sobota, 19 października 2019

Ścieżka 574 Do przodu

Zajarałem się ostatnio psychodelikami. Zgłębiam temat, pogłębiam wiedzę i chyba niedługo zorganizuję jakiś trip. Jednak oglądając ostatnio coś z tematu trafiłem na filmik gdzie koleś, już na fazie, łaził po lesie pieprząc jaki ten świat jest wspaniały, jakie to cudowne wszystko, że pokój, że miłość. I gdy tak łaził podeszła do niego pani która szukała zaginionej małej dziewczynki. Zostawiła mu ulotkę, poprosiła o kontakt i poszła dalej. A kolesia zamurowało. I zamurowało i mnie. Tak zresztą jak i dzisiaj. Idę sobie przed południem wyluzowany, idę zadowolony, słonko pięknie świeci, świat pełen kolorów – no normalnie wspaniale. I tak sobie idę i słyszę – helikopter. Lubię helikoptery, lubię ich odgłos, zawsze się zatrzymuję i podziwiam jak lecą. Zatrzymałem się i teraz. Patrzę w niebo, szukam wzrokiem, czekam kiedy pojawi się zza drzew. I jest, leci – z tym, że Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. I znowu mnie zamurowało. Przecież ten śmigłowiec leciał do kogoś w potrzebie. Łatwo jest żyć beztrosko. Łatwo nie mieć problemów, łatwo podziwiać piękno świata gdy nic cię nie boli. A przecież smutek, ból, cierpienie, nieszczęście są tuż za rogiem. Są. Są niestety nieodzownym elementem tego świata. I najchętniej bym o nich zapomniał. Żył sobie swoim uporządkowanym życiem, narzekał na opóźnione pociągi, na bolące kolano i na zmęczenie bieganiem. Miał swoje małe sprawy, zaprzątał sobie nimi całą głowę by nie myśleć o tym co wokół. I chyba to robię. Odpycham od siebie to co złe, to co niedobre, to co nie zgadza mi się z oczekiwaniami. Coraz częściej omijam chodnikowe puszki czkające na grosik, coraz częściej omijam kłopoty potrzebujące pomocy, coraz częściej nie dostrzegam cierpienia. Tylko, że z niepokojem zauważam również, że coraz częściej zaczynam łapać się na myśli, że może bym jeszcze pożył. Że może zrobiłbym jeszcze coś, przeżył jakieś szczęście. I jakoś coraz częściej myślę, że szkoda by było teraz umrzeć. I chyba zaczyna mnie to przerażać. Ta chęć życia. Lepiej było nie mieć nadziei, nie mieć planów, nie mieć chęci, nie mieć marzeń. Łatwiej było wówczas wejść w ciemną ulicę. Łatwiej było wówczas spotkać śmierć. Z pewnością obojętnieję na innych. Na ich problemy. Staję się jakiś odległy, jakiś poza. Zmieniam się. To co jeszcze parę lat temu gloryfikowałem staje się niepotrzebne. I naprawdę dochodzę do wniosku, że lepiej być samotnym niż być z byle kim. Tzn może nie do końca z byle kim, a raczej chodzi mi o bycie z kimś dla samego bycia. Patrzę na byłą. Myślę sobie czy jest szczęśliwa. Czy to czym zapełniła swój świat po mnie jest jej szczęściem. Może i jest i oby tak było ale jakoś tak myślę jakie to beznadziejne. W sumie Księżniczka już duża ale w sumie sprowadzać do domu kogoś po pół roku. W sumie mieć wywalone i na wszystko co było, i na wszystko co jest, i na wszystko co być może. I w sumie Księżniczka uciekła po kilku miesiącach. I tak budujemy te swoje różne ja, tak przybieramy maski. Wchodzimy w bliskość czy dobrze czy źle dla samego bycia z kimś. By nie być innym, by być jak inni. By mieć za czym schować swoje niedoskonałości. Bo gdy zostajesz sam, sam jak ja zostałem, wtedy wyłazi z człowieka jego prawdziwa natura. Zostaje sam ze sobą. Nie ma fałszywego ja, nie ma fałszywego życia, nie ma spraw zastępczych. Jesteś tylko Ty i twoje serce.

1 komentarz: