niedziela, 31 maja 2020

Ścieżka 599 Do przodu

Chamieję, twardnieję, powszednieję, kamienieję, obojętnieję – takie o łażą za mną od jakiegoś czasu. I chyba – dobrze mi z tym. Już nie jestem smutny jak kiedyś, już nie przejmuję się jak kiedyś, już nie płaczę jak kiedyś. O tak – o wiele łatwiej jest żyć gdy nie martwisz się głodującymi dziećmi gdzieś tam daleko, gdy spokojnie mijasz puszkę na chodniku tuż obok. Jest o wiele łatwiej. I nie wiem czy to naczynia połączone ale coraz mniej roztkliwiam się nad sobą. Nad swoim, jakże okrutnym ( tak twierdziłem ) losem. Coraz mniej myślę o tym co było. Tzn myślę tyle samo chyba, jednak już mnie to nie boli. Tzn boli, z tym, że już nie smuci. Tzn smuci – lecz nie tak bardzo. Dzisiaj mam do tego stosunek jak do głodujących dzieci gdzieś tam daleko czy puszki na chodniku tuż obok. Stosunek który mogę podsumować jednym krótkim – to nie moja sprawa. Trochę może to, a może i bardzo - słabe. Takie jakbym się poddał. Jakbym przegrał walkę o świat idealny. Jakbym porzucił swoje ideały które tyle lat wytyczały ścieżkę mojego życia. No ale jak powiedziała kiedyś jedna mądra wróżka – chyba nie mam już siły. No bo ileż można? I wszystko było by dobrze gdyby nie Janek Serce. Otóż dzięki pandemii i mojej pracy domowej mam możliwość obejrzenia tiwi porannej do śniadanka – generalnie tiwi oglądam ostatnio tyle co kot napłakał, jednak polskie seriale poranne obejrzeć lubię. No więc tak się złożyło, że na przestrzeni ostatnich paru tygodni na dwóch różnych kanałach puścili ten serial. I nie to żebym się jakoś identyfikował z tym serialem czy z bohaterem ale … ryczałem, ryczałem łzami rzewnymi. I na Znachorze ostatnio też płakałem kurde.
W życiu to chyba można mieć wszystko. Można mieć wszystko tylko trzeba o tym pomyśleć. Z tym, że pomyśleć sercem. Taką zaczynam mieć koncepcję. Chociaż raczej nie pomyśleć – a raczej – żeby się pomyślało. Pomyślało się samo. Takie pomyślało niekalkulowane, nierozważane, nieprzemyślane – takie z wnętrza. Pomyślało niezależne, nierozsądne nawet, a może i wręcz niedorzeczne. Takie jak moje ostatnie wygrane tydzień po tygodniu. To było nie z głowy – w stylu: muszę wygrać! chcę wygrać! jak wygram to to, to tamto, to owamto. To pomyślało w stylu odrzutowców sprzed kilku dni. Bo dzięki pandemii i mojej pracy domowej mam możliwość oglądania myśliwców z pobliskiej bazy wojskowej. Na samoloty patrzeć lubiłem zawsze. Generalnie jak jestem w fabryce, i jak mnie nie ma przy biurku, to wiadomo - poszedłem za winkiel pogapić się na lądujące na Chopina statki powietrzne. Teraz gapię się za to na myśliwce. I gdyby nie pandemia i moja praca domowa nigdy bym nie wiedział, że latają nad moim miastem rodzinnym. Z tym, że latają hen gdzieś tam. Czasami bardziej je słyszę niż widzę. Wypatruję uważnie na niebie, ale jak tu po słuchu wypatrzeć ponaddźwiękowy obiekt. Może być praktycznie wszędzie. Parę razy ku wielkiemu zadowoleniu mi się nawet udało - ale jak wspomniałem, hen gdzieś tam daleko, gdzieś tam wysoko. I myśl wyszła mi z serca – szkoda że nie blisko. Wyszła, poleciała i zapomniałem. Aż do dnia sprzed dni kilku. Gdy to po wstaniu od kompa poszedłem wyjrzeć przez okno. Patrzę się bez celu i nagle słyszę – słyszę wyraźnie. Zadzieram głowę i niesamowite ale lecą wprost na mnie. Dwie sztuki lotem pikującym. Są nisko coraz niżej. Aż mi dech zaparło. Śmignęły mi nad głową i poleciały na drugą stronę bloku. Poleciałem i ja. Wpadłem na balkon, a moje myśliwce zamiast polecieć w stronę bazy, zakręciły, zrobiły kółko i dopiero wówczas udały się w tamtą stronę. I to wszystko tuż nad moją głową. To było piękne. To było majestatyczne. Teraz w moim wspomnieniu wydaje mi się, że nawet pomachały skrzydłami na pożegnanie. Były tak blisko jak nigdy. Blisko jak w pomyślało z serca o którym zapomniałem, a może i bliżej. I tak mi się wydaje, że w życiu to chyba można mieć wszystko. Tylko trzeba żeby się pomyślało. Coraz częściej się o tym przekonuję. Gdy przychodzą do mnie rzeczy które kiedyś mi się pomyślały. Takie gdzieś z głębi pragnienia, nienamolne, nie to że jak się nie spełni to koniec świata i w ogóle. Pomyślało się i już. Tak lekko, tak może i nawet obojętnie ale zarazem szczerze. Z pominięciem kalkulującego rozumu. Takie wolne pomyślało dające radość.

A teraz kończę, bo w rzeczywistości tydzień temu dostrzegłem z zaskoczeniem, że jak w ostatnie 7 dni miesiąca przebiegnę 100 km to dobiję do 250. To byłby rekord absolutny. Rekord o prawie 50 km lepszy od rekordu dotychczasowego, który to rekord swoją drogą uważałem za wyjątkowy. No więc idę, bo zostało mi jeszcze długie 14 km do sukcesu, a dodatkowo muszę się jeszcze spakować na jutrzejszy wyjazd nad niewidziane rok morze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz