To
było jakoś dwa tygodnie temu. Tak jakoś na początku marca. Jakoś
tak o te pore. Dobra, nie będę ściemniał. Dokładnie wiem kiedy
to było. Było to dokładnie dwa tygodnie temu, 3 marca. Dwa
tygodnie temu, 3 marca, wychodziłem o tej porze z hal Ptak Expo.
Pojechałem tam popatrzeć na to - co na dwóch. A dokładnie na
widziane do tej pory tylko w szklanym ekranie Kawasaki Ninja H2 SX. I
widziałem to cudo. I siedziałem nawet, i przytulałem, i głaskałem.
Jednak im dłużej tam się przechadzałem, i więcej cudownych tych
co na dwóch mogłem podziwiać, tym bardziej docierała do mnie
myśl. Myśl taka – er ale gdzie twój skarb tak naprawdę. Gdzie
twój skarb? No właśnie – gdzie? Bo im dłużej się tam
przechadzałem, tym bardziej wzrok mój tęskny wodził za tym co też
na dwóch. I nie na tym co pięknem swoim dodawało blasku tym
wspaniałym wytworom techniki, lecz bardziej chyba za tym co
towarzyszyło takim jak ja. I zazdrość mnie brała. Ale ta taka
pozytywna. Zazdrość która i cieszy się tym co widzi, i tego
samego pragnie.
Od
dłuższego już czasu mam niemałą przyjemność przyglądać się
w autobusie takiej jednej parze. Jeżdżą ze mną rano czasami parę
przystanków. Podejrzewam, że pracują razem, bo wysiadają na
jednym i idę potem w tą samą stronę trzymając się za ręce. On
taki – taki sobie, rzekłbym nawet, że poniżej przeciętnej. Nie
potrafię określić czy wygląda starzej niż jest czy młodziej niż
ma. Ona całkiem do rzeczy i chyba dużo młodsza od niego. A może
nie dużo – ale młodsza. I jedna sprawa, oni w tym autobusie stoją
w siebie ciągle wtuleni. Ale dokładnie ciągle, cały czas. Nie
powiem kiedy pierwszy raz zwróciłem na nich uwagę, nie wiem jak
długo już ich widuję, ale jest to już dosyć długo – ale kurde
oni cały czas jadą w siebie wtuleni. Raz jeden widziałem ich też
w metrze, kurde, oni też tam jechali wtuleni. Jeny, i jak ona na
niego patrzy. Ona cały czas na niego patrzy. A jest to dla niej jak
sądzę dość kłopotliwe – sięga mu do ramienia.
I
tak sobie myślę – er, gdzie skarb twój?
W
codzienności wracam do codzienności. Ostatnie trzy tygodnie miałem
gościa. I choć niekłopotliwy, i choć niewymagający, to jednak
skutecznie wprowadzający zamieszanie w mój, jakże dokładny
grafik. Teraz gościa już nie ma, i nie to bym się cieszył z tego
powodu, ale mogę normalnie odpocząć. Odpocząć – bo zmęczony
jestem potwornie. Biegam mało, a jak już to z czasami których
wstyd pokazywać. Wczoraj wręcz myślałem, że nie dobiegnę tej
dychy. Myśl „zatrzymaj się” miałem na trzecim kilometrze, i na
piątym, i na siódmym, i na ósmym też. Dobiegłem wprawdzie, ale
ta słabość jaką czułem wieczorem aż mnie przerażała.
Zabije
mnie to wstawanie o piątej. Całe poprzednie życie cierpiałem
wstając po szóstej. Więc jak mam dać radę żyć teraz wstając
po piątej? Umrę, jak Boga kocham, umrę od tego wstawania.
Ale
żeby nie było. Dzisiaj biegło się już dużo lepiej. Czas może
jeszcze nie taki jak bym chciał ale znacznie lepszy od wczorajszego.
Bardzo znacznie. I pierwszy raz biegłem w krótkich spodenkach. To
taki pierwszy wiosenny dzień. Na ostatnim kilometrze przeleciało
nade mną ogromne stado żurawi, bardzo ogromne. Wiosna idzie, czy
też już przyszła. Bo i rybitwy są. A jak wiemy są rybitwy –
jest wiosna. Tydzień temu je ujrzałem pierwszy raz. Tzn ujrzałem
między blokami bo to jest prawdziwym wyznacznikiem, gdyż widzieć
je widziałem tydzień jeszcze wcześniej biegnąc standardową dychę
wokół naszej lokalnej wody.
Wiosna
– ulice naszych miast brzmią całkiem inaczej gdy słychać na
nich tych co uśpieni całą zimę. Powiem szczerze – dla mnie
brzmią radośniej.
I
jeszcze. W czwartek miałem akcję w pociągu. Taką akcję co przez
moment serce szybciej zabiło. Jakiś koleś, pijany czy też
najarany, skończył wyciągnięty przez patrol na jednej ze stacji.
Dziwny był, i ewidentnie szukał guza, i zapewne wcześniej czy
później by go znalazł. Jednak po wszystkim naszła mnie refleksja,
że w sumie sam go sprowokowałem. I że w sumie to ode mnie wszystko
się zaczęło. I że w sumie to moja wina, że stało jak się
stało. I nie ważne, że jak wspomniałem, że wcześniej czy
później by się doigrał. Ważne, że doigrał się za moją
przyczyną. Jakiś taki żal mam do siebie, i pytanie mi się kłębi
– po co, bo choć chamstwo trzeba tępić – to po wszystkim żal
mi tego gościa.
P.S.
Wiem
przecież: tam skarb mój – gdzie serce moje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz