niedziela, 19 kwietnia 2020

Ścieżka 594 Do przodu

Niesamowita jest ta Wenus. Ciągle na nią patrzę. Każdego wieczoru zachwycam się jej światłem. Chwilami aż nie dowierzając, że to gwiazda, a nie jakiś sztuczny twór umieszczony tam ręką ludzką i zasilany prądem zmiennym z gniazdka. Niesamowita jest. Ciągle na nią patrzę. I każdego wieczoru tęsknię. Tak, bardzo tęsknię. Nie wiem za czym i nie wiem do czego ale gdy na nią patrzę – tęsknię. Zresztą od zawsze tęsknię patrząc w gwiazdy. A dużo patrzę w gwiazdy. Nie ma w tym żadnego sensu ale patrzenie ciemną nocą w niebo uwielbiam. Szczególnie na ciemnej plaży. Ile to już nocy tak spędziłem. Bez celu i bez sensu. Bo jakiż sens ma leżenie na ciemnej plaży, wsłuchiwanie się w szum fal i wpatrywanie w rozgwieżdżone niebo? Generalnie nie ma żadnego. Ja jednak to robię. I robię to pasjami. Bo może w życiu wcale nie chodzi o to by robić wszystko w jakimś celu? Może czasami trzeba zrobić coś bez celu? No więc wpatruję się w te gwiazdy bez celu. A im dłużej się wpatruję tym więcej ich widzę. To ciekawe, mam takie doświadczenie, że im dłużej się niebu przyglądam tym więcej ono mi oddaje. Czasami widzę tylko parę gwiazd by po chwili dostrzec, że są ich tam całe tysiące. Czasami widzę ich tysiące by po chwili stwierdzić, że są ich tam setki tysięcy. Miliony nie do ogarnięcia wzrokiem. Miliony milionów mrugających przyjaźnie. Bo one mrugają. Wszystkie, co do jednej – mrugają. Odmruguję im. Każdej jednej. Uśmiecham się i odmruguję. I jaki to ma sens? Cyba żadnego? Czasami myśli mnie nachodzę, że właściwie to całe to moje życie to nie ma sensu. I o ile kiedyś miałbym z tego powodu doły i cierpienia, to ostatnimi czasy przyjmuję to w spokoju ducha. Czy moje życie musi mieć sens? Może nie musi, może mogę je sobie przeżyć bez sensu i bez fajerwerków. Tak po prostu popatrzeć w gwiazdy i pomrugać do niesamowitej Wenus. Tej samej Wenus która towarzyszyła mnie w trudnych chwilach. W chwilach gdy waliło się mój poprzednie życie. To życie w którym miał być sens, w którym miało być to wszystko za czym goni świat. Ta sama Wenus która kiedyś widziała moje łzy teraz widzi moją zgodę na to wszystko. Na to wszystko z czym żyję. Może dlatego tak łatwo odnajduję się w tych czasach pandemii. Kiedy człowiek tyle lat żyje tylko w swoim świecie, tylko sam ze sobą, swoim sumieniem, swoim osamotnieniem nie jest dla niego żadnym utrudnienie życie w izolacji od normalności. W sumie ja żyłem tak od lat. Będąc trybikiem tej wielkiej machiny jedynie na tyle na ile wymagały tego okoliczności zapewnienia sobie bytu. Godząc się chwilami na kompromis porzucenia swojego świata na rzecz świata dóbr i uznania. A że do życia nie trzeba mi wiele, chwile te stawały się coraz rzadsze. Świat dóbr i uznania stawał się coraz bardziej obcy, coraz bardziej niezrozumiały. W efekcie czego świat dóbr i uznania uznał mnie za dziwaka. Nie przeszkadza mi to jednak. Myślę wręcz, że nawet imponuje. Zawsze byłem inny, zawsze poza schematem. Więc teraz nie męczę się z tego powodu. I chwilami mam wrażenie, że już tylko jeden krok, jakaś drobinka dzieli mnie od tego by porzucić to na dobre. Rzucić w cholerę wartości które to niby nadają sens życiu i zniknąć gdzieś na marginesie świata na dobre.
W codzienności muszę sprostować moja poprzednią notkę. Pisałem ostatnio, że śmierć nie jest niczym nowym podając jakieś tam liczby. No więc okazuje się, że moje dane były mocno zaniżone. Otóż ostatnio na WP przeczytałem co następuje:
według obecnych danych liczbowych zapadniecie na COVID-19 to dla 99,98 proc. Polaków wciąż – pod warunkiem zachowania elementarnej ostrożności – tylko telewizyjna abstrakcja. Katalog tego, co zabija Polaków, nie zmienił się z chwilą wykrycia pierwszego przypadku koronawirusa na początku marca. Polacy wciąż umierają na zawał serca, nowotwory niewydolność narządów wewnętrznych. W naszym kraju dziennie umiera 1100 osób ( coroczna liczba ponad 400 tys zgonów ). Z powodu COVID-19 zmarło do tej pory 300 osób, co daje poniżej 1 proc codziennych zejść śmiertelnych …
Z czego więc ten medialny strach? Umierało 1100 osób dziennie – od lat – nikt nic nie mówił. Tak jakby tego nie było, tak jakby śmierć nie istniała. Tak jak mówiłem: była, jest i będzie.
Mnie tylko zaczyna przerażać to życie po. Boję się o ludzi którzy będą musieli żyć bez tego wszystkiego co mieli przed. O tych co nie umieją tak jak ja żyć bez celu, bez sensu, bez tego co świat oferuje. Bez pogoni za dobrami, za szacunkiem, za uznaniem. Boję się o nich. Boję się czy odnajdą się w życiu bez życia.

1 komentarz:

  1. Nigdy nie znałam się na gwiazdach i jedyna, co potrafiłam na niebie dostrzec, to był Wielki Wóz. No i czasami Droga Mleczna. Reszta to dla mnie jedna wielka zagadka. Ale pamiętam patrzenie w niebo z lat dzieciństwa, kiedy spędzając wakacje u dziadków na wsi wychodziłam w nocy na podwórko, w klapkach i jakiejś tam piżamie, babcia się darła, że zmarznę, a ja patrzyłam w te gwiazdy, niewiele z nich rozumiejąc. A widać było je cudownie, wyraźnie, daleko od miasta. Jedne z najlepszych wspomnień ever.

    OdpowiedzUsuń