Tej
notki miało tu dzisiaj nie być. Teraz, gdy to piszę miałem
biegać. Niestety. Warunki atmosferyczne uniemożliwiły mi to
skutecznie. Wiec piszę. O czym to ja miałem? Acha. Ano o tym. No to
byłem. Piszę to z lekkim zażenowaniem i niechęcią ale - wypadłem
dobrze. Chociaż czy dobrze? Dobrze to za mało powiedziane. Wypadłem
zajebiście. I to zarówno pod względem wizualnym jak i odczuwalnym.
Motór prezentował się, jak na rasowego rumaka przystało, okazale.
Nowa biała zbroja ( nie, nie specjalnie na tą okoliczność
zakupiona ) lśniła w słońcu blaskiem cudownym. Usta, oczy, włosy,
dłonie, wszystko - na najwyższy połysk. No i styl bycia. Pewny,
stanowczy, opanowany, otwarty. Naprawdę byłem z siebie zadowolony i
dumny. Naprawdę. I gdy Eliza już po wszystkim dała znać że ich
nowi znajomi ( którzy nie wiem dlaczego byli tam obecni )
stwierdzili że bardzo mnie polubili, że i rodzinie jej męża też
się „spodobałem” mogłem spokojnie stwierdzić że się udało.
I że może nie to że ja, ale ci, którzy trzymali za mnie kciuki,
dali radę. Dziękuję za wsparcie. Dobrze wyszło. Stwierdzam z
ulgą. Ale nie żebym robił to specjalnie żeby komuś zagrał gul,
żeby komuś zrobić na złość, żeby komuś sprawić przykrość.
Ja po prostu zawsze chcę się tak czuć i tak prezentować. I robię
to, staram się przynajmniej, na co dzień. I tylko wyjątkowość
tej sytuacji wprowadzała we mnie tą niepewność że mogę wypaść
słabo. Ale. Ale mimo tego wszystkiego, mimo że nie pękłem, że
tak ja, jak i otoczenie wydało pozytywną opinię, to po wszystkim
poczułem się tragicznie. Po powrocie do domu dopadł mnie
niesamowity smutek. Nieopisany wręcz smutek. Jeny! Jak mi było źle.
Tak źle jak od czasów rozstania nie było. To wszystko, to wszystko
co przez ostatni czas tak mozolnie ( dzięki wam ) budowałem -
runęło. Runęło jak domek z kart. Źle się czułem. Źle się
czułem z tym jak wyszło to spotkanie. Bo nie zamieniliśmy nawet
słowa. Kurcze no. Tak, tyle myślałem jak to będzie, co się
wydarzy. I choć było we mnie dużo nastawienia na NIE, to
ostatecznie w tamtym momencie, gdy już się stało, chciałem jej
powiedzieć, tak po prostu powiedzieć „cześć”. Bez złości,
bez urazy, bez żalu, tak po prostu, cześć. I kurdeeeee nie
powiedziałem. W całym tym rozgardiaszu, w całym tym zamieszaniu
nie udało mi się z nią spotkać tak na wyciągnięcie ręki, nie
udało mi się spotkać z nią wzrokiem. Kurdeee no. Nie chcę żeby
sobie myślała że nie stać mnie nawet na to żeby jej cześć
powiedzieć. I stała się jeszcze rzecz dziwna. Bardzo dziwna. Nie
mogę tego pojąć, zrozumieć i nie wiem o co chodzi. Próbowałem
podpytać Elizę, podpytać rodziców dlaczego, niestety nie
uzyskałem odpowiedzi. Albo coś przede mną ukrywają albo nie wiem
co. Jej mamę to złapałem na ewidentnym kłamstwie, a Eliza to
stwierdziła wręcz, mimo chodem, że nie utrzymują kontaktów! One!
Siostry! Te które jeszcze dwa lata temu spędzały razem praktycznie
każdy łykend. Nurtuje mnie to. Nie wiem więc dlaczego ale ta moja
była, po komunii w kościele, gdy wszyscy zgromadzili się w domu na
okolicznościowym obiedzie zmyła się po jakichś czterdziestu
minutach. Nawet nic nie zjadła. No nie wiem co jest grane. Czy to
przeze mnie? Nie chcę być dla nikogo problemem i kłopotem. Jak już
ktoś ma się z takich rodzinnych uroczystości zmywać to niech to
jednak będę ja. Powiem szczerze – cholerny mam mętlik w
łepetynie. I jeszcze jedna sprawa nie daje mi spokoju. Otóż, aż
mnie skręca na wspomnienie, ale wyglądała źle. Spodziewałem się
że błyśnie bardziej niż ja, że zrobi wrażenie takie że się
popłaczę z żalu a tu takie zaskoczenie. Wyglądała źle. I tak ja
ja wyglądałem bardzo dobrze, tak ona wyglądała bardzo źle. I tak
zarówno wizualnie jak i towarzysko. Zawsze lubiła o siebie zadbać,
zawsze opalona, uczesana, dobrze ubrana, towarzyska, uśmiechnięta,
a tu, nic z tych rzeczy. Blada, chuda, zwykła, zagubiona. Ale mi
kurde przykro. I stąd ten mój sutek po wszystkim. Wiecie co? Ja
chciałem ją zobaczyć szczęśliwą ( choć bałem się tego ) a
ujrzałem człowieka nieszczęśliwego. Nie wiem, może mój osąd
jest błędny. Oby. Ale coś jest jednak na rzeczy. Smutno mi z tego
powodu. Przypomniały mi się czasy gdy podstawowym naszym kontaktem
było pisanie listów ( mam je wszystkie jeszcze gdzieś w
czeluściach szafy ). I przypomniało mi się co w nich pisała. A
pisała że nie może spać po nocach, że ma się dość, że jest
zagubiona. I czytałem kiedyś o tzw wampirach emocjonalnych. I nawet
przez pewien czas podejrzewałem że mogę być jednym z nich. Ale
gdy tak teraz tak sobie myślę to nachodzi mnie refleksja że to
może ona czerpała ze mnie. Bo czy nie jest we mnie teraz więcej
energii? Więcej siły? Więcej uśmiechu? Więcej pogodzenia się ze
światem? Mimo całej tej dramaturgii zdarzeń które mnie spotkały
w ostatnim 1,5 roku ostatecznie mogę stwierdzić że odnajduję tego
starego dobrego era. A ona? No cóż, nie wyglądało to dobrze. Ale
najgorsze jest to że napawa mnie to smutkiem. Czuję się
odpowiedzialny i chcę żeby była szczęśliwa. I choć są chwile
że powodowany żalem życzę jej jak najgorzej to gdzieś w głębi
serca chciałbym żeby była szczęśliwa, nawet gdybym ja miał
cierpieć z tego powodu. I stąd ten mój po wszystkim smutek. I
byłbym niewątpliwie w tej, tak jak przypuszczałem, czarnej dupie,
gdyby nie Smok. Nie wiem gdzie byłbym w ubiegłoniedzielną noc
gdyby nie Smok. I gdyby nie jaskółki. Jaskółki które właśnie w
ubiegłą niedzielę, gdy wracałem przybity do domu, swoim radosnym
piskiem oznajmiły swoją ponowną obecność. Dzisiaj zaś nie wiem
co będzie dalej. Pokomunijna niewiadoma ciągle zaprząta mi umysł
i nie daje spokoju. Do tego dzisiaj wpadł mi komentarz. Komentarz
11. Ktoś mi zupełnie nie znany stwierdził we mnie choleryka.
Udałem się więc do wuja googla i ciotki wikipedi po naukę.
Choleryk wg nich to: przeciwieństwo
flegmatyka, typ pobudliwy, przejawiający tendencje do ciągłego
niezadowolenia i agresji. Charakteryzuje go silne przeżywanie emocji
oraz duża energia życiowa i aktywność. Głównym pragnieniem
choleryków jest dominacja, od innych z kolei oczekują
podporządkowania się i uznania dla swojej ciężkiej pracy.
Cholerycy bywają uparci, a ich reakcje na bodźce są szybkie i
często nieprzemyślane, bywają też zakompleksieni. Często żałują
wypowiedzianych słów. Są nastawieni na działania i kierowanie.
Wzbudzają wśród ludzi zaufanie i respekt, często pracują dla
potrzeb grupy. Są szybcy w działaniu, preferują pracę, którą
mogą sami zorganizować. Lubią przewodzić i organizować pracę
innym. Gdy ktoś się z nim nie zgodzi, denerwuje się, krzyczy,
staje się agresywny. Choleryk to osobnik dominujący, władczy i
wyraża to całą swoją postawą i sposobem gestykulowania
(wysunięty w kierunku słuchaczy wskazujący palec, uderzanie
pięścią w blat stołu). Jego twarz zazwyczaj wskazuje na to, że
mocno się zastanawia, mało tam jest uśmiechu, raczej zaciśnięte
usta i szczęki oraz zmarszczone czoło. Nie
będę z tym dyskutował. Dużo w tym prawdy dużo nieprawdy. Ja
osobiście nie lubię, i nie stosuję określania ludzi. Bo w sumie
jak można ludzi określać? Ten jest taki ten owaki. Wymyśliły
mądre głowy psychiatrów mądre teorie. Ale czy jest dwóch takich
samych ludzi na świecie. Uważam osobiście że nie. Takie więc
szufladkowanie uważam za zbędne i nikomu nie potrzebne, a wręcz
szkodliwe. Ale dobra, mogę być tym cholerykiem. Jest jednak coś
więcej w komentarzu 11. Jest tam mianowicie stwierdzenie „życie z
Tobą na co dzień to koszmar”. Ale mnie to zdołowało. I myślę
sobie że takie właśnie może życie zafundowałem tej swojej
byłej? Tyle czasu zastanawiałem się dlaczego tak się stało.
Dlaczego stwierdziła że nic już z tego nie będzie? Ano może
dlatego? Życie ze mną było koszmarem. Nie, nie mam problemu z tym
komentarzem. Mam za to nowe przemyślenia. Życie ze mną to koszmar.
Spieprzyłem życie fajnej dziewczynie może teraz nie może się
pozbierać, może pieprzę to życie nawet nie będąc obecny
fizycznie – nadal. Więc może lepiej już nic nie pieprzyć. Może
lepiej wzorem Smoka zamknąć to tu pisanie. Bo jak na choleryka
przystało wzbudziłem wasze zaufanie i respekt to przecież
ostatecznie może to okazać się koszmarem. Pamiętam jak zaczynałem
to pisanie. Pamiętam swoją pierwszą ścieżkę na starej ( nie,
nie dobrej – była beznadziejna ) interii. Pamiętam że powstała
w dniu ogromnego żalu. Żalu między innymi spowodowanego spadkiem
Górnika do drugiej ligi ( tak, drugiej, nie pierwszej, twierdzę z
uporem maniaka że poziom naszej krajowej kopanej nie upoważnia
nikogo do nazywania tego ekstraklasą ). I dzisiaj historia zatoczyła
koło. Dzisiaj mój Górnik ponownie spadł do drugiej ligi. Kurde,
ale frajerzy ( wystarczyło strzelić jedną bramkę, tylko jedną ).
I ja frajer że ciągle i wciąż trzymam za nimi. Ale takie to już
moje przekonanie. Będę trzymał za nimi i na dobre i na złe. Takie
mam przekonanie. Taki wg mnie powinien być kibic, mąż, żona,
ojciec, matka, syn, córka. Na dobre i na złe. No ale skoro moja
pierwsza notka powstała w takich okolicznościach przyrody, i ten
tego - niepowtarzalnej, to może skoro historia zatoczyła to koło,
może to jakiś znak żeby już zakończyć?
Życie
z Tobą na co dzień to koszmar - brzmi mi cały czas w głowie -
życie z Tobą na co dzień to koszmar.
Takie
to wszystko nieskładne i rozchwiane wyszło. Ale tak niestety się
czuję. I jeszcze czasu i miejsca mało bo tak prawdę mówiąc to
mógłbym teraz pisać i piać i pisać, ale ile można. No więc
niby wszystko chciałem napisać, ale niby nie za dużo i taki się
zrobił groch z kapustą.
Apropo.
Maj mnie nie rozpieszcza. Motór w użyciu wprawdzie dopiero tydzień
a moje ciało przewiane i przemoczone już doszczętnie do szpiku
kości. A wczoraj to zlało mnie na maksa. Więc jak na razie i
śmiganie motórem jeszcze frajdy pełnej nie daje. I kurde
rozwaliłem sobie nadgarstek. Smok się ze mnie śmieje, zboczeniec,
że z seksu nici – ale fakt, nici.