sobota, 28 września 2019

Ścieżka 571 Do przodu

Zapomniałem całkiem, że w rzeczywistości byłem na meczu. Byłem choć właściwie wcale nie miałem zamiaru być. Wyleczyły mnie już mecze z obecności na nich. Niby mamy te stadiony nowe, wspaniałe, takie o jakich w zamierzchłych czasach się marzyło. No ale co z tego, gdy atmosfera na nich, eh szkoda gadać. Jak sobie wspomnę reprezentację przy starej Łazienkowskiej to aż żal. Piętnaście tysięcy luda, a potrafiło ryknąć tak, że ziemia drżała. A teraz? Teraz zarąbisty koleś w rurkach, na swojej trzydziestej pierwszej radce, gdzie wcześniejsze trzydzieści spędzili w kinach i teatrach, zabiera zarąbiste dziewcze w trampach właśnie na mecz. I patrzy potem dziewcze zdziwione z po lewo, i dziewcze z po prawo też patrzy, dlaczego ten dziwny pan, znaczy się ja, macha rękami i wykrzykuje. No nie do zaakceptowania to moje zachowanie, nie do zaakceptowania. Więc siedzi pozostałych tych pięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć luda, zajada popcorn, i patrzy na sami nie wiedzą co. A w przerwie szybko, szybciutko – do baru – po nowy popcorn, colę i może nawet kiełbaskę. Wyleczyły mnie już mecze z obecności na nich. A i piłkarze jacyś tacy plastikowi. Żel, tatuaż, kultura i dobre ciuchy. I nie mam nic przeciw żelowi, tatuażom, kulturze i dobrym ciuchom ale jakoś tak wydaje mi się, że stało się to ich wartością nadrzędną. Tak więc wyleczyły mnie już mecze z obecności na nich. A ten na którym byłem ostatnio tylko potwierdził moją diagnozę. A byłem na nim tylko dla tego, że mąż koleżanki z pracy kupił bilety dla siebie i swojego jedenastoletniego syna, a potem pojechał w delegację. Swoją drogą co za czasy, ojciec zamiast iść z synem na mecz musi wyjeżdżać w delegację. No i zrobił się problem – z kim jedenastoletni syn na mecz pójdzie. Mama jak to matka podjęła rękawicę, jednak jedenastoletni syn stwierdził, że chyba żartuje i on idzie tylko z wujkiem, znaczy się ze mną. Dziwne to, i zaskakujące, bo wszystko co się z małolatem znałem to te parę razy które przyjeżdżał do mamy po szkole. No ale skoro małolat dał taką propozycję, skoro i mama uległa – nie mogłem się nie zgodzić. Wywaliłem te 140 pln, poświęciłem wieczór i poszedłem na mecz. I wiem, że małolat zadowolony do domu wrócił. Bo dzieci mnie lubią. I co by nie mówić ja je też. Mogę nawet powiedzieć, że uwielbiam. Tak uwielbiam dzieciaki. W nieskończoność pisałbym pewnie za co jednak jedna ich cecha urzeka mnie najbardziej – one są prawdziwe. Tracą to oczywiście z czasem, tak jak i ja straciłem, ale póki są – są prawdziwe. I teraz, pisząc te słowa, refleksja mnie naszła dlaczego lubię tą ich prawdziwość. Olśniło mnie, że ja z nimi mogę pogadać, ale pogadać tak naprawdę. Bo z dorosłymi pogadać naprawdę się nie da. Każdy gdzieś skryty, gdzieś schowany, każdy udaje nie siebie. To dlatego zresztą nie lubię, i nie chodzę na żadne spotkania, przyjęcia, imprezy – tam się gada o wszystkim tylko nie o prawdziwych emocjach. A ja lubię poznawać ludzkie emocje, lubię dzielić się swoimi. Zresztą Ścieżki są tego jasnym dowodem. I martwi mnie, i smuci mnie, że Kasie trzy, i Dorota jedna już nie piszą. Tzn Dorota coś jeszcze z czasu wrzuci, wprawdzie o kocie czy domowych obowiązkach, no ale dobre i to. Czas poszukać nowych emocji. Będę wprawdzie tęsknił czy to za esencją od Kani czy Smoka zmaganiami z życiem. Tak jak tęsknię za starą dobrą Interią. Za każdym razem jak tu przychodzę to zastanawiam się co tam u tych co byli, za każdym razem.
A w codzienności jest wreszcie Ad Astra. Czekałem na to dobry rok. I dużo sobie po nim oczekuję. Straszna posucha w tym co lubię. Przecież od czasu Niepamięci nic nie było. No może Interstellar, może Pojutrze – jednak czegoś im brakowało. Więc czekałem na Ad Astra, i się doczekałem, i mam nadzieję na coś w klimacie Moon – a.
Biegam cały czas szybko. Cały czas od czasu spotkania z Pauliną. Nie wiem ile mi jeszcze zapału starczy i sił ale póki co biegam szybko.
W ubiegłą niedzielę pojeździliśmy z Rumakiem. I pojeździliśmy z kamerą. Z kamerą która miała być centrum uwagi w sezonie, a ostatecznie stała się użyteczna, i dała mi wiele radości praktycznie już po. Co ciekawa szybkozłączka której tak długo szukałem po internecie okazała się być w zestawie. Jak i dlaczego jej wcześniej nie zauważyłem pozostanie tajemnicą.
I mamy już czas gdy wychodzę z domu i wracam w ciemnościach.
A dzisiaj po całym tygodniu raczej pochmurnych dni wyjrzało słonko i jakoś tak wprawiło mnie w nastrój ...



2 komentarze:

  1. Eru, taki wujek to skarb, mówię Ci. A co do dzieci - jest coś w tym co piszesz, przekonałam się o tym sama wielokrotnie, szczególnie nieletnich nauczając. Szkoda, że ta szczerość przechodzi, ale taka chyba jest kolej rzeczy. Ja sama do super otwartych osób nie należę, więc rozumiem i tę skrytość.

    Jeśli chodzi o mecze, to byłam na kilku. Wrażenie zawsze były niesamowite, ale może to dlatego, że tak rzadko. Refleksja Twoja smutna jednak, jakby nie było.

    A wracając do mojej notki - nie ma co wariować :)

    Czy na stałe, czy jednorazowo - nie jestem pewna o co pytasz. Czy o sam fakt zaistnienia notki, czy o jej treść? Jeśli o to pierwsze, to nic się nie zmienia. Będzie jak zwykle, czyli nieregularnie od czasu do czasu. Jeśli natomiast chodzi o treść, to na razie na stałe, chociaż to stałe mam nadzieję nie oznacza na zawsze.

    Trzymaj się Er!

    OdpowiedzUsuń
  2. racja. dzieciaki są prawdziwie. kiedyś chyba każdy z nas taki był. a później pożarła nas... dorosłość? ubraliśmy te wszystkie maski. inna dla pracodawcy, inna dla znajomych, inna w kolejce na poczcie i dla sąsiada.
    ale w każdej z nich wciąż jest jakaś część nas. bo to (te maski- ech Gombrowiczem poleciałam) nie znaczy, że wszyscy wszystko udajemy. a przynajmniej nie każdy. może po prostu chowamy niektóre rzeczy przed niektórymi ludźmi. nie chcemy aby każdy wszystko o nas wiedział.
    czuję się prawdziwa, najbardziej chyba wtedy gdy stoję na czubku góry. jestem wówczas emocjami- to na pewno.
    nie lubię tłumów. raczej nie chadzam na imprezy. (i jest mi z tym dobrze.) na meczu piłki nożnej też nigdy nie byłam. pamiętam, że mój dziadek zawsze chodził na mecze swojej drużyny (tak to się nazywa? drużyna? :)). wracał z nich pełen emocji. ale to było daaawnoo temu.
    mężczyźni i spodnie rurki. nie. nie i jeszcze raz nie.
    coraz wcześniej zapadają każdego dnia ciemności. z niedowierzaniem uświadamiam sobie, ze nim się obejrzę minie kolejny rok. może to już starość ;))

    OdpowiedzUsuń