Jest
jedna rzecz którą przywiozłem z ostatniego nadmorza. To znaczy
rzeczy przywiozłem wiele. Przywiozłem kormorana piórko wyrzucone
przez fale wietrznego dnia jednego, piórko dla kogoś kto nigdy go
nie otrzyma. Przywiozłem zadumę nad tatą gnającym elektrycznym
skuterkiem z córką usadowioną na kolanach krzyczącym na samochód
przed nim wolno sunący: huj
mnie kurwa strzeli jadąc za tym,
zadumę nad córką raczej niż tatą. Przywiozłem silne odkrycie,
że nadmorze najlepsze jest po sezonie, odkrycie, że przyszłe
nadmorze po sezonie też być musi. Przywiozłem przekonanie w
przekonaniu, że połówki muszą być jednak takie same, gdy siedząc
późnym popołudniem po bieganiu, siedząc na plaży prawie już
opustoszałej obserwowałem dziwną parę przybyłą na tę że plażę
w momencie gdy wszyscy inni ją już opuszczali i grającą dmuchaną
piłką w odbijanki w morskich falach. Albo też gdy nie wlazłem
prawie na inną parę myśląc, że to góra piachu gdy schodziłem z
tej że plaży późną nocą, leżeli zawinięci w jakieś koce,
ręczniki i dyskutowali: to
będzie jak się rano obudzimy a wkoło parawany.
No i wielkie żelastwo przywiozłem w oponie też przecież. Tak, te
i wiele jeszcze innych rzeczy przywiozłem z ostatniego nadmorza.
Jest jednak jedna rzecz którą przywiozłem najważniejsza. Ona ta
rzecz jest ze mną prawdę mówiąc od zawsze. Z tym, że ja ją od
siebie odpychałem, wyrzekałem się jej i w niepamięć odsuwałem.
Bo choć dobrze mi jest jak jest, choć panem jestem swojego czasu, i
choć co chcę to robię, i na nikogo oglądać się nie muszę, i
spokój mam też, to z tego nadmorza przywiozłem refleksję.
Refleksję, że choć nie wiem jak bym się zapierał, nie wiem jak
twierdził co innego to prawda jest taka, że ja cały czas szukam
Pięknej. To jest smutna prawda mojego tu istnienia. Nie powiem kiedy
dokładnie, nie pamiętam, ale któregoś pięknego nadmorskiego
wieczoru tak jakby coś we mnie osiągnęło apogeum, jakby doszło
do granic, jakby przekroczyło jakąś barierę, tak jakby coś
puściło czy pękło ale któregoś przepięknego nadmorskiego
wieczoru westchłem chyba nawet z ulgą i usłyszałem gdzieś w
sercu: tak,
tak panie er, nie oszukasz rzeczywistości, szukasz pan Pięknej
szukasz.
W
rzeczywistości w niedzielę, nie tą ostatnią a tą przedostatnią,
wyszedłem sobie późnym popołudniem pobiegać. I tak pobiegać
miałem jakoś tak bez spiny, na luzie tak, tak żeby się nie
zmęczyć – na czasie/wyniku/rekordach mi nie zależało. I tak sobie biegnę
czwarty kilometr i tak mija mnie dziewczę. I tak zagadaliśmy - w
sumie ona, i tak postanowiła zrobić ze mną jeszcze kółko i tak
wyszło, że zrobiłem rekord miesiąca, a może i kilku miesięcy.
Bo jak się okazało trenowała i trenuje bieganie, na ostatnim
półmaratonie na którym ja nudnie gorszy byłem o dwie sekundy w
stosunku do roku ubiegłego, ona wykręciła czas w pierwszej
piętnastce, a w swojej grupie wiekowej była najlepsza. I tak się
jakoś z nią lekko a zarazem szybko biegło, że ten właśnie
rekord miesiąca, a może i kilku miesięcy zrobiłem. I dziwna
sprawa od tamtej niedzieli jakbym wszedł na wyższy poziom. Sam się
sobie dziwię, ale biegam, w mniemaniu moim, jak oszalały. Jakoś
tak w siebie bardziej uwierzyłem czy jak? Dziwne to i dziwię się
temu. Ale to jeszcze jeden dowód chyba na to, że raz – w życiu
połówki muszą być jednak takie same, dwa – w życiu jak już ją znajdziesz, podniesie
Cię ona samą swoją obecnością na wyższy poziom. Dla jasności, ja nie znalazłem, dziewcze to mogłoby być moją córką.
A
tak w zwykłej rzeczywistości najzwyklejszej w poniedziałek ledwo
co wróciłem do domu dopadło mnie choróbsko. Przegniłem dni dwa w
wyrze. Nie pisałem rok cały od jesieni nie chcą zapeszyć, że w
tym roku ominęły mnie choróbska poważne jak nigdy, a jednak mimo
to coś się przyplątało. Tak czy inaczej rok ostatni od jesienie
był jednak w temacie choróbsk jak nigdy. I oby przyszły bym taki
sam, a i lepszy.
I
jeszcze dziwna sprawa. Dziwna z dzisiejszego masażu. Jak to ciało
ludzkie jednak czasami gra po swojemu.
Pogoda
się trochę spieprzyła, a Księżniczka w ciepłe kraje dzisiaj
poleciała. I oby wypoczęła, oby siły jej wróciły, oby zdrowa
już była, i oby co najważniejsze ... siebie odnalazła.
P.S. to trwa trzy godziny, a wysłuchałem tego od początku do końca już z dziesięć razy :)
Nadmorze czy inne natury blaski, niosą ze sobą wiele myśli. Wiele wrażeń, widzeń, których żal nie opowiedzieć. Miło, że lubisz się nimi dzielić. Lubię gawędziarzy.
OdpowiedzUsuńChoróbska łapią biegacza? To nie podobna. Od kiedy biegam, a to już długo będzie, nie łamią mnie niepogody, które nawet przestałam brzydkimi nazywać.
w tym roku nie byłam nad morzem. choć przyznaję, że tęskniło mi się za nim zrywami. momentami. chwilami. nie jestem jednak typem plażowiczki i leżenie plackiem w słońcu, to nie dla mnie, ale spacer brzegiem... czemu nie.
OdpowiedzUsuńuwielbiam góry, ale morze tez jest mi od czasu do czasu potrzebne.
Bałtyk we wrześniu ponoć potrafi uwieść. jeszcze nie sprawdzałam.
ps. zgadzam się. teraz trzaska się zdjęcia bez opamiętania (niestety wiem po sobie), bo jak nie to ujęcie, to inne. a kiedyś... kiedyś to trzeba było z rozmysłem wybrać kadr, i później jeszcze ta niepewność, czy zdjęcie wyszło czy nie.
☺
OdpowiedzUsuń