Dobrze,
że mam już to za sobą. Te święta, tego Sylwestra. Ludzie się
pytają gdzie byłeś, jak się bawiłeś. Nigdzie nie byłem, nijak
się nie bawiłem. Tzn bawiłem się dobrze leżąc w łóżeczku.
Sylwester nigdy nie był jakoś mi potrzebny. Z całą tą szampańską
zabawą, z fajerwerkami i z bólem głowy. Naprawdę zdecydowanie mi
lepiej wstać dzisiaj rano, obudzić się wyspanym, zjeść
śniadanko, pójść pobiegać i nie czuć przez cały dzień
dudnienia pod czaszką. Jeżeli ktoś to lubi – proszę bardzo –
ja już nie muszę. Teraz, powiem szczerze, spędzam ten czas po
swojemu, i dobrze mi z tym. Cieszę się, że stary rok się
skończył, cieszę, że mamy nowy. Starego nie wspominam jakoś
szczególnie, był niezbyt udany, a dokładniej nie zostawił nic co
warto by pamiętać. W nowy patrzę bardziej optymistycznie. Powinien
być lepszy. Chociaż tak prawdę mówiąc skąd ten optymizm? W
sumie znikąd. Ani nie mam planów jakichś szczególnych, ani
perspektyw, ani nawet nadziei jakichś. Ot chyba tylko wrażenie, że
powinien być lepszy – tyle. Strasznie się ostatnio posunąłem w
swoim odludziu. Już tak bardzo jestem zniesmaczony ludzkimi
relacjami, że totalnie ich unikam. Nie potrzebuję emocji z tym
związanych, nie potrzebuję rozczarowań. Jeszcze czas jakiś temu
brakowało mi kogoś bliskiego, kogoś zaufanego – dzisiaj … już
coraz mniej. Starość mnie chyba dopada czy co. Ale wszystko co mi
trzeba mam w sobie. Potrafię się zachwycić pięknem i potrafię
zasmucić biedą. Choć biedą smucę się już chyba mniej. Rzadziej
wzruszam, rzadziej przejmuję, rzadziej pomagam. Już nie tak
spontanicznie. Schamiałem. A może raczej zobojętniałem,
spowszedniałem. Świata nie zbawię. I chyba mniej już wierzę, w
ludzką biedę. I chyba wystarczająco mam swojej. Kolega z pracy,
swoją drogą fajny kolega, podesłał ostatnio link do zbiórki na
pomoc dla swojej chrześnicy. Fajny kolega zarabia z pięć razy tyle
co ja. I fajny kolega pisze, że każda złotówka się liczy.
Pomogłem, a jakże, pomogłem, ale taka refleksja mnie naszła, co
taki koleś myśli prosząc o pomoc takiego kogoś jak ja. Sam ma
możliwości pięciokrotnie większe, sam poleci w lato na
Dominikanę, sam jeździ fajną furą, mieszka w fajnym domku. A ja?
Ja pojadę latem nad nasze zimne morze pod namiot, jeżdżę
pociągiem, metrem i autobusem ciągle się spóźniając, mieszkam …
eh. Pomogłem – ale jakoś tak bez radości. I jakoś tak bez
radości wszystko już robię. Tak – to fakt – mało radości we
moim już. I coraz mniej. Życzę sobie by w tym nowym roku było jej
więcej. Życzę sobie bym znalazł coś na czym będzie mi zależeć,
jakiś cel, plan, cokolwiek. Coś dla czego warto będzie żyć.
Warto będzie się starać. I żebym miał siłę. Mam jedno takie
marzenie. W sumie to marzenie to raczej nie marzenie, a chęć
satysfakcji, jakiegoś takiego zaspokojenia ego. Ale to tak
nierealne, że wręcz niemożliwe. Tak niemożliwe jak wygrana w
totolotka. Niech tam będzie co będzie. Grunt, że mam już i święta
i Sylwestra za sobą. Że dzień coraz dłuższy, że do wiosny coraz
bliżej, że jakoś to będzie.
W
rzeczywistości od soboty 21 grudnia do niedzieli 29 ciągle byłem w
aktywności fizycznej. Codziennie. Codziennie po przynajmniej 1,5
godziny. I dobrze mi z tym. I po każdej takiej aktywności zimny
prysznic. I czuję się dobrze. I tak sobie myślę, że szkoda, że
nie zostałem sportowcem. Lubię to, mam do tego zacięcie, sprawia
mi przyjemność. Trochę szkoda.
W
tym rok zaplanowałem sobie dodatkowo start w półmaratonie
warszawskim – 23 maja z numerem startowym 10557.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz