środa, 1 stycznia 2020

Ścieżka 582 Do przodu

Dobrze, że mam już to za sobą. Te święta, tego Sylwestra. Ludzie się pytają gdzie byłeś, jak się bawiłeś. Nigdzie nie byłem, nijak się nie bawiłem. Tzn bawiłem się dobrze leżąc w łóżeczku. Sylwester nigdy nie był jakoś mi potrzebny. Z całą tą szampańską zabawą, z fajerwerkami i z bólem głowy. Naprawdę zdecydowanie mi lepiej wstać dzisiaj rano, obudzić się wyspanym, zjeść śniadanko, pójść pobiegać i nie czuć przez cały dzień dudnienia pod czaszką. Jeżeli ktoś to lubi – proszę bardzo – ja już nie muszę. Teraz, powiem szczerze, spędzam ten czas po swojemu, i dobrze mi z tym. Cieszę się, że stary rok się skończył, cieszę, że mamy nowy. Starego nie wspominam jakoś szczególnie, był niezbyt udany, a dokładniej nie zostawił nic co warto by pamiętać. W nowy patrzę bardziej optymistycznie. Powinien być lepszy. Chociaż tak prawdę mówiąc skąd ten optymizm? W sumie znikąd. Ani nie mam planów jakichś szczególnych, ani perspektyw, ani nawet nadziei jakichś. Ot chyba tylko wrażenie, że powinien być lepszy – tyle. Strasznie się ostatnio posunąłem w swoim odludziu. Już tak bardzo jestem zniesmaczony ludzkimi relacjami, że totalnie ich unikam. Nie potrzebuję emocji z tym związanych, nie potrzebuję rozczarowań. Jeszcze czas jakiś temu brakowało mi kogoś bliskiego, kogoś zaufanego – dzisiaj … już coraz mniej. Starość mnie chyba dopada czy co. Ale wszystko co mi trzeba mam w sobie. Potrafię się zachwycić pięknem i potrafię zasmucić biedą. Choć biedą smucę się już chyba mniej. Rzadziej wzruszam, rzadziej przejmuję, rzadziej pomagam. Już nie tak spontanicznie. Schamiałem. A może raczej zobojętniałem, spowszedniałem. Świata nie zbawię. I chyba mniej już wierzę, w ludzką biedę. I chyba wystarczająco mam swojej. Kolega z pracy, swoją drogą fajny kolega, podesłał ostatnio link do zbiórki na pomoc dla swojej chrześnicy. Fajny kolega zarabia z pięć razy tyle co ja. I fajny kolega pisze, że każda złotówka się liczy. Pomogłem, a jakże, pomogłem, ale taka refleksja mnie naszła, co taki koleś myśli prosząc o pomoc takiego kogoś jak ja. Sam ma możliwości pięciokrotnie większe, sam poleci w lato na Dominikanę, sam jeździ fajną furą, mieszka w fajnym domku. A ja? Ja pojadę latem nad nasze zimne morze pod namiot, jeżdżę pociągiem, metrem i autobusem ciągle się spóźniając, mieszkam … eh. Pomogłem – ale jakoś tak bez radości. I jakoś tak bez radości wszystko już robię. Tak – to fakt – mało radości we moim już. I coraz mniej. Życzę sobie by w tym nowym roku było jej więcej. Życzę sobie bym znalazł coś na czym będzie mi zależeć, jakiś cel, plan, cokolwiek. Coś dla czego warto będzie żyć. Warto będzie się starać. I żebym miał siłę. Mam jedno takie marzenie. W sumie to marzenie to raczej nie marzenie, a chęć satysfakcji, jakiegoś takiego zaspokojenia ego. Ale to tak nierealne, że wręcz niemożliwe. Tak niemożliwe jak wygrana w totolotka. Niech tam będzie co będzie. Grunt, że mam już i święta i Sylwestra za sobą. Że dzień coraz dłuższy, że do wiosny coraz bliżej, że jakoś to będzie.
W rzeczywistości od soboty 21 grudnia do niedzieli 29 ciągle byłem w aktywności fizycznej. Codziennie. Codziennie po przynajmniej 1,5 godziny. I dobrze mi z tym. I po każdej takiej aktywności zimny prysznic. I czuję się dobrze. I tak sobie myślę, że szkoda, że nie zostałem sportowcem. Lubię to, mam do tego zacięcie, sprawia mi przyjemność. Trochę szkoda.

W tym rok zaplanowałem sobie dodatkowo start w półmaratonie warszawskim – 23 maja z numerem startowym 10557.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz