Zajarałem
się ostatnio psychodelikami. Zgłębiam temat, pogłębiam wiedzę i
chyba niedługo zorganizuję jakiś trip. Jednak oglądając ostatnio
coś z tematu trafiłem na filmik gdzie koleś, już na fazie, łaził
po lesie pieprząc jaki ten świat jest wspaniały, jakie to cudowne
wszystko, że pokój, że miłość. I gdy tak łaził podeszła do
niego pani która szukała zaginionej małej dziewczynki. Zostawiła
mu ulotkę, poprosiła o kontakt i poszła dalej. A kolesia
zamurowało. I zamurowało i mnie. Tak zresztą jak i dzisiaj. Idę
sobie przed południem wyluzowany, idę zadowolony, słonko pięknie
świeci, świat pełen kolorów – no normalnie wspaniale. I tak
sobie idę i słyszę – helikopter. Lubię helikoptery, lubię ich
odgłos, zawsze się zatrzymuję i podziwiam jak lecą. Zatrzymałem
się i teraz. Patrzę w niebo, szukam wzrokiem, czekam kiedy pojawi
się zza drzew. I jest, leci – z tym, że Lotniczego Pogotowia
Ratunkowego. I znowu mnie zamurowało. Przecież ten śmigłowiec
leciał do kogoś w potrzebie. Łatwo jest żyć beztrosko. Łatwo
nie mieć problemów, łatwo podziwiać piękno świata gdy nic cię
nie boli. A przecież smutek, ból, cierpienie, nieszczęście są
tuż za rogiem. Są. Są niestety nieodzownym elementem tego świata.
I najchętniej bym o nich zapomniał. Żył sobie swoim
uporządkowanym życiem, narzekał na opóźnione pociągi, na bolące
kolano i na zmęczenie bieganiem. Miał swoje małe sprawy, zaprzątał
sobie nimi całą głowę by nie myśleć o tym co wokół. I chyba
to robię. Odpycham od siebie to co złe, to co niedobre, to co nie
zgadza mi się z oczekiwaniami. Coraz częściej omijam chodnikowe
puszki czkające na grosik, coraz częściej omijam kłopoty
potrzebujące pomocy, coraz częściej nie dostrzegam cierpienia.
Tylko, że z niepokojem zauważam również, że coraz częściej
zaczynam łapać się na myśli, że może bym jeszcze pożył. Że
może zrobiłbym jeszcze coś, przeżył jakieś szczęście. I jakoś
coraz częściej myślę, że szkoda by było teraz umrzeć. I chyba
zaczyna mnie to przerażać. Ta chęć życia. Lepiej było nie mieć
nadziei, nie mieć planów, nie mieć chęci, nie mieć marzeń.
Łatwiej było wówczas wejść w ciemną ulicę. Łatwiej było
wówczas spotkać śmierć. Z pewnością obojętnieję na innych. Na
ich problemy. Staję się jakiś odległy, jakiś poza. Zmieniam się.
To co jeszcze parę lat temu gloryfikowałem staje się niepotrzebne.
I naprawdę dochodzę do wniosku, że lepiej być samotnym niż być
z byle kim. Tzn może nie do końca z byle kim, a raczej chodzi mi o
bycie z kimś dla samego bycia. Patrzę na byłą. Myślę sobie czy
jest szczęśliwa. Czy to czym zapełniła swój świat po mnie jest
jej szczęściem. Może i jest i oby tak było ale jakoś tak myślę
jakie to beznadziejne. W sumie Księżniczka już duża ale w sumie
sprowadzać do domu kogoś po pół roku. W sumie mieć wywalone i na
wszystko co było, i na wszystko co jest, i na wszystko co być może.
I w sumie Księżniczka uciekła po kilku miesiącach. I tak budujemy
te swoje różne ja, tak przybieramy maski. Wchodzimy w bliskość
czy dobrze czy źle dla samego bycia z kimś. By nie być innym, by
być jak inni. By mieć za czym schować swoje niedoskonałości. Bo
gdy zostajesz sam, sam jak ja zostałem, wtedy wyłazi z człowieka
jego prawdziwa natura. Zostaje sam ze sobą. Nie ma fałszywego ja,
nie ma fałszywego życia, nie ma spraw zastępczych. Jesteś tylko
Ty i twoje serce.
dlatego jestem sama, ale nie samotna...
OdpowiedzUsuń