środa, 18 września 2019

Ścieżka 569 Do przodu

Jest jedna rzecz którą przywiozłem z ostatniego nadmorza. To znaczy rzeczy przywiozłem wiele. Przywiozłem kormorana piórko wyrzucone przez fale wietrznego dnia jednego, piórko dla kogoś kto nigdy go nie otrzyma. Przywiozłem zadumę nad tatą gnającym elektrycznym skuterkiem z córką usadowioną na kolanach krzyczącym na samochód przed nim wolno sunący: huj mnie kurwa strzeli jadąc za tym, zadumę nad córką raczej niż tatą. Przywiozłem silne odkrycie, że nadmorze najlepsze jest po sezonie, odkrycie, że przyszłe nadmorze po sezonie też być musi. Przywiozłem przekonanie w przekonaniu, że połówki muszą być jednak takie same, gdy siedząc późnym popołudniem po bieganiu, siedząc na plaży prawie już opustoszałej obserwowałem dziwną parę przybyłą na tę że plażę w momencie gdy wszyscy inni ją już opuszczali i grającą dmuchaną piłką w odbijanki w morskich falach. Albo też gdy nie wlazłem prawie na inną parę myśląc, że to góra piachu gdy schodziłem z tej że plaży późną nocą, leżeli zawinięci w jakieś koce, ręczniki i dyskutowali: to będzie jak się rano obudzimy a wkoło parawany. No i wielkie żelastwo przywiozłem w oponie też przecież. Tak, te i wiele jeszcze innych rzeczy przywiozłem z ostatniego nadmorza. Jest jednak jedna rzecz którą przywiozłem najważniejsza. Ona ta rzecz jest ze mną prawdę mówiąc od zawsze. Z tym, że ja ją od siebie odpychałem, wyrzekałem się jej i w niepamięć odsuwałem. Bo choć dobrze mi jest jak jest, choć panem jestem swojego czasu, i choć co chcę to robię, i na nikogo oglądać się nie muszę, i spokój mam też, to z tego nadmorza przywiozłem refleksję. Refleksję, że choć nie wiem jak bym się zapierał, nie wiem jak twierdził co innego to prawda jest taka, że ja cały czas szukam Pięknej. To jest smutna prawda mojego tu istnienia. Nie powiem kiedy dokładnie, nie pamiętam, ale któregoś pięknego nadmorskiego wieczoru tak jakby coś we mnie osiągnęło apogeum, jakby doszło do granic, jakby przekroczyło jakąś barierę, tak jakby coś puściło czy pękło ale któregoś przepięknego nadmorskiego wieczoru westchłem chyba nawet z ulgą i usłyszałem gdzieś w sercu: tak, tak panie er, nie oszukasz rzeczywistości, szukasz pan Pięknej szukasz.

W rzeczywistości w niedzielę, nie tą ostatnią a tą przedostatnią, wyszedłem sobie późnym popołudniem pobiegać. I tak pobiegać miałem jakoś tak bez spiny, na luzie tak, tak żeby się nie zmęczyć – na czasie/wyniku/rekordach mi nie zależało. I tak sobie biegnę czwarty kilometr i tak mija mnie dziewczę. I tak zagadaliśmy - w sumie ona, i tak postanowiła zrobić ze mną jeszcze kółko i tak wyszło, że zrobiłem rekord miesiąca, a może i kilku miesięcy. Bo jak się okazało trenowała i trenuje bieganie, na ostatnim półmaratonie na którym ja nudnie gorszy byłem o dwie sekundy w stosunku do roku ubiegłego, ona wykręciła czas w pierwszej piętnastce, a w swojej grupie wiekowej była najlepsza. I tak się jakoś z nią lekko a zarazem szybko biegło, że ten właśnie rekord miesiąca, a może i kilku miesięcy zrobiłem. I dziwna sprawa od tamtej niedzieli jakbym wszedł na wyższy poziom. Sam się sobie dziwię, ale biegam, w mniemaniu moim, jak oszalały. Jakoś tak w siebie bardziej uwierzyłem czy jak? Dziwne to i dziwię się temu. Ale to jeszcze jeden dowód chyba na to, że raz – w życiu połówki muszą być jednak takie same, dwa – w życiu jak już ją znajdziesz, podniesie Cię ona samą swoją obecnością na wyższy poziom. Dla jasności, ja nie znalazłem, dziewcze to mogłoby być moją córką.
A tak w zwykłej rzeczywistości najzwyklejszej w poniedziałek ledwo co wróciłem do domu dopadło mnie choróbsko. Przegniłem dni dwa w wyrze. Nie pisałem rok cały od jesieni nie chcą zapeszyć, że w tym roku ominęły mnie choróbska poważne jak nigdy, a jednak mimo to coś się przyplątało. Tak czy inaczej rok ostatni od jesienie był jednak w temacie choróbsk jak nigdy. I oby przyszły bym taki sam, a i lepszy.
I jeszcze dziwna sprawa. Dziwna z dzisiejszego masażu. Jak to ciało ludzkie jednak czasami gra po swojemu.

Pogoda się trochę spieprzyła, a Księżniczka w ciepłe kraje dzisiaj poleciała. I oby wypoczęła, oby siły jej wróciły, oby zdrowa już była, i oby co najważniejsze ... siebie odnalazła.
P.S. to trwa trzy godziny, a wysłuchałem tego od początku do końca już z dziesięć razy :) 

3 komentarze:

  1. Nadmorze czy inne natury blaski, niosą ze sobą wiele myśli. Wiele wrażeń, widzeń, których żal nie opowiedzieć. Miło, że lubisz się nimi dzielić. Lubię gawędziarzy.
    Choróbska łapią biegacza? To nie podobna. Od kiedy biegam, a to już długo będzie, nie łamią mnie niepogody, które nawet przestałam brzydkimi nazywać.

    OdpowiedzUsuń
  2. w tym roku nie byłam nad morzem. choć przyznaję, że tęskniło mi się za nim zrywami. momentami. chwilami. nie jestem jednak typem plażowiczki i leżenie plackiem w słońcu, to nie dla mnie, ale spacer brzegiem... czemu nie.
    uwielbiam góry, ale morze tez jest mi od czasu do czasu potrzebne.
    Bałtyk we wrześniu ponoć potrafi uwieść. jeszcze nie sprawdzałam.
    ps. zgadzam się. teraz trzaska się zdjęcia bez opamiętania (niestety wiem po sobie), bo jak nie to ujęcie, to inne. a kiedyś... kiedyś to trzeba było z rozmysłem wybrać kadr, i później jeszcze ta niepewność, czy zdjęcie wyszło czy nie.

    OdpowiedzUsuń