Do Kasi.
Zacznę bez użalania, jak zaznaczałaś,
bez biadolenia. Tak po prostu, życiowo. Bez jakiejś tam
wzniosłości. Takie typowe życiowe. Ot plany. Choć nie zwykłem
planować czegokolwiek gdy w tle czai się ostateczność. Jakoś
dziwnie czuję się pisząc o planach, zwykłych życiowych planach
mając w głowie świadomość że możesz ….......umrzeć?
Co się tyczy twoich punktów to są,
mogą być pewne plany. Plany mam choć sam się waham. Waham się
ponieważ. Po pierwsze to nie wiem czy mogę coś takiego planować.
Wszak nie znamy się wcale. Kim właściwie jestem by coś takiego
proponować? Jakiś tam er ze ścieżki. Po drugie i chyba
najważniejsze nie chciałbym czegokolwiek obiecywać nie mając
stuprocentowej pewności że dam radę to zrealizować. Bo gdybyś
nawet, przypuśćmy, wyraziła chęć i gdybym no nie dotrzymał
słowa to co? Sprawić Ci rozczarowanie – okrucieństwo
niesamowite. Nie mogę do tego dopuścić. Więc lepiej może się
wycofać zawczasu? Boję się więc cokolwiek wypowiadać. Lecz skoro
już powiedziałem A powiem i Z.
Zacznę od punktu
drugiego. Nie wiem tylko czy chodzi ci o Kościół jako instytucję
czy raczej jako budowlę. Tak się składa że akurat na jednym jak i
na drugiem znam się doskonale. Choć co do instytucji to ostatnio
nasze drogi trochę się rozeszły. Natomiast budowle kocham nadal.
Uwielbiam ten klimat. Ta zamknięta w murach tajemniczość. Cisza
która zmusza do zadumy. Zmusza do refleksji. Spokój. I ta
wielowiekowa historia. Czy to wielkie katedry czy też małe wiejskie
kościółki w każdym działy się rzeczy wyjątkowe. Czy to dla
narodu. Czy to dla społeczności. Czy też dla jednostki. Tu się
życie zaczyna i kończy. Tu dzieją się chwile szczególne. I
wszystkie te emocje, dobre, złe, zostają w tych murach, wypełniają
nawy i zostają na świadectwo toczącego się życia. Dlatego lubię
przebywać w kościołach, lubię je odwiedzać. Lubię patrzeć po
murach. Lubię zastanawiać się jakich radości czy nieszczęść
były świadkami. I lubię czerpać z nich ten spokój. Ten spokój
trwania. Niewzruszonego trwania. To też mogłaby być moja
propozycja. Propozycja odwiedzenia mojej ulubionej, surowej i zimnej
Archikatedry
św. Jana Chrzciciela. Potem mogłabyś zajrzeć do jezuitów Matki
Bożej Łaskawej. Wpaść do sióstr franciszkanek służebnic Krzyża
św. Marcina, i do ojców paulinów Świętego Ducha i do ojców
franciszkanów św. Franciszka Serafickiego i do Braci Mniejszych
Kapucynów Przemienienia Pańskiego. I do barokowej św. Anny gdzie
ciężko się skupić tak wiele zdobień. I do wizytek św. Józefa
Oblubieńca NMP gdzie rozbrzmiewają najcudowniejsze moim zdaniem
dzwony. O uwielbiam dźwięk dzwonów. A na koniec mogłabyś zawitać
do Świętego Krzyża na Trakcie Królewskim gdzie serce Fryderyka
Szopena. No a gdybyś nie wiedziała, lub bała się sama to może,
może mógłbym pomóc.
A co do punktu pierwszego. Piszesz o
morzu, o molo. Piszesz że chcesz tam być, wczesnym
rankiem, albo późnym wieczorem, bez tłumów, chcesz poczuć siłę
tego czego się boisz. Wody. Zamknąć oczy słyszeć, czuć. Wiem o
czym piszesz. To to jest akurat to co ery lubią robić najbardziej.
I wiedzą najlepiej jak to się robi. Są specjalistami z wieloletnim
doświadczeniem. I wiesz co? Chciałbym Ci to wszystko pokazać.
Chciałbym Cię wziąć na motóra. Chciałbym byś zapomniała o
wszystkim. Poczuła wiatr. Poczuła prędkość. Poczuła nieznane za
zakrętem. Chciałbym zawieść Cię w jedno takie magiczne miejsce.
I choć nie ma tam mola to myślę że by Ci się spodobało.
Chciałbym Cię tam zabrać. Chciałbym żebyś zbierała rankiem
bursztyny na pustej plaży. Chciałbym żebyś zobaczyła ujście
Wisły. Chciałbym byś popatrzyła na ptaki na Mewiej Łasze.
Chciałbym byś pospacerowała sobie w falach. A na koniec chciałbym
byś przysiadła na jednym z wyrzuconych przez może pni, popatrzyła
na zachodzące słońce, posłuchała tych fal, zamknęła oczy i
otworzyła je dopiero pod rozgwieżdżonym niebem. A i jeszcze
chciałbym byś sobie popływała nocą w morzu. Ja się wody nie
boję, wręcz ją kocham. Ty też się nie bój.
Gdybym pisał to w poniedziałek
wieczorem wyglądało by to całkiem inaczej. Zacząłbym wówczas o
jednego dosadnego: kurwa.
Zacząłbym od tego dosadnego kurwa bo
to co w poniedziałek wieczorem u Ciebie przeczytałem kompletnie
mnie rozwaliło. Przeczytałem to kilka razy a potem jeszcze kilka
razy i nadal nie mogłem uwierzyć w to co tam zawarte. Jak to? Czy
ja dobrze rozumiem? Czy Ty umierasz? Przepatrzyłem cały net na
temat twojej choroby. I im więcej informacji poznawałem bym
bardziej nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Czy Ty naprawdę
umierasz? Nie, to nie może być prawda. To jakieś kosmiczne
nieporozumienie. To jakaś pomyłka. Ty nie możesz umierać. Nie
teraz. Nie możesz! Słyszysz! Powiem jedno. Jeżeli ktoś tu ma
umierać to niech to będę ja. I gdy tak czytałem te strony o
twojej chorobie, i gdy tak poznawałem fakty zaczęło mnie ogarniać
poczucie że dużo a może i wszystkie symptomy twojej choroby
zauważam u siebie. Bo czuję się ostatnio dziwnie, rzekłbym że
nawet bardzo dziwnie. I muszę się chyba przebadać. Tak tak wiem,
jak się tak czyta i jak się tak zastanawia to wszystko można sobie
wmówić, podpasować, nawet taką chorobę. Przebadam się. Chyba?
Ale gdybym się nawet przebadał, choć raczej nie uczynię tego, i
choćby okazało się że jestem zdrowy to powiem jedno. Wiesz co?
Oddaj mi tą twoją chorobę. Po prostu weź i mi ją oddaj. I nie
opowiadaj że się nie da, nie wierz w ludzkie bajanie że takie
rzeczy są niemożliwe. Są możliwe. Wszystko jest możliwe. To też
jest możliwe. Po prostu weź i tak po prostu mi ją oddaj. To nie
dla Ciebie. Ty nie możesz jej mieć. Ty masz żyć, być zdrowa,
cieszyć się życiem, wychowywać potfory na mega wspaniałe
nietuzinkowe potfory. Ty masz zarażać świat swoją siłą, swoją
wspaniałością, swoim entuzjazmem. Kto tu bywa ten wie. Er z życia
już nie czerpie, a raczej zgodnie z odmianą to: eru z życia już
nie czerpie. Kto tu bywa ten wie że tym czego er oczekuje
najbardziej to ta wspaniała wybawicielka ostateczna. Tak naprawdę
to eru to już nie biegnie do mety. Tak naprawdę to eru już
doczłapuje do mety. Eru żyje by dożyć i mieć spokój. Ty to co
innego. Ty masz energię, Ty masz zapał, Ty masz entuzjazm. I co
najważniejsze – masz Potfory. Więc żyj dla nich. Bądź z nimi.
A tą chorobę to oddaj mi bo mi się należy bardziej. Oddawaj.
Tak w życiu to zawsze chciałem wygrać
w totolotka. Wiesz o tym dobrze bo jeszcze za poprzedniej „władzy”
miałem u ciebie przydomek: prawie milioner. Pamiętasz?:) To
marzenie to takie mistyczne oczekiwanie które w przypadku spełnienia
miałoby mi udowodnić że wszystko naprawdę jest możliwe. Że
proście a będzie wam dane to żaden kit. I że jak się czegoś
chce, tak chce że podporządkowuje się temu wszystkie myśli to się
to spełni. Jak na razie cały czas czekam. Jednak ostatnimi czasy to
moje pragnienie poddane zostało nieznacznej korekcie. Mus wygrania
pozostał. Pojawiła się zaś chęć rozdania tej wygranej wszystkim
tym z którymi coś mnie łączyło lub łączy ( no poza jedną
osobą ale to szczegół ). I moje pragnienie wygranej nabrało
jeszcze większej chęci. Chcę wygrać i rozdać całą, co do
grosza – wam. Sprawa oczywista – jesteś na początku listy. I
wiesz, często jak już miałem tą kasę w kieszeni to wyobrażałem
sobie że kupi Ci się mieszkanie. Tam na Placu Zamkowym powstaje, a
prawdę mówiąc już powstał, taki nowy budynek. I wiesz, widziałem
Cię w nim. Widziałem? WIDZĘ CIĘ W NIM. Widzę jak sobie siedzisz
o piątej nad ranem i wpatrujesz w budzące się miasto. Widzę jak
spoglądasz na wschodzące słońce. Widzę jak w spokoju korzystasz
z tej tylko twojej chwili. I widzę jak budzisz potfory. Widzę jak z
nimi „walczysz” i jak się dobrze bawisz prowadząc je do szkoły.
I widzę jak po powrocie do domu schodzisz do swojej cukierni. Widzę
jak roześmiana rozmawiasz z tą przemiłą starszą panią która co
dzień przynosi Ci jagody. I widzę jak zapewniasz pchających się
do Ciebie turystów: spokojnie, spokojnie dla wszystkich starczy. Bo
starczy. U Ciebie nikt nie wyjdzie bez przepysznej jagodzianki. I
wiesz co? Nawet teraz czuję ten wspaniały zapach który rozchodzi
się z twojej cukierni na rozgrzany słońcem Plac Zamkowy. A
wieczorem, gdy już słońce zachodzi, gdy potfory po odrobieniu
lekcji ganiają się po uliczkach Starego Miasta z grubym strażnikiem
miejskim który wydziera się jak zwykle: czekajcie, czekajcie
łobuzy, kiedyś was dopadnę, siedzisz sobie na ławeczce szczęśliwa
i spełniona i patrzysz na te zachodzące słońce. I mam taką
nadzieję że wspominasz czasem że er, eru raczej uwielbiał te
zachody słońca. I może wspomnisz, i może szepniesz: dzięki eru.
A ja se tam będę siedział na chmurce i patrzył na to wszystko z
góry zadowolony że choć to jedno zrobiłem kurwa w życiu dobrze.
A dlaczego na chmurce? A dlategóż że główną korektą mojego
marzenia o wygranej to nie jest to żeby ją całą rozdać ale to by
po jej rozdaniu poczuć się jak … pofrunąć, choć przez te parę
sekund pofrunąć, rozłożyć ręce, zamknąć oczy i zapomnieć o
tym pieprzonym życiu.
Więc proszę żyj, wystarczy że ja
umieram.
P.S. Nie wiem czy zostawiać
jakąkolwiek możliwość komentarzy. Wszak to tylko sprawa między
mną a Tobą. Jak myślisz? Pozwolimy innym wyrazić swoje zdanie?
dobra, skoro tak mówisz proszę bardzo, w sumie to Twoja notka rzutem na taśmę, tuż przed zaśnięciem właśnie odblokowuję
dobra, skoro tak mówisz proszę bardzo, w sumie to Twoja notka rzutem na taśmę, tuż przed zaśnięciem właśnie odblokowuję
Napisałam Ci już co myślę...
OdpowiedzUsuńC'ya Er !!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTak bardzo chciałabym skomentować i tyle rzeczy Wam obojgu napisać, ale jakoś tak... Brak mi słów.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńeR.....weź Kasię nad morze....a ja....skorzystam ze wszelkich swoich wpływów wtyków znajomości i zorientuję się czy i jak to się da leczyć jakoś.....
OdpowiedzUsuń