sobota, 7 września 2019

Ścieżka 568 Do przodu

Już tak mam, a z każdym kolejnym rokiem mam tak bardziej, że czekam i wyczekuję, że myślę i rozmyślam, że plany snuję i wyobrażenia, a jak przychodzi co do czego to zadaję sobie pytanie – czy ja na pewno tego chcę? I wątpliwość przychodzi – a na cholere mi to. A gdy dodatkowo jakiś głos wewnętrzny podpowiadać zaczyna – nie rób tego – wszystko na co czekałem, o czym myślałem i o czym plany snułem traci sens. Nie inaczej było i tą razą. Najgorszy ten głos wewnętrzny – nie jedź – on był najgorszy – w domu zostań, i bezpieczniej i wygodniej i taniej – podpowiadał – nie pchaj się w kłopoty. Nigdy nie wiem kiedy go słuchać. Cały czas go słyszę i czasami myślę sobie, że to głos Boga, głos ostrzeżenia i podpowiedzi. A głosu Boga z podpowiedziami szukam, i Boga o podpowiedź często proszę. Inni nazwali by to intuicją, podświadomością – tak, tego też szukam. Tyle się teraz słyszy o tej podświadomości, o tym, że to nasze nieświadome alter wie. Tego właśnie – tego też szukam. I czy to był głos Boga, czy wołanie intuicji – zignorowałem to jednak i pojechałem. Co mogę powiedzieć po powrocie. Może nie powinienem tego mówić, bo może jak miną wspomnienia i zmęczenie dopadnie i dni ciężkie przyjdą zacznę znowu snuć myśli samotne, i głupio mi będzie wówczas, ale teraz, dzisiaj, kilka dni po powrocie cały czas czuję się wyśmienicie. I stwierdzam z całą stanowczością, że był to mój najlepszy nad kochanym morzem pobyt. Wszystko miałem. Słońca co niemiara, opaleniznę mam piękną i zdrową jak nigdy. I wodę ciepłą jak nigdy. I niebo pełne gwiazd, i dwie nawet spadły dla mnie. I burzę nocną na plaży. I spacery nocne po ciemnym lesie. I ognisko na plaży. I mirabelki. I pobiegałem. I mecz - choć wiedziałem, że będą grać w Gdyni, choć czytałem wiadomości różne od dni kilku jakoś wcale nie kojarzyłem, że to przecież tuż obok. W piątek o 15:00 stałem jeszcze w wodzie, a o 18:00 siedziałem już na stadionie. To było i szalone, i zwariowane, i ryzykowne. Ale choć grali strasznie i przegrali ostatecznie to nie mogę powiedzieć, że nie było warto. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wszystko było warto. Mimo wcześniejszych wątpliwości, mimo niechęci – warto było jak nigdy. I nawet mimo jazdy po kocich łbach i po szutrach leśnych gdzie rumakowe resory dostały w kość jak nigdy warto było. Tak to jest jak się trasy skraca. I mimo gwoździa którego obecność stwierdziłem w oponie po powrocie. Skąd, jak i kiedy – nie wiem. Szczęście, że dopiero pod domem z koła zrobił się przysłowiowy kapeć. I boso połaziłem. Pierwszych dni parę był jeszcze „strach” ale pod koniec zapieprzalem równo i po piachu, i po szyszkach, i korzeniach, i asfalcie, i kamieniach, i nawet po kamieniach na asfalcie. I na koniec jeszcze jedna refleksja. Jeszcze w ostatni dzień sierpnia ( sobota ) było wakacyjnie, ludzi pełno, muzyka, gwar, sztuczne ognie wieczorem na plaży. Jeszcze w pierwszy dzień września ( niedziela ) było niby inaczej ale tak samo – najechało się łykendowych okolicznych. Ale gdy drugiego września w poniedziałek, w poniedziałek który miałem wracać lecz nie wróciłem z racji opadów zapowiadanych po drodze, więc gdy w ten poniedziałek wyszedłem na ulicę, i na plażę, i w ogóle wyszedłem na świat, zachwyciłem się jak nigdy. Jakbym się na innej planecie znalazł, jakby jakaś dziwna siła magiczna świat oczyściła przez noc i zapanował spokój. Ale taki spokój, że uwierzyć nie byłem w stanie. Planowałem kiedyś już przyjechać tu po wakacjach, tak zobaczyć jak to jest. Teraz, gdy zostałem w sumie trochę z musu stwierdzam, że jest przewspaniale. I jeżeli tylko pogoda byłaby w miarę jak ta teraz, przyjeżdżam tam po sezonie na bank. Ostatecznie wróciłem w środę i był to mój najdłuższy pobyt w historii, i gdyby nie koniec urlopu zostałbym na dłużej, a może i na zawsze.


1 komentarz:

  1. Cieszę się, że urlop się udał :) Ja jeszcze przed w tym roku, moze będzie ciekawie, choć parę dni spędzić z dala od domu i codzienności, to jednak człowiek się odrywa trochę. Pozdrrawiam i do czytanych dodaję!

    OdpowiedzUsuń