środa, 11 listopada 2015

Ścieżka 363 Do przodu

Do Kasi.
Zacznę bez użalania, jak zaznaczałaś, bez biadolenia. Tak po prostu, życiowo. Bez jakiejś tam wzniosłości. Takie typowe życiowe. Ot plany. Choć nie zwykłem planować czegokolwiek gdy w tle czai się ostateczność. Jakoś dziwnie czuję się pisząc o planach, zwykłych życiowych planach mając w głowie świadomość że możesz ….......umrzeć?
Co się tyczy twoich punktów to są, mogą być pewne plany. Plany mam choć sam się waham. Waham się ponieważ. Po pierwsze to nie wiem czy mogę coś takiego planować. Wszak nie znamy się wcale. Kim właściwie jestem by coś takiego proponować? Jakiś tam er ze ścieżki. Po drugie i chyba najważniejsze nie chciałbym czegokolwiek obiecywać nie mając stuprocentowej pewności że dam radę to zrealizować. Bo gdybyś nawet, przypuśćmy, wyraziła chęć i gdybym no nie dotrzymał słowa to co? Sprawić Ci rozczarowanie – okrucieństwo niesamowite. Nie mogę do tego dopuścić. Więc lepiej może się wycofać zawczasu? Boję się więc cokolwiek wypowiadać. Lecz skoro już powiedziałem A powiem i Z.
Zacznę od punktu drugiego. Nie wiem tylko czy chodzi ci o Kościół jako instytucję czy raczej jako budowlę. Tak się składa że akurat na jednym jak i na drugiem znam się doskonale. Choć co do instytucji to ostatnio nasze drogi trochę się rozeszły. Natomiast budowle kocham nadal. Uwielbiam ten klimat. Ta zamknięta w murach tajemniczość. Cisza która zmusza do zadumy. Zmusza do refleksji. Spokój. I ta wielowiekowa historia. Czy to wielkie katedry czy też małe wiejskie kościółki w każdym działy się rzeczy wyjątkowe. Czy to dla narodu. Czy to dla społeczności. Czy też dla jednostki. Tu się życie zaczyna i kończy. Tu dzieją się chwile szczególne. I wszystkie te emocje, dobre, złe, zostają w tych murach, wypełniają nawy i zostają na świadectwo toczącego się życia. Dlatego lubię przebywać w kościołach, lubię je odwiedzać. Lubię patrzeć po murach. Lubię zastanawiać się jakich radości czy nieszczęść były świadkami. I lubię czerpać z nich ten spokój. Ten spokój trwania. Niewzruszonego trwania. To też mogłaby być moja propozycja. Propozycja odwiedzenia mojej ulubionej, surowej i zimnej Archikatedry św. Jana Chrzciciela. Potem mogłabyś zajrzeć do jezuitów Matki Bożej Łaskawej. Wpaść do sióstr franciszkanek służebnic Krzyża św. Marcina, i do ojców paulinów Świętego Ducha i do ojców franciszkanów św. Franciszka Serafickiego i do Braci Mniejszych Kapucynów Przemienienia Pańskiego. I do barokowej św. Anny gdzie ciężko się skupić tak wiele zdobień. I do wizytek św. Józefa Oblubieńca NMP gdzie rozbrzmiewają najcudowniejsze moim zdaniem dzwony. O uwielbiam dźwięk dzwonów. A na koniec mogłabyś zawitać do Świętego Krzyża na Trakcie Królewskim gdzie serce Fryderyka Szopena. No a gdybyś nie wiedziała, lub bała się sama to może, może mógłbym pomóc.
A co do punktu pierwszego. Piszesz o morzu, o molo. Piszesz że chcesz tam być, wczesnym rankiem, albo późnym wieczorem, bez tłumów, chcesz poczuć siłę tego czego się boisz. Wody. Zamknąć oczy słyszeć, czuć. Wiem o czym piszesz. To to jest akurat to co ery lubią robić najbardziej. I wiedzą najlepiej jak to się robi. Są specjalistami z wieloletnim doświadczeniem. I wiesz co? Chciałbym Ci to wszystko pokazać. Chciałbym Cię wziąć na motóra. Chciałbym byś zapomniała o wszystkim. Poczuła wiatr. Poczuła prędkość. Poczuła nieznane za zakrętem. Chciałbym zawieść Cię w jedno takie magiczne miejsce. I choć nie ma tam mola to myślę że by Ci się spodobało. Chciałbym Cię tam zabrać. Chciałbym żebyś zbierała rankiem bursztyny na pustej plaży. Chciałbym żebyś zobaczyła ujście Wisły. Chciałbym byś popatrzyła na ptaki na Mewiej Łasze. Chciałbym byś pospacerowała sobie w falach. A na koniec chciałbym byś przysiadła na jednym z wyrzuconych przez może pni, popatrzyła na zachodzące słońce, posłuchała tych fal, zamknęła oczy i otworzyła je dopiero pod rozgwieżdżonym niebem. A i jeszcze chciałbym byś sobie popływała nocą w morzu. Ja się wody nie boję, wręcz ją kocham. Ty też się nie bój.

Gdybym pisał to w poniedziałek wieczorem wyglądało by to całkiem inaczej. Zacząłbym wówczas o jednego dosadnego: kurwa.
Zacząłbym od tego dosadnego kurwa bo to co w poniedziałek wieczorem u Ciebie przeczytałem kompletnie mnie rozwaliło. Przeczytałem to kilka razy a potem jeszcze kilka razy i nadal nie mogłem uwierzyć w to co tam zawarte. Jak to? Czy ja dobrze rozumiem? Czy Ty umierasz? Przepatrzyłem cały net na temat twojej choroby. I im więcej informacji poznawałem bym bardziej nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Czy Ty naprawdę umierasz? Nie, to nie może być prawda. To jakieś kosmiczne nieporozumienie. To jakaś pomyłka. Ty nie możesz umierać. Nie teraz. Nie możesz! Słyszysz! Powiem jedno. Jeżeli ktoś tu ma umierać to niech to będę ja. I gdy tak czytałem te strony o twojej chorobie, i gdy tak poznawałem fakty zaczęło mnie ogarniać poczucie że dużo a może i wszystkie symptomy twojej choroby zauważam u siebie. Bo czuję się ostatnio dziwnie, rzekłbym że nawet bardzo dziwnie. I muszę się chyba przebadać. Tak tak wiem, jak się tak czyta i jak się tak zastanawia to wszystko można sobie wmówić, podpasować, nawet taką chorobę. Przebadam się. Chyba? Ale gdybym się nawet przebadał, choć raczej nie uczynię tego, i choćby okazało się że jestem zdrowy to powiem jedno. Wiesz co? Oddaj mi tą twoją chorobę. Po prostu weź i mi ją oddaj. I nie opowiadaj że się nie da, nie wierz w ludzkie bajanie że takie rzeczy są niemożliwe. Są możliwe. Wszystko jest możliwe. To też jest możliwe. Po prostu weź i tak po prostu mi ją oddaj. To nie dla Ciebie. Ty nie możesz jej mieć. Ty masz żyć, być zdrowa, cieszyć się życiem, wychowywać potfory na mega wspaniałe nietuzinkowe potfory. Ty masz zarażać świat swoją siłą, swoją wspaniałością, swoim entuzjazmem. Kto tu bywa ten wie. Er z życia już nie czerpie, a raczej zgodnie z odmianą to: eru z życia już nie czerpie. Kto tu bywa ten wie że tym czego er oczekuje najbardziej to ta wspaniała wybawicielka ostateczna. Tak naprawdę to eru to już nie biegnie do mety. Tak naprawdę to eru już doczłapuje do mety. Eru żyje by dożyć i mieć spokój. Ty to co innego. Ty masz energię, Ty masz zapał, Ty masz entuzjazm. I co najważniejsze – masz Potfory. Więc żyj dla nich. Bądź z nimi. A tą chorobę to oddaj mi bo mi się należy bardziej. Oddawaj.
Tak w życiu to zawsze chciałem wygrać w totolotka. Wiesz o tym dobrze bo jeszcze za poprzedniej „władzy” miałem u ciebie przydomek: prawie milioner. Pamiętasz?:) To marzenie to takie mistyczne oczekiwanie które w przypadku spełnienia miałoby mi udowodnić że wszystko naprawdę jest możliwe. Że proście a będzie wam dane to żaden kit. I że jak się czegoś chce, tak chce że podporządkowuje się temu wszystkie myśli to się to spełni. Jak na razie cały czas czekam. Jednak ostatnimi czasy to moje pragnienie poddane zostało nieznacznej korekcie. Mus wygrania pozostał. Pojawiła się zaś chęć rozdania tej wygranej wszystkim tym z którymi coś mnie łączyło lub łączy ( no poza jedną osobą ale to szczegół ). I moje pragnienie wygranej nabrało jeszcze większej chęci. Chcę wygrać i rozdać całą, co do grosza – wam. Sprawa oczywista – jesteś na początku listy. I wiesz, często jak już miałem tą kasę w kieszeni to wyobrażałem sobie że kupi Ci się mieszkanie. Tam na Placu Zamkowym powstaje, a prawdę mówiąc już powstał, taki nowy budynek. I wiesz, widziałem Cię w nim. Widziałem? WIDZĘ CIĘ W NIM. Widzę jak sobie siedzisz o piątej nad ranem i wpatrujesz w budzące się miasto. Widzę jak spoglądasz na wschodzące słońce. Widzę jak w spokoju korzystasz z tej tylko twojej chwili. I widzę jak budzisz potfory. Widzę jak z nimi „walczysz” i jak się dobrze bawisz prowadząc je do szkoły. I widzę jak po powrocie do domu schodzisz do swojej cukierni. Widzę jak roześmiana rozmawiasz z tą przemiłą starszą panią która co dzień przynosi Ci jagody. I widzę jak zapewniasz pchających się do Ciebie turystów: spokojnie, spokojnie dla wszystkich starczy. Bo starczy. U Ciebie nikt nie wyjdzie bez przepysznej jagodzianki. I wiesz co? Nawet teraz czuję ten wspaniały zapach który rozchodzi się z twojej cukierni na rozgrzany słońcem Plac Zamkowy. A wieczorem, gdy już słońce zachodzi, gdy potfory po odrobieniu lekcji ganiają się po uliczkach Starego Miasta z grubym strażnikiem miejskim który wydziera się jak zwykle: czekajcie, czekajcie łobuzy, kiedyś was dopadnę, siedzisz sobie na ławeczce szczęśliwa i spełniona i patrzysz na te zachodzące słońce. I mam taką nadzieję że wspominasz czasem że er, eru raczej uwielbiał te zachody słońca. I może wspomnisz, i może szepniesz: dzięki eru. A ja se tam będę siedział na chmurce i patrzył na to wszystko z góry zadowolony że choć to jedno zrobiłem kurwa w życiu dobrze. A dlaczego na chmurce? A dlategóż że główną korektą mojego marzenia o wygranej to nie jest to żeby ją całą rozdać ale to by po jej rozdaniu poczuć się jak … pofrunąć, choć przez te parę sekund pofrunąć, rozłożyć ręce, zamknąć oczy i zapomnieć o tym pieprzonym życiu.
Więc proszę żyj, wystarczy że ja umieram.
P.S. Nie wiem czy zostawiać jakąkolwiek możliwość komentarzy. Wszak to tylko sprawa między mną a Tobą. Jak myślisz? Pozwolimy innym wyrazić swoje zdanie?
                                                          dobra, skoro tak mówisz proszę bardzo, w sumie to Twoja notka                                                            rzutem na taśmę, tuż przed zaśnięciem właśnie odblokowuję

5 komentarzy:

  1. Napisałam Ci już co myślę...
    C'ya Er !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak bardzo chciałabym skomentować i tyle rzeczy Wam obojgu napisać, ale jakoś tak... Brak mi słów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. eR.....weź Kasię nad morze....a ja....skorzystam ze wszelkich swoich wpływów wtyków znajomości i zorientuję się czy i jak to się da leczyć jakoś.....

    OdpowiedzUsuń