Patrzę
na małą roślinkę. Patrzę jak wypuszcza listki między
chodnikowymi płytami. Na tym małym skrawku ziemi, otoczona betonem
próbuje wznieść się ku słońcu. I rozmyślam, i podziwiam jej
ogromną wolę istnienia. Ta mała roślinka, to małe kiełkujące
życie, wbrew wszystkiemu, pomimo przeciwności losu stara się
trwać. Czyż to nie piękne? Czyż to nie budujące? Tak, to jest
piękne, to jest budujące. Czyż to nie powinno mnie zawstydzać?
Powinno. Ja, człowiek, istota które może wszystko i ma możliwości
niewyobrażalnie większe niż ta drobna roślinka. Ja który jednym
ruchem stopy władny jestem to kiełkujące życie przerwać. No więc
ja przejawiam zupełnie inne nastawienie do życia. Ja nie chcę
walczyć, ja nie chcę pokonywać przeciwności, ja nie chcę
wzrastać w nieprzyjaznym środowisku. Ale patrzę też dalej. Patrzę
na duże usychające drzewo. Rośnie na zielonym trawniku. Wprawdzie
rośnie przy ulicy, jednak ma swój kawałek przestrzeni, ma wolny
dostęp do słońca. Mimo to, mimo tego, że drzewo ma to o czym ta
mała roślina może tylko pomarzyć, drzewo to usycha. Tak, zapewne
spaliny tej ulicy je zabijają, zapewne nie wytrzymuje ciężaru
przygniatającego je ołowiu. I czyż to nie jest doskonały obraz?
To drzewo to ja. To drzewo się poddało. Ono usycha, ono nie ma już
siły. Ono nie wytrzymuje panujących warunków otoczenia. Ono nadaje
się już tylko do wykarczowania. Na jej miejsce trzeba posadzić
nowe. Może wytrzymalszy gatunek. Taki mniej szlachetny - ale
wytrzymalszy. Może jest to ta mała roślinka. Może to nowe
pokolenie, powstałe w tych czasach, uodpornione na ołów zajmie
miejsce tego uschłego kikuta który okazał się widocznie za słaby.
W
codzienności jestem słaby. Wczoraj byłem słaby niewyobrażalnie.
Ale ja wiem dlaczego. Jestem słaby z niewyspania. Jeszcze
poniedziałek, jeszcze wtorek, jeszcze jakoś ciągnę po wekendzie,
ale tak od środy zaczyna się równia pochyła. Tak, że w piątek
wieczorem padam na twarz. Gdy jeszcze do tego dojdą noce pełne
snów, snów mocnych, takich po których budząc się stwierdzasz gdy
już odnajdziesz się w ciemnej rzeczywistości – nie, nie chcę
się budzić, zmęczenie dopada bardziej. I to nie są sny z gatunku
tych cudownych, takich zresztą nie mam, ale sny zwykłe, takie z
życiem w którym nie muszę gnać na pociąg.
Dzisiejszy
bieg uważam za slaby bardzo. W sumie dobry czas ale gdybym nie biegł
z wiatrem zapewne nie dałbym rady. A jakiś tam Kenijczyk przebiegł właśnie maraton poniżej dwóch godzin …
Ładne
słoneczko się pokazało. Jutro też ma być i w związku z tym
chyba polatamy z Rumakiem. A tak apropo coś takiego wpadło mi z
sieci. Może się jeszcze więcej pojawi? Zobaczymy ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz