Chamieję,
twardnieję, powszednieję, kamienieję, obojętnieję – takie o
łażą za mną od jakiegoś czasu. I chyba – dobrze mi z tym. Już
nie jestem smutny jak kiedyś, już nie przejmuję się jak kiedyś,
już nie płaczę jak kiedyś. O tak – o wiele łatwiej jest żyć
gdy nie martwisz się głodującymi dziećmi gdzieś tam daleko, gdy
spokojnie mijasz puszkę na chodniku tuż obok. Jest o wiele łatwiej.
I nie wiem czy to naczynia połączone ale coraz mniej roztkliwiam
się nad sobą. Nad swoim, jakże okrutnym ( tak twierdziłem )
losem. Coraz mniej myślę o tym co było. Tzn myślę tyle samo
chyba, jednak już mnie to nie boli. Tzn boli, z tym, że już nie
smuci. Tzn smuci – lecz nie tak bardzo. Dzisiaj mam do tego
stosunek jak do głodujących dzieci gdzieś tam daleko czy puszki na
chodniku tuż obok. Stosunek który mogę podsumować jednym krótkim
– to nie moja sprawa. Trochę może to, a może i bardzo - słabe.
Takie jakbym się poddał. Jakbym przegrał walkę o świat idealny.
Jakbym porzucił swoje ideały które tyle lat wytyczały ścieżkę
mojego życia. No ale jak powiedziała kiedyś jedna mądra wróżka
– chyba nie mam już siły. No bo ileż można? I wszystko było by
dobrze gdyby nie Janek Serce. Otóż dzięki pandemii i mojej pracy
domowej mam możliwość obejrzenia tiwi porannej do śniadanka –
generalnie tiwi oglądam ostatnio tyle co kot napłakał, jednak
polskie seriale poranne obejrzeć lubię. No więc tak się złożyło,
że na przestrzeni ostatnich paru tygodni na dwóch różnych
kanałach puścili ten serial. I nie to żebym się jakoś
identyfikował z tym serialem czy z bohaterem ale … ryczałem,
ryczałem łzami rzewnymi. I na Znachorze ostatnio też płakałem
kurde.
W
życiu to chyba można mieć wszystko. Można mieć wszystko tylko
trzeba o tym pomyśleć. Z tym, że pomyśleć sercem. Taką zaczynam
mieć koncepcję. Chociaż raczej nie pomyśleć – a raczej –
żeby się pomyślało. Pomyślało się samo. Takie pomyślało
niekalkulowane, nierozważane, nieprzemyślane – takie z wnętrza.
Pomyślało niezależne, nierozsądne nawet, a może i wręcz
niedorzeczne. Takie jak moje ostatnie wygrane tydzień po tygodniu.
To było nie z głowy – w stylu: muszę wygrać! chcę wygrać! jak
wygram to to, to tamto, to owamto. To pomyślało w stylu odrzutowców
sprzed kilku dni. Bo dzięki pandemii i mojej pracy domowej mam
możliwość oglądania myśliwców z pobliskiej bazy wojskowej. Na
samoloty patrzeć lubiłem zawsze. Generalnie jak jestem w fabryce, i
jak mnie nie ma przy biurku, to wiadomo - poszedłem za winkiel
pogapić się na lądujące na Chopina statki powietrzne. Teraz gapię
się za to na myśliwce. I gdyby nie pandemia i moja praca domowa
nigdy bym nie wiedział, że latają nad moim miastem rodzinnym. Z
tym, że latają hen gdzieś tam. Czasami bardziej je słyszę niż
widzę. Wypatruję uważnie na niebie, ale jak tu po słuchu
wypatrzeć ponaddźwiękowy obiekt. Może być praktycznie wszędzie.
Parę razy ku wielkiemu zadowoleniu mi się nawet udało - ale jak
wspomniałem, hen gdzieś tam daleko, gdzieś tam wysoko. I myśl
wyszła mi z serca – szkoda że nie blisko. Wyszła, poleciała i
zapomniałem. Aż do dnia sprzed dni kilku. Gdy to po wstaniu od
kompa poszedłem wyjrzeć przez okno. Patrzę się bez celu i nagle
słyszę – słyszę wyraźnie. Zadzieram głowę i niesamowite ale
lecą wprost na mnie. Dwie sztuki lotem pikującym. Są nisko coraz
niżej. Aż mi dech zaparło. Śmignęły mi nad głową i poleciały
na drugą stronę bloku. Poleciałem i ja. Wpadłem na balkon, a moje
myśliwce zamiast polecieć w stronę bazy, zakręciły, zrobiły
kółko i dopiero wówczas udały się w tamtą stronę. I to
wszystko tuż nad moją głową. To było piękne. To było
majestatyczne. Teraz w moim wspomnieniu wydaje mi się, że nawet
pomachały skrzydłami na pożegnanie. Były tak blisko jak nigdy.
Blisko jak w pomyślało z serca o którym zapomniałem, a może i
bliżej. I tak mi się wydaje, że w życiu to chyba można mieć
wszystko. Tylko trzeba żeby się pomyślało. Coraz częściej się
o tym przekonuję. Gdy przychodzą do mnie rzeczy które kiedyś mi
się pomyślały. Takie gdzieś z głębi pragnienia, nienamolne, nie
to że jak się nie spełni to koniec świata i w ogóle. Pomyślało
się i już. Tak lekko, tak może i nawet obojętnie ale zarazem
szczerze. Z pominięciem kalkulującego rozumu. Takie wolne pomyślało
dające radość.
A
teraz kończę, bo w rzeczywistości tydzień temu dostrzegłem z
zaskoczeniem, że jak w ostatnie 7 dni miesiąca przebiegnę 100 km
to dobiję do 250. To byłby rekord absolutny. Rekord o prawie 50 km
lepszy od rekordu dotychczasowego, który to rekord swoją drogą
uważałem za wyjątkowy. No więc idę, bo zostało mi jeszcze
długie 14 km do sukcesu, a dodatkowo muszę się jeszcze spakować
na jutrzejszy wyjazd nad niewidziane rok morze.