Od
zawsze zastanawiały mnie takie zbiegi okoliczności czy raczej dróg.
Od zawsze tzn od momentu jak mały erek, to było gdzieś na początku
lat osiemdziesiątych, usłyszał od taty opowieść. W tamtych
latach do stolycy jeździło się średnio raz na rok. I w ten raz na
rok na jednej z ulic, w tłumie przechodniów spotkał tenże erka
małego tata, swojego siostrzeńca. Siostrzeńca który, w
przeciwieństwie do erkowego taty, wpadał do stolycy raz na lat
dziesięć. Siostrzeńca który może nie z drugiego końca Polski,
ale jednak z innego regionu, przyjechał jako kierowca karetki na
dwie godziny do stolycy z chorym do szpitala. I w jedną z tych dwóch
godzin postanowił się przejść po tejże stolycy. I tak się
przechodząc spotkał właśnie małego erka tatę. Podobno wszystko
można wytłumaczyć rachunkiem prawdopodobieństwa. Podobno. Mnie
jednak zawsze takie historie wprawiają w zadumę. I taką to
historię miał duży już erek w niedzielny wieczór. Dokładnie w
momencie kiedy kończył ostatnie metry dziesiątego kilometra nie
wiadomo skąd, nie wiadomo jak pojawiły się dwie grube małolaty. I
zaczęły dużego erka wyzywać od śmieci, wyzywać od cwelów i
straszyć telefonami do jakichś tam kolesi. Nie wiem. Nie wiem co,
nie wiem dlaczego ale strasznie to we mnie weszło. Może to moment
zmęczenia, może dzień jakiś taki pełen przemyśleń po seansie
Ad Astra ale strasznie to we mnie weszło. Poszedłem wprawdzie dalej
swoją drogą, poszedłem dla świętego spokoju ale strasznie to we
mnie siedzi. Już tydzień minął, a zapomnieć nie mogę. I ciągle
knuję plany zemsty. Miałem wprawdzie i wówczas chęć wrócić i
nie zważając na konsekwencje dać im porządnie po ryju, jednak
teraz mam plany o wiele gorsze. I zaczynam się sam siebie obawiać.
Bo wyłażą wszystkie moje frustracje, wszystkie moje zranienia,
wszystkie moje niedoskonałości. Na tych dwóch durnych małolatach
skupia się cały mój garb niemiłych doświadczeń. I mam nadzieję,
że rozsądek, że strach też i obawa, no i przede wszystkim czas
nie dopuszczą do tego co mógłbym zrobić. Bo nawet pisać nie
napiszę co mogę zrobić. A zrobić mogę krzywdę. Tak żeby
pomścić i moje przykrości, i przykrości całego świata. Czasami
mnie tak nachodzi. Tak wziąć i zrobić coś złego ( tzn w moim
przeświadczeniu dobrego ). Czasami myślę sobie, że to nawet
dobrze, że jestem nikim. Że dobrze, że nie znają mnie na mieście.
Że dobrze, że praktycznie nie istnieję. Bo gdy rozsądek, strach
też i obawa, no i przede wszystkim czas dopuszczą jednak do tego co
miałbym zrobić, to nikt i nic nie będzie wiedział gdzie mnie
szukać. Taki scenariusz, wyjść na chwilę ze świata komfortu i
poukładania, wejść na chwilę w te ciemne zaułki, wyrwać chwasta
i wrócić tu gdzie przeświadczenie, że świat jest piękny.
Zastanawiam się czy to nie jest już jakiś stan chorobowy.
Zastanawiam się ile we mnie zła, a ile dobra. I wspominam słowa
Sawczuka wypowiedziane do Franza. I myślę czy byłbym tym kim
jestem bez tego zła które we mnie. Bez tych planów zemsty jakie
wychodzą z mojego serca. Czy istniał bym? Może moje dobro jest
możliwe tylko dlatego, że istnieje zło?
W
codzienności wreszcie, do trzech razy sztuka, udało mi się oddać
krew.
W
codzienności nadal biegam szybciej.
W
codzienności w czwartek zacząłem kreatynę.
W
codzienności zaczął się mój najnieulubiony miesiąc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz