sobota, 12 października 2019

Ścieżka 573 Do przodu

Patrzę na małą roślinkę. Patrzę jak wypuszcza listki między chodnikowymi płytami. Na tym małym skrawku ziemi, otoczona betonem próbuje wznieść się ku słońcu. I rozmyślam, i podziwiam jej ogromną wolę istnienia. Ta mała roślinka, to małe kiełkujące życie, wbrew wszystkiemu, pomimo przeciwności losu stara się trwać. Czyż to nie piękne? Czyż to nie budujące? Tak, to jest piękne, to jest budujące. Czyż to nie powinno mnie zawstydzać? Powinno. Ja, człowiek, istota które może wszystko i ma możliwości niewyobrażalnie większe niż ta drobna roślinka. Ja który jednym ruchem stopy władny jestem to kiełkujące życie przerwać. No więc ja przejawiam zupełnie inne nastawienie do życia. Ja nie chcę walczyć, ja nie chcę pokonywać przeciwności, ja nie chcę wzrastać w nieprzyjaznym środowisku. Ale patrzę też dalej. Patrzę na duże usychające drzewo. Rośnie na zielonym trawniku. Wprawdzie rośnie przy ulicy, jednak ma swój kawałek przestrzeni, ma wolny dostęp do słońca. Mimo to, mimo tego, że drzewo ma to o czym ta mała roślina może tylko pomarzyć, drzewo to usycha. Tak, zapewne spaliny tej ulicy je zabijają, zapewne nie wytrzymuje ciężaru przygniatającego je ołowiu. I czyż to nie jest doskonały obraz? To drzewo to ja. To drzewo się poddało. Ono usycha, ono nie ma już siły. Ono nie wytrzymuje panujących warunków otoczenia. Ono nadaje się już tylko do wykarczowania. Na jej miejsce trzeba posadzić nowe. Może wytrzymalszy gatunek. Taki mniej szlachetny - ale wytrzymalszy. Może jest to ta mała roślinka. Może to nowe pokolenie, powstałe w tych czasach, uodpornione na ołów zajmie miejsce tego uschłego kikuta który okazał się widocznie za słaby.

W codzienności jestem słaby. Wczoraj byłem słaby niewyobrażalnie. Ale ja wiem dlaczego. Jestem słaby z niewyspania. Jeszcze poniedziałek, jeszcze wtorek, jeszcze jakoś ciągnę po wekendzie, ale tak od środy zaczyna się równia pochyła. Tak, że w piątek wieczorem padam na twarz. Gdy jeszcze do tego dojdą noce pełne snów, snów mocnych, takich po których budząc się stwierdzasz gdy już odnajdziesz się w ciemnej rzeczywistości – nie, nie chcę się budzić, zmęczenie dopada bardziej. I to nie są sny z gatunku tych cudownych, takich zresztą nie mam, ale sny zwykłe, takie z życiem w którym nie muszę gnać na pociąg.
Dzisiejszy bieg uważam za slaby bardzo. W sumie dobry czas ale gdybym nie biegł z wiatrem zapewne nie dałbym rady. A jakiś tam Kenijczyk przebiegł właśnie maraton poniżej dwóch godzin …

Ładne słoneczko się pokazało. Jutro też ma być i w związku z tym chyba polatamy z Rumakiem. A tak apropo coś takiego wpadło mi z sieci. Może się jeszcze więcej pojawi? Zobaczymy ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz