrzędnej drogi w wrzosowisko i zalegliśmy. Jeny, jak
tam w tej trawie było wygodnie. No nie pamiętam kiedy ostatnio było
mi tak wygodnie, tak miękko. Tak wygodnie, tak miękko i tak błogo,
że zasnąłem. Czegoś takiego to doświadczyłem chyba ostatnio
parę lat temu nad morzem. Takiej błogiej nieświadomości,
odprężenia. Takiej drzemki wolnej od czasu i przestrzeni. Takiego
zostawienia gdzieś tam trosk, problemów, radości i nadziei. Bo w
sumie co to wszystko warte? Te troski, te problemy, te radości i te
nadzieje. Dzisiaj są, jutro już ich nie będzie. Dzisiaj są takie
jutro będą już inne. Niby mówią mądre głowy by żyć chwilą.
Niby i może mają rację. W takich chwilach jak ta w trawie z
Rumakiem mają rację na pewno. Ale czy z tylko takich chwil składa
się życie? Gdybym mógł został bym tam w tej trawie na wieki, tak
sobie zasnął błogo i tyle. Ale tak się nie da. Trzeba było
wstać, trzeba było wrócić do październikowej rzeczywistości.
Tej z którą mam od lat problem. Od początku październikowej
rzeczywistości chodzę w oczekiwaniu kiedy się stanie. Stanie to co
zawsze się staje. Jakieś takie pierdolnięcie które burzy mój
spokój. Zawsze tak było. Zawsze gdzieś ktoś, coś dotykało mojej
najgłębszej strefy. Takiej tej najsłabszej. W październiku zawsze
byłem słaby, bardzo słaby. No więc w tym obecnym też czekam.
Może o tyle dobrze, że już w jakiś tam sposób jestem
przygotowany, że już nie weźmie mnie z zaskoczenia. I tak
zbierając się tydzień temu o te pore z trawy nawet myśl mnie
naszła, że to dziwne. Dziwne, że już połowa miesiąca a nic się
nie dzieje. I przeziębienie żadne mnie nie dopada? No dziwne. I
dowiedziałem się wprawdzie, że Księżniczki związek się
rozpadł, i usłyszałem wprawdzie od Kołcza żebym sam sobie
radził, i przeczytałem też o śmierci fajnych dziewczyn i nawet
popadłem w tym wszystkim w złość, smutek i zwątpienie, jednak to
nie to. Jednak po chwili zawieszenia wróciłem do siebie. Nie
złamało mnie to tak jak zawsze. I zastanawiam się czy już nie
zobojętniałem, czy już nie stałem się wrednym draniem? Może już
mam to wszystko gdzieś, nie obchodzi mnie? Taka mnie refleksja
nachodzi, że jebać to, jebać to wszystko. Całe to życie
parszywe. Bo co to warte. Ludzie się rozchodzą po latach,
przyjaciele zawodzą, a fajne dziewczyny giną za wcześnie. Co to
wszystko warte? Jebać to. Nie to żebym nie widział sensu w życiu.
Mam tą głupią nadzieję na lepsze jutro. Czy nie chcę żyć,
cieszyć się, kochać, podróżować, prowadzić rozmowy do rana,
kąpać się w morzu i śmigać na Rumaku? Pewnie, że chcę. Chcę
tego jak nikt inny. Nie ma człowieka który pragnąłby tego
bardziej niż ja. Ale nie robię z tego celu samego w sobie. Bo w
sumie jebać to. Będzie ( a chyba już nie będzie ) to będzie, nie
będzie to nie będzie i już, jebać to. Naprawdę to jebać.
Jest
21 października, a słonko nadal świeci. Bardzo ładnie świeci.
Ale to już chyba naprawdę koniec. Dzisiaj odstawiłem Rumaka na
zimowanie. Na liczniku 48 712.
aby do wiosny...
OdpowiedzUsuń