Już
tak mam, a z każdym kolejnym rokiem mam tak bardziej, że czekam i
wyczekuję, że myślę i rozmyślam, że plany snuję i wyobrażenia,
a jak przychodzi co do czego to zadaję sobie pytanie – czy ja na
pewno tego chcę? I wątpliwość przychodzi – a na cholere mi to.
A gdy dodatkowo jakiś głos wewnętrzny podpowiadać zaczyna – nie
rób tego – wszystko na co czekałem, o czym myślałem i o czym
plany snułem traci sens. Nie inaczej było i tą razą. Najgorszy
ten głos wewnętrzny – nie jedź – on był najgorszy – w domu
zostań, i bezpieczniej i wygodniej i taniej – podpowiadał – nie
pchaj się w kłopoty. Nigdy nie wiem kiedy go słuchać. Cały czas
go słyszę i czasami myślę sobie, że to głos Boga, głos
ostrzeżenia i podpowiedzi. A głosu Boga z podpowiedziami szukam, i
Boga o podpowiedź często proszę. Inni nazwali by to intuicją,
podświadomością – tak, tego też szukam. Tyle się teraz słyszy
o tej podświadomości, o tym, że to nasze nieświadome alter wie.
Tego właśnie – tego też szukam. I czy to był głos Boga, czy
wołanie intuicji – zignorowałem to jednak i pojechałem. Co mogę
powiedzieć po powrocie. Może nie powinienem tego mówić, bo może
jak miną wspomnienia i zmęczenie dopadnie i dni ciężkie przyjdą
zacznę znowu snuć myśli samotne, i głupio mi będzie wówczas,
ale teraz, dzisiaj, kilka dni po powrocie cały czas czuję się
wyśmienicie. I stwierdzam z całą stanowczością, że był to mój
najlepszy nad kochanym morzem pobyt. Wszystko miałem. Słońca co
niemiara, opaleniznę mam piękną i zdrową jak nigdy. I wodę
ciepłą jak nigdy. I niebo pełne gwiazd, i dwie nawet spadły dla
mnie. I burzę nocną na plaży. I spacery nocne po ciemnym lesie. I
ognisko na plaży. I mirabelki. I pobiegałem. I mecz - choć
wiedziałem, że będą grać w Gdyni, choć czytałem wiadomości
różne od dni kilku jakoś wcale nie kojarzyłem, że to przecież
tuż obok. W piątek o 15:00 stałem jeszcze w wodzie, a o 18:00
siedziałem już na stadionie. To było i szalone, i zwariowane, i
ryzykowne. Ale choć grali strasznie i przegrali ostatecznie to nie
mogę powiedzieć, że nie było warto. Dzisiaj mogę powiedzieć, że
wszystko było warto. Mimo wcześniejszych wątpliwości, mimo
niechęci – warto było jak nigdy. I nawet mimo jazdy po kocich
łbach i po szutrach leśnych gdzie rumakowe resory dostały w kość
jak nigdy warto było. Tak to jest jak się trasy skraca. I mimo
gwoździa którego obecność stwierdziłem w oponie po
powrocie. Skąd, jak i kiedy – nie wiem. Szczęście, że dopiero
pod domem z koła zrobił się przysłowiowy kapeć. I boso
połaziłem. Pierwszych dni parę był jeszcze „strach” ale pod
koniec zapieprzalem równo i po piachu, i po szyszkach, i korzeniach,
i asfalcie, i kamieniach, i nawet po kamieniach na asfalcie. I na
koniec jeszcze jedna refleksja. Jeszcze w ostatni dzień sierpnia (
sobota ) było wakacyjnie, ludzi pełno, muzyka, gwar, sztuczne ognie
wieczorem na plaży. Jeszcze w pierwszy dzień września ( niedziela
) było niby inaczej ale tak samo – najechało się łykendowych
okolicznych. Ale gdy drugiego września w poniedziałek, w
poniedziałek który miałem wracać lecz nie wróciłem z racji
opadów zapowiadanych po drodze, więc gdy w ten poniedziałek
wyszedłem na ulicę, i na plażę, i w ogóle wyszedłem na świat,
zachwyciłem się jak nigdy. Jakbym się na innej planecie znalazł,
jakby jakaś dziwna siła magiczna świat oczyściła przez noc i
zapanował spokój. Ale taki spokój, że uwierzyć nie byłem w
stanie. Planowałem kiedyś już przyjechać tu po wakacjach, tak
zobaczyć jak to jest. Teraz, gdy zostałem w sumie trochę z musu
stwierdzam, że jest przewspaniale. I jeżeli tylko pogoda byłaby w
miarę jak ta teraz, przyjeżdżam tam po sezonie na bank.
Ostatecznie wróciłem w środę i był to mój najdłuższy pobyt w
historii, i gdyby nie koniec urlopu zostałbym na dłużej, a może i
na zawsze.
Cieszę się, że urlop się udał :) Ja jeszcze przed w tym roku, moze będzie ciekawie, choć parę dni spędzić z dala od domu i codzienności, to jednak człowiek się odrywa trochę. Pozdrrawiam i do czytanych dodaję!
OdpowiedzUsuń