Niesamowita
jest ta Wenus. Ciągle na nią patrzę. Każdego wieczoru zachwycam
się jej światłem. Chwilami aż nie dowierzając, że to gwiazda, a
nie jakiś sztuczny twór umieszczony tam ręką ludzką i zasilany
prądem zmiennym z gniazdka. Niesamowita jest. Ciągle na nią
patrzę. I każdego wieczoru tęsknię. Tak, bardzo tęsknię. Nie
wiem za czym i nie wiem do czego ale gdy na nią patrzę – tęsknię.
Zresztą od zawsze tęsknię patrząc w gwiazdy. A dużo patrzę w
gwiazdy. Nie ma w tym żadnego sensu ale patrzenie ciemną nocą w
niebo uwielbiam. Szczególnie na ciemnej plaży. Ile to już nocy tak
spędziłem. Bez celu i bez sensu. Bo jakiż sens ma leżenie na
ciemnej plaży, wsłuchiwanie się w szum fal i wpatrywanie w
rozgwieżdżone niebo? Generalnie nie ma żadnego. Ja jednak to
robię. I robię to pasjami. Bo może w życiu wcale nie chodzi o to
by robić wszystko w jakimś celu? Może czasami trzeba zrobić coś
bez celu? No więc wpatruję się w te gwiazdy bez celu. A im dłużej
się wpatruję tym więcej ich widzę. To ciekawe, mam takie
doświadczenie, że im dłużej się niebu przyglądam tym więcej
ono mi oddaje. Czasami widzę tylko parę gwiazd by po chwili
dostrzec, że są ich tam całe tysiące. Czasami widzę ich tysiące
by po chwili stwierdzić, że są ich tam setki tysięcy. Miliony nie
do ogarnięcia wzrokiem. Miliony milionów mrugających przyjaźnie.
Bo one mrugają. Wszystkie, co do jednej – mrugają. Odmruguję im.
Każdej jednej. Uśmiecham się i odmruguję. I jaki to ma sens? Cyba
żadnego? Czasami myśli mnie nachodzę, że właściwie to całe to
moje życie to nie ma sensu. I o ile kiedyś miałbym z tego powodu
doły i cierpienia, to ostatnimi czasy przyjmuję to w spokoju ducha.
Czy moje życie musi mieć sens? Może nie musi, może mogę je sobie
przeżyć bez sensu i bez fajerwerków. Tak po prostu popatrzeć w
gwiazdy i pomrugać do niesamowitej Wenus. Tej samej Wenus która
towarzyszyła mnie w trudnych chwilach. W chwilach gdy waliło się
mój poprzednie życie. To życie w którym miał być sens, w którym
miało być to wszystko za czym goni świat. Ta sama Wenus która
kiedyś widziała moje łzy teraz widzi moją zgodę na to wszystko.
Na to wszystko z czym żyję. Może dlatego tak łatwo odnajduję się
w tych czasach pandemii. Kiedy człowiek tyle lat żyje tylko w swoim
świecie, tylko sam ze sobą, swoim sumieniem, swoim osamotnieniem
nie jest dla niego żadnym utrudnienie życie w izolacji od
normalności. W sumie ja żyłem tak od lat. Będąc trybikiem tej
wielkiej machiny jedynie na tyle na ile wymagały tego okoliczności
zapewnienia sobie bytu. Godząc się chwilami na kompromis porzucenia
swojego świata na rzecz świata dóbr i uznania. A że do życia nie
trzeba mi wiele, chwile te stawały się coraz rzadsze. Świat dóbr
i uznania stawał się coraz bardziej obcy, coraz bardziej
niezrozumiały. W efekcie czego świat dóbr i uznania uznał mnie za
dziwaka. Nie przeszkadza mi to jednak. Myślę wręcz, że nawet
imponuje. Zawsze byłem inny, zawsze poza schematem. Więc teraz nie
męczę się z tego powodu. I chwilami mam wrażenie, że już tylko
jeden krok, jakaś drobinka dzieli mnie od tego by porzucić to na
dobre. Rzucić w cholerę wartości które to niby nadają sens życiu
i zniknąć gdzieś na marginesie świata na dobre.
W
codzienności muszę sprostować moja poprzednią notkę. Pisałem
ostatnio, że śmierć nie jest niczym nowym podając jakieś tam
liczby. No więc okazuje się, że moje dane były mocno zaniżone.
Otóż ostatnio na WP przeczytałem co następuje:
…
według
obecnych danych liczbowych zapadniecie na COVID-19 to dla 99,98 proc.
Polaków wciąż – pod warunkiem zachowania elementarnej
ostrożności – tylko telewizyjna abstrakcja. Katalog tego, co
zabija Polaków, nie zmienił się z chwilą wykrycia pierwszego
przypadku koronawirusa na początku marca. Polacy wciąż umierają
na zawał serca, nowotwory niewydolność narządów wewnętrznych. W
naszym kraju dziennie umiera 1100
osób
( coroczna liczba ponad 400
tys
zgonów ). Z powodu COVID-19 zmarło do tej pory 300 osób, co daje
poniżej 1 proc codziennych zejść śmiertelnych …
Z
czego więc ten medialny strach? Umierało 1100 osób dziennie – od
lat – nikt nic nie mówił. Tak jakby tego nie było, tak jakby
śmierć nie istniała. Tak jak mówiłem: była, jest i będzie.
Mnie
tylko zaczyna przerażać to życie po. Boję się o ludzi którzy
będą musieli żyć bez tego wszystkiego co mieli przed. O tych co
nie umieją tak jak ja żyć bez celu, bez sensu, bez tego co świat
oferuje. Bez pogoni za dobrami, za szacunkiem, za uznaniem. Boję się
o nich. Boję się czy odnajdą się w życiu bez życia.
Nigdy nie znałam się na gwiazdach i jedyna, co potrafiłam na niebie dostrzec, to był Wielki Wóz. No i czasami Droga Mleczna. Reszta to dla mnie jedna wielka zagadka. Ale pamiętam patrzenie w niebo z lat dzieciństwa, kiedy spędzając wakacje u dziadków na wsi wychodziłam w nocy na podwórko, w klapkach i jakiejś tam piżamie, babcia się darła, że zmarznę, a ja patrzyłam w te gwiazdy, niewiele z nich rozumiejąc. A widać było je cudownie, wyraźnie, daleko od miasta. Jedne z najlepszych wspomnień ever.
OdpowiedzUsuń