sobota, 5 października 2019

Ścieżka 572 Do przodu

Od zawsze zastanawiały mnie takie zbiegi okoliczności czy raczej dróg. Od zawsze tzn od momentu jak mały erek, to było gdzieś na początku lat osiemdziesiątych, usłyszał od taty opowieść. W tamtych latach do stolycy jeździło się średnio raz na rok. I w ten raz na rok na jednej z ulic, w tłumie przechodniów spotkał tenże erka małego tata, swojego siostrzeńca. Siostrzeńca który, w przeciwieństwie do erkowego taty, wpadał do stolycy raz na lat dziesięć. Siostrzeńca który może nie z drugiego końca Polski, ale jednak z innego regionu, przyjechał jako kierowca karetki na dwie godziny do stolycy z chorym do szpitala. I w jedną z tych dwóch godzin postanowił się przejść po tejże stolycy. I tak się przechodząc spotkał właśnie małego erka tatę. Podobno wszystko można wytłumaczyć rachunkiem prawdopodobieństwa. Podobno. Mnie jednak zawsze takie historie wprawiają w zadumę. I taką to historię miał duży już erek w niedzielny wieczór. Dokładnie w momencie kiedy kończył ostatnie metry dziesiątego kilometra nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak pojawiły się dwie grube małolaty. I zaczęły dużego erka wyzywać od śmieci, wyzywać od cwelów i straszyć telefonami do jakichś tam kolesi. Nie wiem. Nie wiem co, nie wiem dlaczego ale strasznie to we mnie weszło. Może to moment zmęczenia, może dzień jakiś taki pełen przemyśleń po seansie Ad Astra ale strasznie to we mnie weszło. Poszedłem wprawdzie dalej swoją drogą, poszedłem dla świętego spokoju ale strasznie to we mnie siedzi. Już tydzień minął, a zapomnieć nie mogę. I ciągle knuję plany zemsty. Miałem wprawdzie i wówczas chęć wrócić i nie zważając na konsekwencje dać im porządnie po ryju, jednak teraz mam plany o wiele gorsze. I zaczynam się sam siebie obawiać. Bo wyłażą wszystkie moje frustracje, wszystkie moje zranienia, wszystkie moje niedoskonałości. Na tych dwóch durnych małolatach skupia się cały mój garb niemiłych doświadczeń. I mam nadzieję, że rozsądek, że strach też i obawa, no i przede wszystkim czas nie dopuszczą do tego co mógłbym zrobić. Bo nawet pisać nie napiszę co mogę zrobić. A zrobić mogę krzywdę. Tak żeby pomścić i moje przykrości, i przykrości całego świata. Czasami mnie tak nachodzi. Tak wziąć i zrobić coś złego ( tzn w moim przeświadczeniu dobrego ). Czasami myślę sobie, że to nawet dobrze, że jestem nikim. Że dobrze, że nie znają mnie na mieście. Że dobrze, że praktycznie nie istnieję. Bo gdy rozsądek, strach też i obawa, no i przede wszystkim czas dopuszczą jednak do tego co miałbym zrobić, to nikt i nic nie będzie wiedział gdzie mnie szukać. Taki scenariusz, wyjść na chwilę ze świata komfortu i poukładania, wejść na chwilę w te ciemne zaułki, wyrwać chwasta i wrócić tu gdzie przeświadczenie, że świat jest piękny. Zastanawiam się czy to nie jest już jakiś stan chorobowy. Zastanawiam się ile we mnie zła, a ile dobra. I wspominam słowa Sawczuka wypowiedziane do Franza. I myślę czy byłbym tym kim jestem bez tego zła które we mnie. Bez tych planów zemsty jakie wychodzą z mojego serca. Czy istniał bym? Może moje dobro jest możliwe tylko dlatego, że istnieje zło?
W codzienności wreszcie, do trzech razy sztuka, udało mi się oddać krew.
W codzienności nadal biegam szybciej.
W codzienności w czwartek zacząłem kreatynę.
W codzienności zaczął się mój najnieulubiony miesiąc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz