niedziela, 17 marca 2019

Ścieżka 545 Do przodu

To było jakoś dwa tygodnie temu. Tak jakoś na początku marca. Jakoś tak o te pore. Dobra, nie będę ściemniał. Dokładnie wiem kiedy to było. Było to dokładnie dwa tygodnie temu, 3 marca. Dwa tygodnie temu, 3 marca, wychodziłem o tej porze z hal Ptak Expo. Pojechałem tam popatrzeć na to - co na dwóch. A dokładnie na widziane do tej pory tylko w szklanym ekranie Kawasaki Ninja H2 SX. I widziałem to cudo. I siedziałem nawet, i przytulałem, i głaskałem. Jednak im dłużej tam się przechadzałem, i więcej cudownych tych co na dwóch mogłem podziwiać, tym bardziej docierała do mnie myśl. Myśl taka – er ale gdzie twój skarb tak naprawdę. Gdzie twój skarb? No właśnie – gdzie? Bo im dłużej się tam przechadzałem, tym bardziej wzrok mój tęskny wodził za tym co też na dwóch. I nie na tym co pięknem swoim dodawało blasku tym wspaniałym wytworom techniki, lecz bardziej chyba za tym co towarzyszyło takim jak ja. I zazdrość mnie brała. Ale ta taka pozytywna. Zazdrość która i cieszy się tym co widzi, i tego samego pragnie.
Od dłuższego już czasu mam niemałą przyjemność przyglądać się w autobusie takiej jednej parze. Jeżdżą ze mną rano czasami parę przystanków. Podejrzewam, że pracują razem, bo wysiadają na jednym i idę potem w tą samą stronę trzymając się za ręce. On taki – taki sobie, rzekłbym nawet, że poniżej przeciętnej. Nie potrafię określić czy wygląda starzej niż jest czy młodziej niż ma. Ona całkiem do rzeczy i chyba dużo młodsza od niego. A może nie dużo – ale młodsza. I jedna sprawa, oni w tym autobusie stoją w siebie ciągle wtuleni. Ale dokładnie ciągle, cały czas. Nie powiem kiedy pierwszy raz zwróciłem na nich uwagę, nie wiem jak długo już ich widuję, ale jest to już dosyć długo – ale kurde oni cały czas jadą w siebie wtuleni. Raz jeden widziałem ich też w metrze, kurde, oni też tam jechali wtuleni. Jeny, i jak ona na niego patrzy. Ona cały czas na niego patrzy. A jest to dla niej jak sądzę dość kłopotliwe – sięga mu do ramienia.
I tak sobie myślę – er, gdzie skarb twój?

W codzienności wracam do codzienności. Ostatnie trzy tygodnie miałem gościa. I choć niekłopotliwy, i choć niewymagający, to jednak skutecznie wprowadzający zamieszanie w mój, jakże dokładny grafik. Teraz gościa już nie ma, i nie to bym się cieszył z tego powodu, ale mogę normalnie odpocząć. Odpocząć – bo zmęczony jestem potwornie. Biegam mało, a jak już to z czasami których wstyd pokazywać. Wczoraj wręcz myślałem, że nie dobiegnę tej dychy. Myśl „zatrzymaj się” miałem na trzecim kilometrze, i na piątym, i na siódmym, i na ósmym też. Dobiegłem wprawdzie, ale ta słabość jaką czułem wieczorem aż mnie przerażała.
Zabije mnie to wstawanie o piątej. Całe poprzednie życie cierpiałem wstając po szóstej. Więc jak mam dać radę żyć teraz wstając po piątej? Umrę, jak Boga kocham, umrę od tego wstawania.
Ale żeby nie było. Dzisiaj biegło się już dużo lepiej. Czas może jeszcze nie taki jak bym chciał ale znacznie lepszy od wczorajszego. Bardzo znacznie. I pierwszy raz biegłem w krótkich spodenkach. To taki pierwszy wiosenny dzień. Na ostatnim kilometrze przeleciało nade mną ogromne stado żurawi, bardzo ogromne. Wiosna idzie, czy też już przyszła. Bo i rybitwy są. A jak wiemy są rybitwy – jest wiosna. Tydzień temu je ujrzałem pierwszy raz. Tzn ujrzałem między blokami bo to jest prawdziwym wyznacznikiem, gdyż widzieć je widziałem tydzień jeszcze wcześniej biegnąc standardową dychę wokół naszej lokalnej wody.
Wiosna – ulice naszych miast brzmią całkiem inaczej gdy słychać na nich tych co uśpieni całą zimę. Powiem szczerze – dla mnie brzmią radośniej.
I jeszcze. W czwartek miałem akcję w pociągu. Taką akcję co przez moment serce szybciej zabiło. Jakiś koleś, pijany czy też najarany, skończył wyciągnięty przez patrol na jednej ze stacji. Dziwny był, i ewidentnie szukał guza, i zapewne wcześniej czy później by go znalazł. Jednak po wszystkim naszła mnie refleksja, że w sumie sam go sprowokowałem. I że w sumie to ode mnie wszystko się zaczęło. I że w sumie to moja wina, że stało jak się stało. I nie ważne, że jak wspomniałem, że wcześniej czy później by się doigrał. Ważne, że doigrał się za moją przyczyną. Jakiś taki żal mam do siebie, i pytanie mi się kłębi – po co, bo choć chamstwo trzeba tępić – to po wszystkim żal mi tego gościa.

P.S.

Wiem przecież: tam skarb mój – gdzie serce moje. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz