Zarąbiście
było.
Choć
jeszcze jadąc pociągiem na lotnisko odezwały się głosy w mojej
głowie. Głosy które zaczęły powątpiewać. To chyba za duży
hardcor panie er? I czy w ogóle panie er to ci chce panie er? Czy
może lepiej nie jechać? Zostać, obejrzeć w tiwi, pobyczyć się
na kanapie, pobiegać, popływać i mieć generalnie przez ten
tydzień wszystko i wszystkich gdzieś? Takie to wątpliwości mąciły
mi głowę. Wszystko to znikło jednak jak za dotknięciem magicznej
różdżki po przekroczeniu progu pokładu samolotu. Nie wiem jak mam
to tłumaczyć? Bo choć mój lęk wysokości zaciska automatycznie
zwieracz z obawy przed nadchodzącą kupą ( strachu ) już po
przekroczeniu wysokości czubka nosa to latanie samolotami wprowadza
mnie w stan euforii i nic a nic się nie boję. Dziwne. Więc
wszystkie te wątpliwości prysły. A już gdy kola samolotu oderwały
się od ziemi i wszystko zaczęło robić się mniejsze i mniejsze w
mojej głowie była już tylko jedna myśl: zarąbiście kurde
blaszka, zarąbiście. Więc siedziałem przez te dwie godziny z
nosem przyklejonym do okna ( bo zawsze wybieram miejsce przy oknie )
jak mały chłopczyk i podziwiałem. Uwielbiam patrzeć na ziemię z
góry. Jest taka kolorowa i taka spokojna. Tak, właśnie spokojna.
Chyba ten spokój urzeka mnie najbardziej. Uwielbiam wypatrywać
wstęgi rzek, uwielbiam puszczać oczko do „zajączków”
puszczanych do mnie z ziemi i uwielbiam patrzeć z góry na chmury i
sprawdzać na ile rzucany przez nie cień odpowiada temu co
podpowiada moja wyobraźnia. I lubię też, a mam to za każdym
razem, zastanawiać się co by było gdyby nagle pokład pode mną
się otworzył a ja poleciałbym w dół. To jest dla mnie naprawdę
duża ciekawostka. Bo tak. Czy umarłbym ze strachu jeszcze w locie
czy dopiero jak bym przypierdzielił w glebę? I jaki lej powstałby
w ziemi po tym przypierdzieleniu ( no chyba że bym trafił na asfalt
albo jakiś beton )? A może spadając to może czy bym sobie
śpiewał, może coś nucił, może pogwizdywała, i czy może
próbowałbym nawet szybować delektując się chwilą? Poważnie,
takie rozważania przychodzą mi do głowy. Ale było kurde blaszka
przyjemnie. A najlepiej oczywiście podczas lądowania, kto latał
ten wie o co kaman.
W
Paryżu o piętnastej przywitał mnie deszcz. I co tu robić? Do
autobusu o 23:30 w pytę czasu. Miasta nie znam. Ich języka również
( oni naprawdę nie wiedzą co to do you speak english ). Po
przyjeździe z lotniska trafiłem do jakiejś ichniejszej galerii.
Jakaś ekskluzywna była bo ludzi jak na lekarstwo a marki sklepów
mówiły wszystko. I gdy tak chwilę tam łażąc jakiś bambo
poprosił mnie o zrobienie zdjęć ( pewnie na fejsa ) pomyślałem:
kurde blaszka, jestem w Paryżu, co ja tu robię, kurde blaszka co ja
tu robię? Potem poszedłem na ichniejsze metro. I choć początkowo
przeraża swoim skomplikowaniem to po zapoznaniu się z systemem
jeździ się łatwo i co ważne na jednym bilecie. I co ciekawe –
białych jak na lekarstwo. Paryż to ja pierdzielę miasto arabów,
hindusów i czarnych. To mnie zaskoczyło najbardziej. Gdy już
ostatecznie trafiłem na dworzec autobusowy gdzie czarnych też nie
brakowało i gdy zaczęli łypać na mnie tymi swoimi białymi
ślepiami poczułem że nie zawahali by się zjeść mnie na kolację.
Ale nie ma co pękać. Patrzyłem na nich z uśmieszkiem – spoko
spoko bambo, peace, make love, w Polsce twój rozmiar który jednak
ma znaczenie byłby skarbem dla nie jednej lejdi, be happy.
Sama
podróż do Marsylii, matko boska 10 godzin autobusem, choć ciężka
bardzo przyjemna. Poznałem dwóch polaków emigracji którzy
telepali się z Londynu, z których jeden zanim wytrzeźwiał mocno
mnie wkur... tak że już myślałem że dojdzie do spiny a z którym
ostatecznie rozstaliśmy się w miłej atmosferze i co ciekawe
spotkałem go później przypadkiem na stadionie ( jaki ten świat a
raczej stadion mały, prawie 40 tys biało – czerwonych ;)). Na
jednym z porannych postojów znalazłem nawet 30 eurocentów ( raz 10
i raz 20 ) i choć zakładałem znalezienie 20 euro lepszy rydz niż
nic.
Bazę
wypadową miałem w Cassis. Piękne. Ja pierdzielę jakie piękne.
Cudne. Ja pierdzielę jakie cudne. Zakochałem się w tym miasteczku.
Nie będę wrzucał fotek bo nie oddadzą tego uroku ale można
poczytać i pooglądać w necie. I co ciekawe net potwierdza moje
odczucia. Podobno najpiękniejsze na lazurowym wybrzeżu. Ja nie będę
pisał co czułem siedząc wieczorem na kamienistej plaży, słuchając
fal, patrząc na światła miasteczka po drugiej stronie i pojadając
spokojnie pizzę. I choć wolałbym swoją bułkę z kefirem to
przyznaję że było to coś lepszego niż sex. Nie, no po prostu
tego nie da się opisać. Nie opiszę tego. Nie dam rady. Są takie
chwile że brak słów. To była taka kurde blaszka chwila.
Następnego
dnia, znaczy się w poniedziałek, zacząłem od biegania. Tak,
właśnie biegania. Choć żar z nieba lał się niesamowity, i choć
znalezienie 200 metrów po płaskim to niemożliwe, to ja pobiegałem.
A po bieganiu poszedłem na basen. A na basenie? Tak na basenie
ciepła woda, i to co uwielbiam czyli pływanie i … Tak proszę
państwa, francuzki opalają się bez staników. Czyli podsumowując:
ja, ja po tym co lubię czyli bieganiu, słońce, niebieskie niebo,
basen, woda ciepła, palmy i cycki. Cuś chyba jakby w raju. O
wyższości cycków ( choć to słowo wkurza mnie dokładnie tak samo
jak spódnica, spódnice uwielbiam też - wiadomo ) nad resztą
kobiecego ciała rozpisywał się będę inna razą. Cóż lepszego
mogło mnie spotkać. No mnie który żywego biustu nie widział już
dobre dwa lata. Ale spokojnie – byłem dyskretny, o ile w tym
temacie można być dyskretnym. Popołudnie spędziłem natomiast na
plaży. Ale o tym nie ma co pisać. Bo czym że przy tym wszystkim
wcześniejszym jest beztroskie leżenie na kamienistej plaży i
pływanie w morzu tak czystym że widzisz dno a nie jesteś w stanie
dotknąć go nurkując na jednym wdechu ( co akurat kurde blaszka
jest niebezpiecznie zgubne ).
We
wtorek był mecz. Połaziłem po Marsylii ( tzn po tym jak zaliczyłem
przed południem basen i cycki ), zjadłem mule na które w Polsce
kilka razy się przymierzałem a które tam z racji miejsca są
tańsze ( zjadłem je pierwszy i ostatni raz ), odwiedziłem taką
jedną ulicę na której są wyłącznie sklepy i warsztaty
motocyklowe i poszedłem na mecz. I to, choć miała być
najważniejsza, była najmniej urzekająca chwila całego tego
wyjazdu. To już nie te mecze. Patrzyłem na tych wszystkich ludzi,
siedzących w ciszy i niezrozumieniu i zastanawiałem się: ludzie,
co wy tu robicie? No tak, moda. Potem będą opowiadać przy grillu
czy innych imieninach jak to byli na meczu reprezentacji. Ludzie, a
gdzie byliście jeszcze kilka lat temu? Gdzie byliście gdy zimnej
jesieni patrzyłem na puste miejsca na naszym narodowym? To już nie
to. Wprawdzie nie popieram gościa który śpiewał na mieście na
widok faceta z babką „na mecz z żoną, profanacja” to jednak to
nie teatr. Tu się śpiewa. I choć naszych było niesamowicie dużo
to uczciwie powiem: ukraińcy wypadli lepiej. I choć nie popieram
kolesia obok, który wyklinając pod niebiosa nawoływał wszystkich
wokół do śpiewania to wiem że jeszcze kilku takich jak on ( no i
nieskromnie powiem że może jeszcze ja ) dałoby lepszy efekt niż
te 40 tysia biało czerwonych. To już nie te mecze. I nie oszukujmy
się. Kopacze nie grają ani dla kibiców, ani dla kraju, tak, mówią
tak do kamer, mówią tak do gazet, ale oni grają dla siebie – dla
kasy, dla lepszych kontraktów, dla sławy.
Dnia
następnego czyli w środę 22 nie odmówiłem sobie oczywiście
przed południem basenu, dobra nie oszukujmy się – cycków, a po
południu poszedłem na plażę. Taką inną, już nie kamienistą a
piaszczystą. Zdziwiła mnie ilość polaków. Nie wiem czy to za
sprawą meczu czy to efekt 500+. I pytanie. Po czym poznać polaka?
Po pierwsze: po krzyżyku na piersi. Po drugie: co drugie słowo to
kurwa. Ależ to razi kogoś kto rozumie po polsku. Zwracałem na to
uwagę i u nas ale gdzieś daleko, gdzie się nie spodziewasz kurwa,
kurwa, kurwa brzmi bardzo niesmacznie. Ale najważniejsze po czym
poznać polaka to: brzuch. Kurde, panowie, wstyd! Wyglądacie
wstrętnie i nieapetycznie. A może? A może to się polkom podoba?
Może. Może się nie znam. Mi się nie podoba i na tle innych
narodów wyróżnia polaka. I jeszcze jedna refleksja. Gdy tak sobie
leżałem na tym pisaku zauważyłem tak jak ja samotnie leżącego
gościa. Wydał mi się trochę żałosny. Taka życiowa ciapa. Czy
ja wyglądałem podobnie? Samotna dziewczyna na plaży nie razi tak
jak samotny facet. Przynajmniej mnie. A wieczorem, z racji tego że
to była moja ostatnia noc w Cassis i najkrótsza w roku, do późna
łaziłem po porcie. Kurde urzekło mnie to miejsce. Ta potężna
góra królująca nad zatoką, ta niesamowicie podświetlona skała z
zamkiem, ten port z mnóstwem jachtów i łódek, te wąskie uliczki
z mnóstwem zaułków i to morze. Kurde przepiękne. Mam takie foty
że chyba sobie zrobię z tego obrazki na ścianę. Kurde blaszka nie
dam rady tego opisać.
No
i przyszedł dzień wyjazdu. To miał być najbardziej hardcorowy
dzień. Taki kurde blaszka extra sprawdzian na koniec. Więc tak więc
ten szybki znany pociąg miałem z Marsylii do Paryża 16:09. W
Paryżu, przy Dysneylandzie byłem 19:30.A samolot do Warszawy miałem
o 12:35 dnia następnego. Czyli jak łatwo obliczyć 17 godzin bez
pięciu minut czasu wolnego. Czasu hardocorwego czyli bez hotelu i
bez pieniędzy. Tzn miałem 2 euro ale wydałem je zaraz na wodę. To
miała być noc pod wierzą Eifela. Ludzie! Co tam się dzieje. Ja
myślałem że to będzie jakiś wielki plac, z mnóstwem ławeczek,
jakiś park, cisza i spokój a to istna sodomia i gomoria. Jeny czego
tam nie było. Było wszystko co nazwać można ludzkim syfem. Pełno
alkoholu, jacyś portugalczycy czy inny też naród z tego dorzecza
językowego sprzedawali go wiadrami. Pełno murzynów handlujących
jakimś chłamem i ciągle się o coś kłócących. Pełno
małoletnich dziewuszek, pełno podchmielonych chłopaczków. Nad tym
wszystkim muzyka z pobliskich dyskotek i ryk szpanerów dających po
garach ze swych drogich fur. No po prostu sodomia i gomoria. I co
ciekawe ci portugalczycy czy inny też naród z tego dorzecza
językowego co sprzedawali alkohol wiadrami ani razu nie podeszli do
mnie. Nie wiem czy też wyczuli że ostatnie 2 euro wydałem na wodę
czy też widzieli w moich oczach wymowne spieeeerdalaj? Myślę że
jedno i drugie. Naprawdę sodomia i gomoria kurde blaszka. Tego nie
da się opisać. I to wszystko do pierwszej w nocy. Potem wieża
zgasła i cala ta hałastra poczęła rozchodzić się do domów i
hoteli zostawiając po sobie niesamowity syf no i mnie. No i zrobiło
się i przyjemnie i też strasznie. Spokojnie i niebezpiecznie. O tym
jak przyjebało się do mnie pięciu francuzikow napiszę może kiedy
indziej. Powiem tylko tyle że załatwiłem ich stając prosto
naprzeciwko, zasuwając bluzę pod szyję i pytając what's up meeen.
Wymiękli żabojady pieprzone. Choć nie powiem, ja też deko
adrenalinki miałem. Podsumowując, wieża robi wrażenie, ale ten
syf i harmider wokół to nie dla mnie. Zdecydowanie bardziej
podobała mi się nad ranem gdy stała majestatycznie na tle
szarzejącego nieba. Niesamowita kurde blaszka budowla. Ten Eifel to
niezły musiał być gość.
I
tyle. Teraz gdy już minęły cale godziny od powrotu, gdy i emocje
opadły mogę napisać na chłodno i uczciwie to był najlepszy chyba
mój wakacyjny tydzień. Naprawdę, nie dam rady opisać tego słowami
jak dobrze mi było, jak przyjemnie, jak piękne chwile przeżyłem i
jak piękne miejsca widziałem. Wiecie co ludzie? Byłem szczęśliwy.
Tak, trudno w to uwierzyć, ale ja er samotny byłem tak szczęśliwy
że nie potrafię tego opisać słowami. Ależ było super. Jedna
sprawa jeszcze tylko na koniec. Wiecie co ludzie? Ale by było
przyjemnie trzymać w te chwile kogoś za rękę i dzielić to z nim.
No kurde blaszka nie opiszę tego słowami.
Aha.
I jeszcze na koniec. Czy jak nasi wygrali dzisiaj ze Szwajcarami mam
znowu jechać do Marsylii?
Apropo.
Wygrali – fakt. Ale ja to mam to do siebie że nie lubię jak
wygrywają gorsi. A nasi byli gorsi dzisiaj i zdecydowanie ( zresztą
podobnie jak z Ukrainą ) nie zasłużyli na zwycięstwo. I choć
Szwajcarów nie lubię najbardziej ze wszystkich nacji na świecie to
moje poczucie sprawiedliwości i honor przede wszystkim każe mi
powiedzieć: to wy zasłużyliście bardziej na ten mecz w Marsylii.
I
już na absolutny koniec ( choć nie wiem czy ktoś to w ogóle
doczyta do tego momentu ) to po popatrzeniu sobie na tą sodomię i
gomorię naszła mnie ochota na potańczenie. Takie zwykłe
potańczenie. Bo choć wytańczyłem się do utraty tchu ostatnio w
Kaziku to jednak tamto było ze smutnym i złamanym sercem. Teraz
potańczył bym z sercem radosnym i wolnym. I o ile jeszcze na plażę
czy do kina ( choć to żałosne ) jeszcze pójdę to na takie tańce
sam pójść się nie odważę. Izu! Do ciebie te słowa. Mam jeszcze
w planach zrobić w wakacje jakieś 2000 km na motórze, taki objazd
po Polsce. I jakbym tak podczas tego objazdu zawitał do ciebie
zabrałabyś mnie na jakąś dyskotekę? Ciebie proszę bo Smok to
daje mi kosza notorycznie aż mało co w kompleksy nie popadam,
Szamrana panienka tylko ostatnio mnie strofuje i odkąd została
wredną niemrą ma mnie najwyraźniej gdzieś, Kania to sam nie wiem,
nic nie mówi, choć innym mówi i ogólnie ignoruje mnie jako
prezesa zatajając różne fakty, a i pewnie nie lubi tej muzy jaką
mam zamiar zapodać, a Ognista to z założenia ma wstręt do
facetów. No więc do ciebie te słowa. Ale nie pomyśl sobie że to
takie wyjście awaryjne. Absolutnie. Wszystkie klubowiczki ważne są
tak samo ( choć Ognista nie wypełniła jeszcze wymaganych
deklaracji ) do ciebie jednej mam w tej kwestii przekonanie. Reszta
potraktowała by mnie jak cały babski ród, no ale taki już mój
los A gwarantuję ci że bawić będziesz się tak, jak nie bawiłaś
się jeszcze nigdy w życiu. To ci gwarantuję. Zobaczysz. I nie
musisz mnie nawet potem odprowadzać do domu. I może tobie też to
pomorze? Bo wiesz co? Ta notka też trochę dla ciebie. Zobacz.
Jeszcze niedawno umierałem jak ty. Tak dobrze wiem co czujesz. To
potworne. Jak ja ci współczuję! Napisałem ci ostatnio pier... go.
Wiesz co. Nie pierdol go. Kochaj. Jeżeli kochasz to kochaj. Ale nie
dzwoń do niego, nie pisz, nie szukaj kontaktu. Pozwól mu odejść.
Ty sobie zostań z tą twoją miłością. Bo jest piękna. Ale
jeżeli kochasz to pozwól mu odejść. Jeżeli wróci sam to dobrze,
jeżeli nie to oznaczać będzie że nigdy do ciebie nie należał. I
oznaczać będzie też że to totalny głupek i że nie był ciebie
wart. On nie był ciebie wart. Tak jak ta moja miłość nie była
mnie warta. Po prostu – nie była mnie warta. Kochaj więc bo dla
mnie to piękne. Dla innych głupie. Cóż, pieprzyć innych. Ale
może kiedyś będziesz mogła opisać tak jak ja, takie szczęśliwe
chwile i napisać: po prostu nie był mnie wart. I wierzę w to mocno
że taka chwila nadejdzie a jeżeli wspólne tańczenie ci w tym
pomorze to proszę cię, zaproś mnie na dyskotekę. Zobaczysz nie
pożałujesz. I tylko żeby było dużo bitu i żeby było to poniżej
bo wlazło mi do głowy pod wieżą Eifla i wyleźć nie chce.
hahaha oczywiście zapraszam Cię, czy ten bit bedzie na mojej wsi ? nie wiem, chyba mam zadanie obskoczyć dyskoteki i sprawdzić, ale.... zapraszam Erku :) Zatańczymy, potańczymy i przetańczymy :)
OdpowiedzUsuńPiękne rozwinięcie kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu wyobrażeń. Niedokończonych wyobrażeń. Cieszę się ze odpoczales.
OdpowiedzUsuńCo do meczu kompletnie się z Tobą nie zgodzę.
Co do tańców owszem.
Kurczaczek będzie dla Ciebie najlepszym kompanem.
C'ya
Piękne rozwinięcie kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu wyobrażeń. Niedokończonych wyobrażeń. Cieszę się ze odpoczales.
OdpowiedzUsuńCo do meczu kompletnie się z Tobą nie zgodzę.
Co do tańców owszem.
Kurczaczek będzie dla Ciebie najlepszym kompanem.
C'ya
no a już miałam cię pochwalić cholera jasna i co? pytam ja się? na balet beze mnie?, pierwszych baletek we wsi?wstyd! i wcale nie zapomniałam :( ale nie mam kiedy, nie mam jak, kradne samej sobie kika minut na notke, na sen, na cholera wie co jeszcze, a od dzisiejszej nocy próbuję nie zabić babki, albo samej siebie... a wyprawy zazdraszczam i z chęcią zobaczyłam bym znowu chmury z góry, ale jest jedno ale, cholernie mnie bolą uszy w samolocie...ale ja cię wyciągnę, ja cię kiedyś wyciągnę na rajd do Cassis motórem! to jest myśl! i się cieszę, żeś w końcu szczęśliwy:) a będzie tylko lepiej, chociaż tak jak mówiłam, nie jeden raz zabraknie tego podzielenia chwili, ale od czego masz klub? no i może być bit i mjuzik jaki sobie zamarzysz, bo psze pana muzyka w tańcu nie przeszkadza! ;)i mogłabym tak jeszcze długo, ale już dość bo znowu mi powiesz, że cię strofię;)
OdpowiedzUsuńNie leciałam samolotem ,to doświadczenie jeszcze przede mną i pewnie spodobają mi się chmury i widok Ziemi z lotu ptaka :)
OdpowiedzUsuńDobrze zrobił Ci ten wyjazd i tak naprawdę moim zdaniem to jest najważniejsze :)Jeżeli chodzi o tańce, to nie skreślałabym Szy . Jest świetna.
To ja teraz nie wiem Eru, czy się przypadkiem nie obrazić? No bo jak to innym mówię, a Tobie nie? Wszystkich ignoruję tak samo, musisz uwierzyć mi na słowo.
OdpowiedzUsuńCo do notki - doczytałam do końca. Cieszę się, że wypocząłeś i że spędziłeś tyle cudownych chwil w pięknych miejscach. Sprawdziłam to miasteczko w necie i faktycznie prezentuje się pięknie, a na żywo to już pewnie w ogóle miazga.
Odnośnie meczu - nie powiedziałabym, że graliśmy gorzej. Ja akurat oglądam w barze i powiem Ci, że jak wyszłam stamtąd później, to było coś pięknego. Ludzie na ulicach zadowoleni, szczęśliwi, śpiewający, uśmiechający się do innych. W moim mieście to się raczej nie zdarza. Więc staram się nie analizować, kto tak naprawdę grał lepiej. Cieszę się i już.
A jak już będziesz w tej swojej podróży po Polsce i zawitasz do Lublina, to daj znać. Chętnie zabiorę Cię na kawę. Bo dyskoteki to niestety zdecydowanie nie mój klimat, więc z tańczenia faktycznie nici.
Trzymaj się!
a przecież w Lbn to my dwie siedzimy :)
Usuńa ja myślałam że żartujesz z tym Paryżem.....;)) boże.....ale ci zazdroszczę tej podróży;)))) ja też tak chcę marzę by gdzieś polecieć gdziekolwiek;)))))
OdpowiedzUsuńee.....no nie tak że wstręt....no prawieee się już ich nie boję. prawie. toleruję jedynie mundurowych. choć przy reszcie przestałam już najeżać się i uciekać. a to jakiś postęp:)
wymagane deklaracje....zgubiłam;) ale mam testy sprawnościowe i aktualne badania okresowe;) może być?
ja wiem, że generalnie nuty mocne lubię.
OdpowiedzUsuńja wiem, że troszkę się nie odzywałam.
no ale żeby tak drastycznie o mnie zapomnieć w tanecznych propozycjach!!!????
foch! jak nic!
a wyjazdu: ZAZDROSZCZĘ JAK CHOLERA!!!!!
niestety nigdy mi nie było dane fruwać samolotem ani być na takich wyjazdach, ani na takich meczach. i się nie zanosi, że dane będzie. :(
dużych brzuchów u facetów nie lubię ( choć wiem, że jakąś ilość sadełka każdy ma, jak też), rzucania kurwami jak przecinkami nie cierpię. choć kurwa rzucona w odpowiednim miejscu czasami bywa niezbędna.
aaaaa.... i jednak... mam coś, czego Ty możesz pozazdrościć mi: mam fajne cycki na co dzień ;D