Dokładnie
rok.
Dokładnie
rok temu wziąłem swoje koszule, buty, wiertarkę, skrzynkę z
narzędziami, album ze zdjęciami, listy, szczoteczkę, golarkę,
ręcznik i tysiąc innych jeszcze rzeczy, spakowałem ten majdan i
opuściłem to, co tak bardzo …? No właśnie? Tak bardzo co?
Kochałem? Byłem przywiązany? Jakie były moje do tego uczucia?
Teraz, po tych dokładnie 12 miesiącach mogę powiedzieć z pełną
świadomością że tak, że kochałem i że tak, że byłem
przywiązany. Szkoda, szkoda mi tego wszystkiego co musiałem
zostawić. Szkoda mi bardzo. I żal mam że musiałem to wszystko
zostawić. O rany jak mi żal. Mam niestety taką przypadłość że
pamięć moja magazynuje tylko te dobre wspomnienia. I co by się nie
działo, czego bym nie doświadczył, jakie by to nie były przeżycia
w pamięci zostają mi tylko te dobre. Bo czy warto pamiętać te
złe? Nie, nie warto. Pamiętam więc tylko te dobre. I kogo bym w
życiu nie spotkał, czego bym od niego doświadczył koniec końców
zawsze będę spotkanie to wspominał z sentymentem. I będę się
uśmiechał patrząc na wspólnie przeżyte radości, zabawy,
szczęścia. A gdyby nawet były w tych wspomnieniach chwile
doświadczeń, złych momentów to w moim odczuciu też będą to
wydarzenia dobre. Bo daliśmy radę. Razem. Było ciężko, było
strasznie, ale przeszliśmy to. Czy to nie te właśnie przeżyte
razem trudności, czy to nie one właśnie budują przyjaźnie,
cementują związki, umacniają w zaufaniu? Tak, to one. One budują
więź. Więc jeżeli nawet były, a były, to i tak wspominam je z
radością. Dlatego też żal, żal mi wszystkich którzy byli a
których już nie ma. Ale zawsze, zawsze będę się uśmiechał na
wspomnienie o nich. I zawsze, ale to zawsze będę widział ich
uśmiechnięte twarze i miał o nich dobre zdanie. A gdy na dodatek
jest to ktoś, ktoś z kim spędziłem dwadzieścia lat to smutek po
jego stracie będzie / jest przeogromny. I choć pomału, malutku
układam sobie tą nową pustą rzeczywistość to nadal jest mi żal.
Bardzo żal. Wraca do mnie często we wspomnieniach. Wraca we snach.
A gdy wraca jest ciężko. O jak ciężko. Czuję się wówczas taki
przegrany, taki oszukany, taki bezsilny, taki słaby. I pytam
wówczas, sam nie wiem kogo, dlaczego. Dlaczego się tak stało? I
nachodzi mnie refleksja że – moja wina. Moja. Nie dałem rady. Nie
podołałem. Nie spełniłem oczekiwań. I jestem wówczas taki sobą
zawiedziony że ciężko wstać i zacząć żyć. Jak żyć? Jak żyć
po tym wszystkim? Zostawiłem wszystko. Moje ukochane miejsca, moje
ścieżki. Zostawiłem wygniecione łóżko. Zostawiłem skrzypiącą
podłogę. Zostawiłem widok z okna. Zostawiłem koty. Zostawiłem
wiślany brzeg. Zostawiłem niedzielne popołudnia na Placu Zamkowym.
Zostawiłem piłkarskie środy. Zostawiłem kompletnie wszystko.
Zostawiłem wszystko co przez te dwadzieścia lat tak skrupulatnie
budowałem. Co oswajałem, co przygarniałem, z czym się
utożsamiałem. Co było mną. Tak właśnie. W każdej z tych rzeczy
zostawiłem cząstkę siebie. Kawałek serca. I w momencie gdy to
wszystko musiałem zostawić poczułem jakby to serce mi wyrwano.
Nagle i brutalnie. Ani nie byłem na to przygotowany ani się tego
spodziewałem. Umarłem. Ale o tym już pisałem. Pisałem już o tym
jak umarłem za życia. I po tym jak umarłem wziąłem swoje
koszule, buty, wiertarkę, skrzynkę z narzędziami, album ze
zdjęciami, listy, szczoteczkę, golarkę, ręcznik i tysiąc innych
jeszcze rzeczy, spakowałem ten majdan i opuściłem to, co tak
bardzo kochałem i do czego tak bardzo byłem przywiązany.
Zostawiłem długi list pożegnalny, zostawiłem różę, zostawiłem
klucze i odszedłem. Odszedłem tak jak chciała. Bo jeżeli przez to
odejście chociaż jedno z nas miało by być szczęśliwsze, chociaż
jedno z nas mogło by zacząć żyć tak jak chce, jak czuje. Jeżeli
chociaż jedno z nas będzie szczęśliwsze to niech tak będzie.
Niech będzie. Widocznie nie byłem tym kim miałem być. Widocznie …
Widocznie już mnie nie kochała. Ale co to właściwie jest to –
kochać? Czy my umiemy kochać? Nie umiemy. A przynajmniej większość
z nas nie umie. Nie rozumiemy znaczenia miłości. Bo jeżeli byłaby
w nas choćby odrobina miłości nie przechodzilibyśmy obojętnie
obok nikogo. Nawet tego najgorszego. Bo czym że jest dla nas miłość?
My kochamy nie dlatego że ona/on jest przy nas. My kochamy za to co
dzięki niej/jemu zyskujemy. My kochamy za korzyści płynące z tego
związku. My kochamy tylko nasze oczekiwania. A gdy te oczekiwania
się nie spełniają … No właśnie. Wówczas następuje koniec.
Ale czy to jest miłość? To nie jest miłość. Powiem wam co to
jest. To jest samolubstwo. To jest samolubstwo. Miłość, o miłości
to mogą coś powiedzieć matki. Matki wiedzą co to miłość.
Miłość matki do dziecka jest właśnie tym co mam na myśli.
Choćby dostała od swojego dziecka milion miliardów zmartwień,
choćby nawet usłyszała coś co ściska serce to będzie je
kochała. Będzie się martwiła, będzie dbała, będzie pomagała,
będzie czuwała, będzie przebaczała. Wiem to. Znam to. Patrzę na
swoją mamę. To jest miłość. I wiecie to wy – matki – znacie
to.
Nie
wiem czy uda mi się jeszcze z kimś nawiązać bliską relację.
Relację jaką musiałem zostawić. To było dla mnie dobre. Z nikim
nie czułem się tak dobrze. I nikomu tak wiele nie zawdzięczałem.
I z nikim nie byłem tak otwarty ( a że zamknięty w sobie jestem to
wiem ). I czułem że to jest moje. Że co by nie było to jest, i
będzie. I że mogę liczyć że będzie. Zwłaszcza w tych ostatnich
latach. To wydawało mi się już takie scementowane. Czy można znać
się jak łyse konie? Rok temu, a raczej półtora roku temu uważałem
że można. I jakże się myliłem! Jak ja się myliłem! I dostałem
kopa w dupę wtedy kiedy najbardziej potrzebowałem pomocy. Tak.
Potrzebowałem pomocy. Nie wiem co to było? Czy to było zmęczenie
pracą, bo pracowałem dużo wtedy? Czy to zmęczenie pogodą? Czy to
może była jakaś męska menopauza? Czy to może była depresja? A
może jest jeszcze? Fakt faktem nie było ze mną dobrze. Czułem się
źle, sam ze sobą czułem się źle. Mogę powiedzieć że byłem
chory. I spodziewając się wsparcia, pocieszenia, pomocy dostałem
coś zupełnie przeciwnego. Nie, nie mam o to teraz pretensji. Cóż,
coś przerosło czyjeś siły. To nie świadczy o tym że ten ktoś
był złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie, to dobry, wspaniały
człowiek. I nawiązując do tego co napisałem wcześniej mam z tym
człowiekiem związane tylko dobre wspomnienia. I ja tego człowieka,
i ja JĄ nadal kocham. I to jest w tym wszystkim najgorsze. To mi
uniemożliwia szukanie, budowanie czegoś nowego. Bo jak mam szukać,
jak mam budować coś nowego gdy w głowie, gdy w sercu nadal jest
ona. To by było nie w porządku w stosunku do tego nowego. To by
mogło nowe zranić. A zranić nie chcę nikogo. Nie mogę dopuścić
do tego by ktoś cierpiał przez moją przeszłość. Nie mogę
dopuścić do tego by ktoś cierpiał jak ja cierpię. Moje życiowe
założenie: jedno życie – jedna miłość, jest mi ciężarem,
jest mi kulą u nogi ale zarazem jest moją siłą i jest, jest moje.
Dziwne, nieżyciowe, głupie – ale – MOJE.
Tak
więc widzisz. To co napisałaś wczoraj do mnie u siebie to nie tak
że ja myślę że to tylko facet. Jak widzisz to działa w obie
strony. Z tym że w moim przypadku nie ma, tak mi się przynajmniej
wydaje/przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, tego kogoś trzeciego.
I jak widzisz to nie musi być przyczyną. To może być każdy inny
powód, nawet nuda. Po prostu on ciebie, tak jak ona mnie już nie
kochał. Czy wyobrażasz sobie że poznając tą której jak piszesz
nienawidzisz, przedstawił się: cześć, jestem P, jestem w związku
ale obecnie szukam czegoś nowego. Tak więc to nie ona go od ciebie
zabrała. Sam odszedł, sam wybrał, pewnie już dużo wcześniej.
Więc powtórzę. Po prostu on ciebie, tak jak ona mnie już nie
kochał. Oni oboje nie wiedzą co to miłość. A:
Miłość
cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka
poklasku, nie unosi się pychą, nie jest bezwstydna, nie szuka
swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z
niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą
I
jeżeli kogoś tu już nienawidzić to właśnie ich. Tak właśnie.
Kocham ją i nienawidzę. Nienawidzę mendy za to co mi zrobiła. Za
to jak mnie potraktowała. Za to jak się teraz czuję. Za to że
straciłem szacunek do siebie. Za to że przegrałem. Za to że
poczułem że nie ma dla mnie miłość. I za to że tak długo
budowałem wielki pałac a teraz wiem, teraz wiem że nie był nic
wart. I niech tam sobie żyje po swojemu, niech sobie ułoży życie
tak jak pragnie, niech będzie szczęśliwa iiiiiiii, i niech huj ją
trzaśnie.
A
ten wczorajszy wpis u ciebie tak mnie wkurwił że jak wyleciałem z
chaty to przebiegłem pięć kilometrów w 25 minut i 45 sekund. To
mój nowy rekord! Ze średnią 5,09. I przysięgam że gdybym podczas
tego biegania spotkał na swej drodze jakąś „łajzę” co to nie
daje żyć spokojnie innym to mogło by się skończyć źle. Tzn
tylko na pierwszych trzech kilometrach, bo po trzecim byłem już tak
zmordowany tempem ( pierwszy 5,03, drugi 4,97, trzeci 5,01 ) że
czwarty i piąty to była już tylko walka ze swoją słabością. No
ale co by nie było – dziękuję ci za moją życiówkę na 5
kilometrów.
P.S.
A rok temu o tej porze leżałem w łóżku bez życia. I leżałem
tak dni trzy. I zwijałem się z bólu, i nic nie jadłem, i nic nie
piłem. A świat był szary, smutny, ciężki. I nic nie wiedziałem.
Choć
żebym miał powiedzieć że teraz wiem ...
Nieee. Jedno wiem. Nigdy ale to nigdy nie chcę już usłyszeć: "Wiesz, ja już dłużej nie mogę z tobą być, ale wiesz, zostańmy przyjaciółmi"
Nieee. Jedno wiem. Nigdy ale to nigdy nie chcę już usłyszeć: "Wiesz, ja już dłużej nie mogę z tobą być, ale wiesz, zostańmy przyjaciółmi"