Kiedy
zaakceptuje się śmierć jako nieodłączny element życia. Ba,
kiedy dojdzie się do wniosku, że w sumie życie na celu ma dążenie
ku śmierci. Kiedy się śmierć polubi. Ba, kiedy się ją wręcz
pokocha. Kiedy to się stanie, cały ten medialny szum traci
znaczenie. Ludzie zachowują się ostatnio jakby dowiedzieli się
nagle, że śmierć oto istnieje. Tak jakby odkryli jakąś rzecz
niesłychaną. Śmierć była, jest i będzie jak sądzę. Ludzie
umierają od początku dziejów. Tak było zawsze. Więc skąd naraz
cała ta histeria? Może przeraża ich skala zjawiska? Nie chce mi
się jakoś gruntownie analizować statystyk ale w naszym pięknym
kraju w ubiegłym roku zarejestrowano 375 tys urodzeń żywych. Dużo?
Mało? Aleeee, w tym samym czasie zanotowano o 35 tys więcej zgonów.
Ilu więc Polaków umarło w 2019 roku i ile to wychodzi na dzień?
To dodam jeszcze tylko, że co 40 ( CZTERDZIEŚCI ) sekund jedna
osoba na świecie popełnia samobójstwo. Rocznie niemal 800 tys osób
umiera w ten sposób. Skąd więc ta nagła histeria. Nie będę się
wymądrzał co o tym myślę. Nie będę się rozpisywał, że wiarę
coraz większą zaczynam mieć, że to jakiś spisek by przejąć
kontrolę nad społeczeństwami. By za jakiś rok wszczepić im za
grube miliardy jakieś genetyczne gówno. To moje takie tam gdybanie.
Ale do cholery jasnej śmierć była, jest i jak sądzę – będzie.
Ludzie tak zapatrzyli się w swoje życia, w swoje osiągnięcia,
cele, dążenia. Tak bardzo uwierzyli w swoją moc sprawczą, w to,
że mogą wszystko, że są panami swojego losu, że zupełnie
wypchnęli ze swojej świadomości fakt istnienia śmierci. I fakt
przede wszystkim, że czeka ona na wszystkich. A jak twierdzę ja -
że jest jedyną sprawiedliwą rzeczą na tym zakichanym łez padole.
Nie twierdzę, że nie chcę żyć. Nie to żebym chciał już
umrzeć. Wiadomo, cały czas jest w duszy to pragnienie, że coś
wspaniałego może się jeszcze zdarzyć, może miłość prawdziwa.
Ale przecież umrę. Nie wiem kiedy i nie wiem jak – ale umrę.
Skąd więc naraz ta histeria? Może chodzi o kumulację której
służba zdrowia nie podoła? Może? No ale o tym, że zdrowia służba
kuleje dowiedzieliśmy się wczoraj? Mamy to od zawsze. Wie o tym
każdy kto na wizytę czeka miesiącami. Zamknęli ludzi w domach. To
niby pomaga. Dlaczego więc nie zakazują ludziom poruszania się
samochodami. Z tego co piszą w necie w 2018 zginęło na drogach 2
838 osób. Ile zostało kalekami nawet nie myślę. Dlaczego nie
zakazują palenia, dlaczego nie zakazują picia? Co roku na świecie
około 8 milionów umiera na raka. Więc co z rakiem płuc, krtani
czy marskością wątroby? Nie zakazują, wręcz przeciwnie przemysł
tytoniowy i spirytusowy kwitnie niosąc przy okazji smutek i
cierpienie milionom współuzależnionych. Nie wiem co będzie dalej.
Żal mi wszystkich tych co umierają aktualnie na tego „nowego”
wirusa jednak myślę o tych co teraz siedzą zamknięci w czterech
ścianach. Tych borykających się z własną duszą, tych co nie
radzą sobie ze swoimi emocjami, tych ze złamanym sercem. Myślę o
tych którym za parę dni zabraknie oszczędności. I zastanawiam się
czy za rok statystyka poda, że średnio co 40 sekund ktoś odbiera
sobie życie. Boję się, że może być w tym względzie gorzej.
Śmierć jest nieodłącznym elementem życia. Z tym, że nikt o niej
nie pamięta. Nie pamięta w tym życiu codziennym. O śmierci się
nie myśli. Wypycha się ze świadomości z nadzieją, że jak się
nie myśli to jej nie będzie. Jest – i jest jej mnóstwo.
Nowotwory, wypadki, samobójstwa, starość. To się dzieje cały
czas. Może to naiwne ale mam taką nadzieję, że może ta cała
histeria otworzy co poniektórym oczy. Że skończy się hulaj dusza
Boga nie ma. Może zaczniemy żyć inaczej. Może zaczniemy żyć ze
świadomością, że nie jesteśmy wieczni. Jak brutalnie to nie
zabrzmi ci co teraz umierają – umarli by i tak. Zresztą jak
patrzę na średnią wieku i wianuszek chorób współistniejących
jaki posiadali to mogę przypuszczać, że nastąpiłoby to wcześniej
niż później. Taka jest brutalna prawda. Cóż, śmierć była,
jest i jak sądzę – będzie.
Hmm... No tak, śmierć była, jest i będzie. Nikt temu przecież nie zaprzecza. Były również zawsze, są i będą nasz instynkt i wola przetrwania. I chyba to one teraz napędzają działania większości ludzi. Bo co innego zaklinać rzeczywistość, a co innego bezwolnie się poddać i godzić na to, żeby przedwcześnie przyszło coś, na co może jeszcze niekoniecznie jest pora.
OdpowiedzUsuńI dlatego właśnie mam nadzieję, że jeszcze przez wiele miesięcy czy lat będziemy komentować swoje notki :)
nigdy nie myślałam, ze mogę wszystko. że wszystko mi się należy.
OdpowiedzUsuńkiedy teraz słyszę zewsząd, ze przez wirusa zaczniemy doceniać drobiazgi i szanować przyrodę, trochę mnie to irytuje, bo czuję się, jakby wszystkich chciano wtłoczyć do jednego worka. ja doceniałam. wirus niczego w tej materii u mnie nie zmienił.
a inni? może chwila moment i będzie różniej, a później, kiedy zagrożenie odejdzie w dal, znowu niektórzy poczują się nieśmiertelni, wielcy, władczy. znowu wszystko wróci na stare tory. tak mi się wydaje.
czasami mam jeszcze taką wizję, ze kiedy skończą się pieniądze, kiedy ludzie zaczną nie mieć na podstawowe potrzeby, kiedy ich dzieci będą głodne, to wtedy przyjdzie seria grabieży i rabunków. wybijemy się sami.
śmierć i życie. jedno związane z drugim. chciałabym jednak jeszcze trochę tu pozostać. pozachwycać się chmurami. wejśc na kilka szczytów. takie tam zwykłe wielkie małe sprawy.
nie mam dużego mieszkania :) ale mam w nim kawałek prostej, więc jakoś dało radę. choć jeśli chodzi o czas tych 5 km, to dramat :) i to raczej jednorazowy wybryk był.
OdpowiedzUsuń