Miałem
wyjechać w poniedziałek.
We
wtorek czyli dzisiaj leżę o godzinie 11 na praktycznie pustej
plaży, patrzę to na fale, to na chmury i rozmyślam: kurwaaa, w
codzienności o tej porze miałbym już za sobą i pociąg, i
zapchane metro, i kilka maili, i telefonów kilka, i zgryźliwości
wymienionych parę z paroma współpracownikami, i pomidorową. A
teraz leżę na plaży i grzebię nogą w piasku - ja pierdolę. I
nic ale to nic mnie nie goni, nic mnie nie czeka, nic, mogę sobie
głupio grzebać nogą w piasku.
Chciałbym
ten obraz mieć w głowie przez cały rok. Chciałbym pamiętać tą
dzisiejszą 11 godzinę o każdej 11 godzinie w codzienności. Wiem
jednak, że już po dwóch godzinach w codzienności zapomnę,
zniknie to, odejdzie. Szarość codzienności znowu mnie przytłoczy.
Eh żeby tak wziąć i nie zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz