niedziela, 21 października 2018

Ścieżka 530 Do przodu

Jeszcze tydzień temu o te pore leżałem z Rumakiem w trawie. Zjechaliśmy z jakiejś tam podrzędnej drogi w wrzosowisko i zalegliśmy. Jeny, jak tam w tej trawie było wygodnie. No nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak wygodnie, tak miękko. Tak wygodnie, tak miękko i tak błogo, że zasnąłem. Czegoś takiego to doświadczyłem chyba ostatnio parę lat temu nad morzem. Takiej błogiej nieświadomości, odprężenia. Takiej drzemki wolnej od czasu i przestrzeni. Takiego zostawienia gdzieś tam trosk, problemów, radości i nadziei. Bo w sumie co to wszystko warte? Te troski, te problemy, te radości i te nadzieje. Dzisiaj są, jutro już ich nie będzie. Dzisiaj są takie jutro będą już inne. Niby mówią mądre głowy by żyć chwilą. Niby i może mają rację. W takich chwilach jak ta w trawie z Rumakiem mają rację na pewno. Ale czy z tylko takich chwil składa się życie? Gdybym mógł został bym tam w tej trawie na wieki, tak sobie zasnął błogo i tyle. Ale tak się nie da. Trzeba było wstać, trzeba było wrócić do październikowej rzeczywistości. Tej z którą mam od lat problem. Od początku październikowej rzeczywistości chodzę w oczekiwaniu kiedy się stanie. Stanie to co zawsze się staje. Jakieś takie pierdolnięcie które burzy mój spokój. Zawsze tak było. Zawsze gdzieś ktoś, coś dotykało mojej najgłębszej strefy. Takiej tej najsłabszej. W październiku zawsze byłem słaby, bardzo słaby. No więc w tym obecnym też czekam. Może o tyle dobrze, że już w jakiś tam sposób jestem przygotowany, że już nie weźmie mnie z zaskoczenia. I tak zbierając się tydzień temu o te pore z trawy nawet myśl mnie naszła, że to dziwne. Dziwne, że już połowa miesiąca a nic się nie dzieje. I przeziębienie żadne mnie nie dopada? No dziwne. I dowiedziałem się wprawdzie, że Księżniczki związek się rozpadł, i usłyszałem wprawdzie od Kołcza żebym sam sobie radził, i przeczytałem też o śmierci fajnych dziewczyn i nawet popadłem w tym wszystkim w złość, smutek i zwątpienie, jednak to nie to. Jednak po chwili zawieszenia wróciłem do siebie. Nie złamało mnie to tak jak zawsze. I zastanawiam się czy już nie zobojętniałem, czy już nie stałem się wrednym draniem? Może już mam to wszystko gdzieś, nie obchodzi mnie? Taka mnie refleksja nachodzi, że jebać to, jebać to wszystko. Całe to życie parszywe. Bo co to warte. Ludzie się rozchodzą po latach, przyjaciele zawodzą, a fajne dziewczyny giną za wcześnie. Co to wszystko warte? Jebać to. Nie to żebym nie widział sensu w życiu. Mam tą głupią nadzieję na lepsze jutro. Czy nie chcę żyć, cieszyć się, kochać, podróżować, prowadzić rozmowy do rana, kąpać się w morzu i śmigać na Rumaku? Pewnie, że chcę. Chcę tego jak nikt inny. Nie ma człowieka który pragnąłby tego bardziej niż ja. Ale nie robię z tego celu samego w sobie. Bo w sumie jebać to. Będzie ( a chyba już nie będzie ) to będzie, nie będzie to nie będzie i już, jebać to. Naprawdę to jebać.

Jest 21 października, a słonko nadal świeci. Bardzo ładnie świeci. Ale to już chyba naprawdę koniec. Dzisiaj odstawiłem Rumaka na zimowanie. Na liczniku 48 712.

1 komentarz: