niedziela, 15 listopada 2015

Ścieżka 364 Do przodu

Dzisiaj, a nie jak mam w zwyczaju, wczoraj. A i tak będę się oszczędzał bo mam zdarte gardło i nie za bardzo mogę mówić. Po meczu. Wczoraj obejrzałem powtórkę w tiwi i z rozczarowaniem stwierdziłem że jakoś nie za bardzo było mnie słychać. Jednak na stadionie inaczej odbiera się widowisko. I będąc tam na stadionie wydawało mi się że doping był lepszy. Relacja w tiwi trochę popsuła mi ważenia. No fakt. Sporo było podpitych pacanów co nie za bardzo pewnie wiedzieli gdzie są i co się śpiewa. Do tego od groma było rodzin z dziećmi. Po takich też nie należy się spodziewać by darli się jak ja. No ale tych akurat rozumiem. Chociaż sam byłem z małolatem i nie przeszkadzało mi to w darciu gardła a i małolata też do dopingu ciągnąłem. Z małolatem czyli z chrześniakiem. Tym samym z którym byłem na meczu w Gdańsku. Małolata postanowiłem sobie swego czasu trochę powozić po meczach. Pokazać mu trochę innego świata, trochę oswoić z różnymi relacjami ludzkimi no i najważniejsze zapewnić nieco rozrywki. Może i sam też na tym korzystam? Może małolata traktuję w tych chwilach jak swego własnego syna którego nie mam i mieć już raczej nie będę. Tak. Zdecydowanie na tym korzystam. A że małolat swojego biologicznego ojca nie widział chyba nigdy to takie wspólne wypady dają nam myślę radochę obu. Bo małolat ( tak w ogóle to już pierwsza gimnazjum ) to panieńska przygoda mojej siostry ciotecznej. Nie wiem jak to tam z nimi ( z nią znaczy i tym chłopakiem ) było, fakt że pogoniła go na cztery wiatry. I małolat dorastał z mamą. Teraz ma wprawdzie ojca, obecnego męża siostry z którym ma notabene drugiego syna, ale nie wiem czy małolata traktuje jak swojego biologicznego. Nie chcę skreślać gościa, bo jest w porządku i zarzucić nic mu nie mogę, ale myślę że ze świecą szukać faceta co pokocha nie swoje dziecko jak własne. Sam zresztą nie wiem jak bym się zachował w takiej sytuacji. Trudne. No ale wracając do meczu. W tiwi dopingu słychać było mało. Inna sprawa, o czym przekonałem się już nie raz, że lepiej wychodzi on pięciu tysiącom niż pięćdziesięciu pięciu. Podczas gdy jedna strona kończyła coś śpiewać druga dopiero zaczynała, a jak na dodatek obie strony zaczynały coś innego robił się pierdzielnik totalny. Co do samego meczu – super. Jestem podbudowany i pełen nadziei że wreszcie mamy ekipę która może coś zawojować. Już jak grali w Szkocji gdzie Lewy strzelił bramkę w 94 minucie pomyślałem sobie „o mają charakter”. Potem po Irlandii na narodowym mówię „kurna no tak grających Polaków dawno nie widziałem”. Ale dałem sobie też od razu na wstrzymanie. Hola, hola, zobaczymy dalej, nie ma co się tak podniecać. No ale po piątku już wątpliwości nie mam. Jest ekipa. Mamy swojego gwiazdora. Mamy kolektyw. Mamy charakter. Nareszcie mamy Drużynę. No i tu mógłbym nawiązać do życia. Do moich ostatnich notek które to wywołały tyle zamieszania. Chodzi mianowicie o to że zważywszy na ostatnie lata to już dawno powinienem był dać sobie z tą naszą kopaną spokój. Ileż to rozczarowań. Ileż to złości i nerwów. Ile forsy wydanej i czasu zmarnowanego. O sławetnej wyprawie do Gelsenkirchen za 1500 zeta nie wspomnę. Po co mi to było? Po co? Przecież mogłem być szczęśliwy i przerzucić się na ten przykład na Niemców albo jeszcze lepiej na Hiszpanów. Nie prościej? Jasne że prościej. I same sukcesy! I same zwycięstwa! Radość, pogoda i dostatek. Żyć nie umierać. Mogłem. Mogłem to zrobić zamiast wierzyć w naszych, zamiast dawać im kolejny i kolejny raz szansę. Zamiast w nich wierzyć i marzyć że kiedyś kiedyś i oni dadzą radę. I wiecie co? Teraz mam satysfakcję. Gdy teraz wspomnę puste miejsca na stadionach. Gdy wspomnę zdawkowe informacje w wiadomościach. Pytam. A gdzie byliście wy wszyscy którzy teraz wykupujecie 50 tysięcy biletów w trzy dni? Nie zachwycaliście się wspaniałymi wynikami Niemców czy Hiszpanów? No gdzie? Poszliście na łatwiznę. Straciliście wiarę. Nie było was gdy były łzy nerwy i smutek. Ja byłem. I dlatego będę obstawał przy swoim. Warto wierzyć. Warto płakać, gryźć paznokcie. Warto mieć nadzieję. Bo gdy się spełni - radość jest podwójna. I satysfakcja jest. I to przekonanie że nie poszedłeś na łatwiznę. W tych czasach, beznadziejnych czasach, w których idzie się na łatwiznę i w których myśli się tylko o tym że dawanie kolejnej szansy to starta czasu – ty czyli ja wytrwałeś. I czy nie łatwiej by mi było w poniedziałek wracać do pracy gdybym kibicował Legii a nie Górnikowi. 99% moich kolegów kibicuje Legii. Całe moje dzieciństwo i młodość przepełniona była kłopotami związanymi z moją sympatią go Górnika. A mogłem sobie spokojnie swego czasu przyłączyć się do 99% mich kolegów. I na stadion blisko, i stadion nowoczesny, i wyniki w większości to wygrane ( ostatnimi laty leją Górnika notorycznie ) no normalnie same plusy. Szczęście i radość. Ale ja nie zmienię klubu. I wówczas gdy spadali z ekstraklasy i teraz gdy już od kilku kolejek są czerwoną latarnią. Bo wierzę że kiedyś zdobędą mistrzostwo i zostaną mi wynagrodzone lata udręki. A choćby nie zdobyli to pozostanie mi ta satysfakcja że pozostałem wierny, że nie poszedłem na łatwiznę i że najważniejsze w życiu to być wiernym. Bo kto jest wierny, ten jest uczciwy. A kto jest uczciwy – na tym można polegać.
Zresztą jakie to ma znaczenie czy wygrywasz czy przegrywasz? Gdy tydzień temu w poniedziałek wracałem do pracy nic mnie tak nie drażniło jak świadomość że moje drużyny dają ciała. Górnik przegrał i nadal na ostatnim miejscu. Aston Villa ( tutaj też mógłbym się przerzucić na United, City, Arsenal czy Chelsea ) wprawdzie zremisowała ale też nadal na ostatnim miejscu. Tylko Pogoń nie siedzi na końcu tabeli ale znowu przegrywa i kwestia czasu jak się znajdzie w grupie spadkowej. No kurna! To się wszystko sprzysięgło przeciw mnie czy jak? Właśnie takie problemy miałem w poniedziałek rano. Ludzie to mają problemy. Co? Bialutka. Takie problemy miałem do poniedziałkowego wieczoru. I gdy zapoznałem się z tą notką u Bialutkiej jakoś te problemy stały się takie śmieszne. Czy to sprawa życia że Górnik przegrywa. Ważna sprawa. Ale czy najważniejsza? Takie pierdoły zaprzątają nam łeb a gdzieś obok ważą się losy życia i śmierci. To są dopiero problemy. Choć w moim przypadku problem śmierci jak wiadomo nie istnieje. Gdy w środę po dwudziestej pierwszej wyszedłem na pekap kupić bilet całą drogę rozmyślałem jakiż to ten bilet kupić. Czy miesięczny czy kwartalny? Bo niby jakbym kupił kwartalny to płacę dziewięć stów i w porównaniu do kupowania biletów miesięcznych które kosztują 360 po trzech miesiącach jestem zarobiony całe 180 zeta. To nie wkij pirdział. Ale! Ale myślałem też że jak gdybym walnął za miesiąc w kalendarz to jetem sześć dych w plecy. Kurwa! Taki miałem dylemat! Ja pierdolę. To już jest chore. To moje ciągłe myślenie o śmierci wybawicielce. I gdy wracałem do chaty pustą, wietrzną, deszczową i zimną ulicą, gdy czekałem na zielone światło na skrzyżowaniu minęło mnie dwóch typków. Mocni – przeszli na czerwonym. Jeden łysy wysoki, drugi niski w kapturze. Obaj w modnym ortalionie. I gdy jeden z nich będąc już po drugiej stronie sypnął na chodnik garść jakiś podartych papierzysk coś we zawołało: Oto jest ta chwila, oto moje przeznaczenie, niech się stanie. I ruszyłem ja szalony. Mocnym stanowczym krokiem – muszę ich dogonić. Ten niższy w kapturze szedł całym chodnikiem. Wiecie jak. Tak chodzą klowni. Macha łapami na boki, stopy stawia na zewnątrz, a kolano prostuje zanim dotchnie stopą ziemi. Wygląda jakby wsuwał stopy w klapki. I do tego zaśmiewa się tym chamskim rechotem i wydziera jakby ten łysy był nie tylko łysy ale i głuchy. Tak. To moje przeznaczenie. Jeszcze tylko myślę w duchu by coś ich zatrzymało. I. I nagle stanęli. Doszedłem do nich. Najpierw spojrzałem w oczy temu w kapturz. Zamilkł. Patrzył. Ale tak patrzył jakby zobaczył coś strasznego. Potem spojrzałem temu łysemu wysokiemu. Do dzisiaj to widzę. Stoją jak w ryci. Pełni oczekiwania. W ciszy. Nic nie zrobiłem. Przeszedłem. Ale to nie było zwykłe – przeszedłem. To było coś jakby tankowiec przepłynął obok dwóch małych łódeczek. Potęga. I wiecie co. Przeszli na drugą stronę ulicy. I już ich nie słyszałem. Jakby znikli. Ja naprawdę byłem wtedy gotowy na śmierć. Czy to było w moich oczach? A tak na marginesie jakby co to będę sześć stów w plecy.

https://youtu.be/sbvwPP-1560

4 komentarze:

  1. czyli jednak kwartalny;) ja straciłam serce do kopanej... jak je straciłam lata temu, tak teraz wiem, że sukcesy, że nowy team, a jakoś odzyskać go nie mogę i się przemóc, jakoś nie ma tego porywu serca, że nasi górą itp. owszem się ucieszę, że gramy za rok u la france, ale jakieś to takie że dupy nie urywa... chyba mnie "znieczulica" dopada na te moją "starość"... może taki mecz na stadionie, gdzie bym zdarła gardło obudził iskrę,bo co by nie mówić to skandujący tłum niesie jak na skrzydłach... no a jak nie to chociaż bym się wykrzyczała za wsie czasy...

    Ps. zawiasa złapałam, jutro ten doradca... może coś skrobnę, bo niby nic się nie działo, a jednak się działo trochę...

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja nigdy na meczu nie byłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja nigdy na meczu nie byłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. ja piszę jeden raz. a skąd się dubelki robią - to ja już nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń