sobota, 25 czerwca 2016

Ścieżka 396 Do przodu

Zarąbiście było.
Choć jeszcze jadąc pociągiem na lotnisko odezwały się głosy w mojej głowie. Głosy które zaczęły powątpiewać. To chyba za duży hardcor panie er? I czy w ogóle panie er to ci chce panie er? Czy może lepiej nie jechać? Zostać, obejrzeć w tiwi, pobyczyć się na kanapie, pobiegać, popływać i mieć generalnie przez ten tydzień wszystko i wszystkich gdzieś? Takie to wątpliwości mąciły mi głowę. Wszystko to znikło jednak jak za dotknięciem magicznej różdżki po przekroczeniu progu pokładu samolotu. Nie wiem jak mam to tłumaczyć? Bo choć mój lęk wysokości zaciska automatycznie zwieracz z obawy przed nadchodzącą kupą ( strachu ) już po przekroczeniu wysokości czubka nosa to latanie samolotami wprowadza mnie w stan euforii i nic a nic się nie boję. Dziwne. Więc wszystkie te wątpliwości prysły. A już gdy kola samolotu oderwały się od ziemi i wszystko zaczęło robić się mniejsze i mniejsze w mojej głowie była już tylko jedna myśl: zarąbiście kurde blaszka, zarąbiście. Więc siedziałem przez te dwie godziny z nosem przyklejonym do okna ( bo zawsze wybieram miejsce przy oknie ) jak mały chłopczyk i podziwiałem. Uwielbiam patrzeć na ziemię z góry. Jest taka kolorowa i taka spokojna. Tak, właśnie spokojna. Chyba ten spokój urzeka mnie najbardziej. Uwielbiam wypatrywać wstęgi rzek, uwielbiam puszczać oczko do „zajączków” puszczanych do mnie z ziemi i uwielbiam patrzeć z góry na chmury i sprawdzać na ile rzucany przez nie cień odpowiada temu co podpowiada moja wyobraźnia. I lubię też, a mam to za każdym razem, zastanawiać się co by było gdyby nagle pokład pode mną się otworzył a ja poleciałbym w dół. To jest dla mnie naprawdę duża ciekawostka. Bo tak. Czy umarłbym ze strachu jeszcze w locie czy dopiero jak bym przypierdzielił w glebę? I jaki lej powstałby w ziemi po tym przypierdzieleniu ( no chyba że bym trafił na asfalt albo jakiś beton )? A może spadając to może czy bym sobie śpiewał, może coś nucił, może pogwizdywała, i czy może próbowałbym nawet szybować delektując się chwilą? Poważnie, takie rozważania przychodzą mi do głowy. Ale było kurde blaszka przyjemnie. A najlepiej oczywiście podczas lądowania, kto latał ten wie o co kaman.
W Paryżu o piętnastej przywitał mnie deszcz. I co tu robić? Do autobusu o 23:30 w pytę czasu. Miasta nie znam. Ich języka również ( oni naprawdę nie wiedzą co to do you speak english ). Po przyjeździe z lotniska trafiłem do jakiejś ichniejszej galerii. Jakaś ekskluzywna była bo ludzi jak na lekarstwo a marki sklepów mówiły wszystko. I gdy tak chwilę tam łażąc jakiś bambo poprosił mnie o zrobienie zdjęć ( pewnie na fejsa ) pomyślałem: kurde blaszka, jestem w Paryżu, co ja tu robię, kurde blaszka co ja tu robię? Potem poszedłem na ichniejsze metro. I choć początkowo przeraża swoim skomplikowaniem to po zapoznaniu się z systemem jeździ się łatwo i co ważne na jednym bilecie. I co ciekawe – białych jak na lekarstwo. Paryż to ja pierdzielę miasto arabów, hindusów i czarnych. To mnie zaskoczyło najbardziej. Gdy już ostatecznie trafiłem na dworzec autobusowy gdzie czarnych też nie brakowało i gdy zaczęli łypać na mnie tymi swoimi białymi ślepiami poczułem że nie zawahali by się zjeść mnie na kolację. Ale nie ma co pękać. Patrzyłem na nich z uśmieszkiem – spoko spoko bambo, peace, make love, w Polsce twój rozmiar który jednak ma znaczenie byłby skarbem dla nie jednej lejdi, be happy.
Sama podróż do Marsylii, matko boska 10 godzin autobusem, choć ciężka bardzo przyjemna. Poznałem dwóch polaków emigracji którzy telepali się z Londynu, z których jeden zanim wytrzeźwiał mocno mnie wkur... tak że już myślałem że dojdzie do spiny a z którym ostatecznie rozstaliśmy się w miłej atmosferze i co ciekawe spotkałem go później przypadkiem na stadionie ( jaki ten świat a raczej stadion mały, prawie 40 tys biało – czerwonych ;)). Na jednym z porannych postojów znalazłem nawet 30 eurocentów ( raz 10 i raz 20 ) i choć zakładałem znalezienie 20 euro lepszy rydz niż nic.
Bazę wypadową miałem w Cassis. Piękne. Ja pierdzielę jakie piękne. Cudne. Ja pierdzielę jakie cudne. Zakochałem się w tym miasteczku. Nie będę wrzucał fotek bo nie oddadzą tego uroku ale można poczytać i pooglądać w necie. I co ciekawe net potwierdza moje odczucia. Podobno najpiękniejsze na lazurowym wybrzeżu. Ja nie będę pisał co czułem siedząc wieczorem na kamienistej plaży, słuchając fal, patrząc na światła miasteczka po drugiej stronie i pojadając spokojnie pizzę. I choć wolałbym swoją bułkę z kefirem to przyznaję że było to coś lepszego niż sex. Nie, no po prostu tego nie da się opisać. Nie opiszę tego. Nie dam rady. Są takie chwile że brak słów. To była taka kurde blaszka chwila.
Następnego dnia, znaczy się w poniedziałek, zacząłem od biegania. Tak, właśnie biegania. Choć żar z nieba lał się niesamowity, i choć znalezienie 200 metrów po płaskim to niemożliwe, to ja pobiegałem. A po bieganiu poszedłem na basen. A na basenie? Tak na basenie ciepła woda, i to co uwielbiam czyli pływanie i … Tak proszę państwa, francuzki opalają się bez staników. Czyli podsumowując: ja, ja po tym co lubię czyli bieganiu, słońce, niebieskie niebo, basen, woda ciepła, palmy i cycki. Cuś chyba jakby w raju. O wyższości cycków ( choć to słowo wkurza mnie dokładnie tak samo jak spódnica, spódnice uwielbiam też - wiadomo ) nad resztą kobiecego ciała rozpisywał się będę inna razą. Cóż lepszego mogło mnie spotkać. No mnie który żywego biustu nie widział już dobre dwa lata. Ale spokojnie – byłem dyskretny, o ile w tym temacie można być dyskretnym. Popołudnie spędziłem natomiast na plaży. Ale o tym nie ma co pisać. Bo czym że przy tym wszystkim wcześniejszym jest beztroskie leżenie na kamienistej plaży i pływanie w morzu tak czystym że widzisz dno a nie jesteś w stanie dotknąć go nurkując na jednym wdechu ( co akurat kurde blaszka jest niebezpiecznie zgubne ).
We wtorek był mecz. Połaziłem po Marsylii ( tzn po tym jak zaliczyłem przed południem basen i cycki ), zjadłem mule na które w Polsce kilka razy się przymierzałem a które tam z racji miejsca są tańsze ( zjadłem je pierwszy i ostatni raz ), odwiedziłem taką jedną ulicę na której są wyłącznie sklepy i warsztaty motocyklowe i poszedłem na mecz. I to, choć miała być najważniejsza, była najmniej urzekająca chwila całego tego wyjazdu. To już nie te mecze. Patrzyłem na tych wszystkich ludzi, siedzących w ciszy i niezrozumieniu i zastanawiałem się: ludzie, co wy tu robicie? No tak, moda. Potem będą opowiadać przy grillu czy innych imieninach jak to byli na meczu reprezentacji. Ludzie, a gdzie byliście jeszcze kilka lat temu? Gdzie byliście gdy zimnej jesieni patrzyłem na puste miejsca na naszym narodowym? To już nie to. Wprawdzie nie popieram gościa który śpiewał na mieście na widok faceta z babką „na mecz z żoną, profanacja” to jednak to nie teatr. Tu się śpiewa. I choć naszych było niesamowicie dużo to uczciwie powiem: ukraińcy wypadli lepiej. I choć nie popieram kolesia obok, który wyklinając pod niebiosa nawoływał wszystkich wokół do śpiewania to wiem że jeszcze kilku takich jak on ( no i nieskromnie powiem że może jeszcze ja ) dałoby lepszy efekt niż te 40 tysia biało czerwonych. To już nie te mecze. I nie oszukujmy się. Kopacze nie grają ani dla kibiców, ani dla kraju, tak, mówią tak do kamer, mówią tak do gazet, ale oni grają dla siebie – dla kasy, dla lepszych kontraktów, dla sławy.
Dnia następnego czyli w środę 22 nie odmówiłem sobie oczywiście przed południem basenu, dobra nie oszukujmy się – cycków, a po południu poszedłem na plażę. Taką inną, już nie kamienistą a piaszczystą. Zdziwiła mnie ilość polaków. Nie wiem czy to za sprawą meczu czy to efekt 500+. I pytanie. Po czym poznać polaka? Po pierwsze: po krzyżyku na piersi. Po drugie: co drugie słowo to kurwa. Ależ to razi kogoś kto rozumie po polsku. Zwracałem na to uwagę i u nas ale gdzieś daleko, gdzie się nie spodziewasz kurwa, kurwa, kurwa brzmi bardzo niesmacznie. Ale najważniejsze po czym poznać polaka to: brzuch. Kurde, panowie, wstyd! Wyglądacie wstrętnie i nieapetycznie. A może? A może to się polkom podoba? Może. Może się nie znam. Mi się nie podoba i na tle innych narodów wyróżnia polaka. I jeszcze jedna refleksja. Gdy tak sobie leżałem na tym pisaku zauważyłem tak jak ja samotnie leżącego gościa. Wydał mi się trochę żałosny. Taka życiowa ciapa. Czy ja wyglądałem podobnie? Samotna dziewczyna na plaży nie razi tak jak samotny facet. Przynajmniej mnie. A wieczorem, z racji tego że to była moja ostatnia noc w Cassis i najkrótsza w roku, do późna łaziłem po porcie. Kurde urzekło mnie to miejsce. Ta potężna góra królująca nad zatoką, ta niesamowicie podświetlona skała z zamkiem, ten port z mnóstwem jachtów i łódek, te wąskie uliczki z mnóstwem zaułków i to morze. Kurde przepiękne. Mam takie foty że chyba sobie zrobię z tego obrazki na ścianę. Kurde blaszka nie dam rady tego opisać.
No i przyszedł dzień wyjazdu. To miał być najbardziej hardcorowy dzień. Taki kurde blaszka extra sprawdzian na koniec. Więc tak więc ten szybki znany pociąg miałem z Marsylii do Paryża 16:09. W Paryżu, przy Dysneylandzie byłem 19:30.A samolot do Warszawy miałem o 12:35 dnia następnego. Czyli jak łatwo obliczyć 17 godzin bez pięciu minut czasu wolnego. Czasu hardocorwego czyli bez hotelu i bez pieniędzy. Tzn miałem 2 euro ale wydałem je zaraz na wodę. To miała być noc pod wierzą Eifela. Ludzie! Co tam się dzieje. Ja myślałem że to będzie jakiś wielki plac, z mnóstwem ławeczek, jakiś park, cisza i spokój a to istna sodomia i gomoria. Jeny czego tam nie było. Było wszystko co nazwać można ludzkim syfem. Pełno alkoholu, jacyś portugalczycy czy inny też naród z tego dorzecza językowego sprzedawali go wiadrami. Pełno murzynów handlujących jakimś chłamem i ciągle się o coś kłócących. Pełno małoletnich dziewuszek, pełno podchmielonych chłopaczków. Nad tym wszystkim muzyka z pobliskich dyskotek i ryk szpanerów dających po garach ze swych drogich fur. No po prostu sodomia i gomoria. I co ciekawe ci portugalczycy czy inny też naród z tego dorzecza językowego co sprzedawali alkohol wiadrami ani razu nie podeszli do mnie. Nie wiem czy też wyczuli że ostatnie 2 euro wydałem na wodę czy też widzieli w moich oczach wymowne spieeeerdalaj? Myślę że jedno i drugie. Naprawdę sodomia i gomoria kurde blaszka. Tego nie da się opisać. I to wszystko do pierwszej w nocy. Potem wieża zgasła i cala ta hałastra poczęła rozchodzić się do domów i hoteli zostawiając po sobie niesamowity syf no i mnie. No i zrobiło się i przyjemnie i też strasznie. Spokojnie i niebezpiecznie. O tym jak przyjebało się do mnie pięciu francuzikow napiszę może kiedy indziej. Powiem tylko tyle że załatwiłem ich stając prosto naprzeciwko, zasuwając bluzę pod szyję i pytając what's up meeen. Wymiękli żabojady pieprzone. Choć nie powiem, ja też deko adrenalinki miałem. Podsumowując, wieża robi wrażenie, ale ten syf i harmider wokół to nie dla mnie. Zdecydowanie bardziej podobała mi się nad ranem gdy stała majestatycznie na tle szarzejącego nieba. Niesamowita kurde blaszka budowla. Ten Eifel to niezły musiał być gość.
I tyle. Teraz gdy już minęły cale godziny od powrotu, gdy i emocje opadły mogę napisać na chłodno i uczciwie to był najlepszy chyba mój wakacyjny tydzień. Naprawdę, nie dam rady opisać tego słowami jak dobrze mi było, jak przyjemnie, jak piękne chwile przeżyłem i jak piękne miejsca widziałem. Wiecie co ludzie? Byłem szczęśliwy. Tak, trudno w to uwierzyć, ale ja er samotny byłem tak szczęśliwy że nie potrafię tego opisać słowami. Ależ było super. Jedna sprawa jeszcze tylko na koniec. Wiecie co ludzie? Ale by było przyjemnie trzymać w te chwile kogoś za rękę i dzielić to z nim. No kurde blaszka nie opiszę tego słowami.
Aha. I jeszcze na koniec. Czy jak nasi wygrali dzisiaj ze Szwajcarami mam znowu jechać do Marsylii?
Apropo. Wygrali – fakt. Ale ja to mam to do siebie że nie lubię jak wygrywają gorsi. A nasi byli gorsi dzisiaj i zdecydowanie ( zresztą podobnie jak z Ukrainą ) nie zasłużyli na zwycięstwo. I choć Szwajcarów nie lubię najbardziej ze wszystkich nacji na świecie to moje poczucie sprawiedliwości i honor przede wszystkim każe mi powiedzieć: to wy zasłużyliście bardziej na ten mecz w Marsylii.
I już na absolutny koniec ( choć nie wiem czy ktoś to w ogóle doczyta do tego momentu ) to po popatrzeniu sobie na tą sodomię i gomorię naszła mnie ochota na potańczenie. Takie zwykłe potańczenie. Bo choć wytańczyłem się do utraty tchu ostatnio w Kaziku to jednak tamto było ze smutnym i złamanym sercem. Teraz potańczył bym z sercem radosnym i wolnym. I o ile jeszcze na plażę czy do kina ( choć to żałosne ) jeszcze pójdę to na takie tańce sam pójść się nie odważę. Izu! Do ciebie te słowa. Mam jeszcze w planach zrobić w wakacje jakieś 2000 km na motórze, taki objazd po Polsce. I jakbym tak podczas tego objazdu zawitał do ciebie zabrałabyś mnie na jakąś dyskotekę? Ciebie proszę bo Smok to daje mi kosza notorycznie aż mało co w kompleksy nie popadam, Szamrana panienka tylko ostatnio mnie strofuje i odkąd została wredną niemrą ma mnie najwyraźniej gdzieś, Kania to sam nie wiem, nic nie mówi, choć innym mówi i ogólnie ignoruje mnie jako prezesa zatajając różne fakty, a i pewnie nie lubi tej muzy jaką mam zamiar zapodać, a Ognista to z założenia ma wstręt do facetów. No więc do ciebie te słowa. Ale nie pomyśl sobie że to takie wyjście awaryjne. Absolutnie. Wszystkie klubowiczki ważne są tak samo ( choć Ognista nie wypełniła jeszcze wymaganych deklaracji ) do ciebie jednej mam w tej kwestii przekonanie. Reszta potraktowała by mnie jak cały babski ród, no ale taki już mój los A gwarantuję ci że bawić będziesz się tak, jak nie bawiłaś się jeszcze nigdy w życiu. To ci gwarantuję. Zobaczysz. I nie musisz mnie nawet potem odprowadzać do domu. I może tobie też to pomorze? Bo wiesz co? Ta notka też trochę dla ciebie. Zobacz. Jeszcze niedawno umierałem jak ty. Tak dobrze wiem co czujesz. To potworne. Jak ja ci współczuję! Napisałem ci ostatnio pier... go. Wiesz co. Nie pierdol go. Kochaj. Jeżeli kochasz to kochaj. Ale nie dzwoń do niego, nie pisz, nie szukaj kontaktu. Pozwól mu odejść. Ty sobie zostań z tą twoją miłością. Bo jest piękna. Ale jeżeli kochasz to pozwól mu odejść. Jeżeli wróci sam to dobrze, jeżeli nie to oznaczać będzie że nigdy do ciebie nie należał. I oznaczać będzie też że to totalny głupek i że nie był ciebie wart. On nie był ciebie wart. Tak jak ta moja miłość nie była mnie warta. Po prostu – nie była mnie warta. Kochaj więc bo dla mnie to piękne. Dla innych głupie. Cóż, pieprzyć innych. Ale może kiedyś będziesz mogła opisać tak jak ja, takie szczęśliwe chwile i napisać: po prostu nie był mnie wart. I wierzę w to mocno że taka chwila nadejdzie a jeżeli wspólne tańczenie ci w tym pomorze to proszę cię, zaproś mnie na dyskotekę. Zobaczysz nie pożałujesz. I tylko żeby było dużo bitu i żeby było to poniżej bo wlazło mi do głowy pod wieżą Eifla i wyleźć nie chce.

9 komentarzy:

  1. hahaha oczywiście zapraszam Cię, czy ten bit bedzie na mojej wsi ? nie wiem, chyba mam zadanie obskoczyć dyskoteki i sprawdzić, ale.... zapraszam Erku :) Zatańczymy, potańczymy i przetańczymy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne rozwinięcie kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu wyobrażeń. Niedokończonych wyobrażeń. Cieszę się ze odpoczales.
    Co do meczu kompletnie się z Tobą nie zgodzę.
    Co do tańców owszem.
    Kurczaczek będzie dla Ciebie najlepszym kompanem.
    C'ya

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne rozwinięcie kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu wyobrażeń. Niedokończonych wyobrażeń. Cieszę się ze odpoczales.
    Co do meczu kompletnie się z Tobą nie zgodzę.
    Co do tańców owszem.
    Kurczaczek będzie dla Ciebie najlepszym kompanem.
    C'ya

    OdpowiedzUsuń
  4. no a już miałam cię pochwalić cholera jasna i co? pytam ja się? na balet beze mnie?, pierwszych baletek we wsi?wstyd! i wcale nie zapomniałam :( ale nie mam kiedy, nie mam jak, kradne samej sobie kika minut na notke, na sen, na cholera wie co jeszcze, a od dzisiejszej nocy próbuję nie zabić babki, albo samej siebie... a wyprawy zazdraszczam i z chęcią zobaczyłam bym znowu chmury z góry, ale jest jedno ale, cholernie mnie bolą uszy w samolocie...ale ja cię wyciągnę, ja cię kiedyś wyciągnę na rajd do Cassis motórem! to jest myśl! i się cieszę, żeś w końcu szczęśliwy:) a będzie tylko lepiej, chociaż tak jak mówiłam, nie jeden raz zabraknie tego podzielenia chwili, ale od czego masz klub? no i może być bit i mjuzik jaki sobie zamarzysz, bo psze pana muzyka w tańcu nie przeszkadza! ;)i mogłabym tak jeszcze długo, ale już dość bo znowu mi powiesz, że cię strofię;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie leciałam samolotem ,to doświadczenie jeszcze przede mną i pewnie spodobają mi się chmury i widok Ziemi z lotu ptaka :)
    Dobrze zrobił Ci ten wyjazd i tak naprawdę moim zdaniem to jest najważniejsze :)Jeżeli chodzi o tańce, to nie skreślałabym Szy . Jest świetna.

    OdpowiedzUsuń
  6. To ja teraz nie wiem Eru, czy się przypadkiem nie obrazić? No bo jak to innym mówię, a Tobie nie? Wszystkich ignoruję tak samo, musisz uwierzyć mi na słowo.

    Co do notki - doczytałam do końca. Cieszę się, że wypocząłeś i że spędziłeś tyle cudownych chwil w pięknych miejscach. Sprawdziłam to miasteczko w necie i faktycznie prezentuje się pięknie, a na żywo to już pewnie w ogóle miazga.

    Odnośnie meczu - nie powiedziałabym, że graliśmy gorzej. Ja akurat oglądam w barze i powiem Ci, że jak wyszłam stamtąd później, to było coś pięknego. Ludzie na ulicach zadowoleni, szczęśliwi, śpiewający, uśmiechający się do innych. W moim mieście to się raczej nie zdarza. Więc staram się nie analizować, kto tak naprawdę grał lepiej. Cieszę się i już.

    A jak już będziesz w tej swojej podróży po Polsce i zawitasz do Lublina, to daj znać. Chętnie zabiorę Cię na kawę. Bo dyskoteki to niestety zdecydowanie nie mój klimat, więc z tańczenia faktycznie nici.

    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja myślałam że żartujesz z tym Paryżem.....;)) boże.....ale ci zazdroszczę tej podróży;)))) ja też tak chcę marzę by gdzieś polecieć gdziekolwiek;)))))


    ee.....no nie tak że wstręt....no prawieee się już ich nie boję. prawie. toleruję jedynie mundurowych. choć przy reszcie przestałam już najeżać się i uciekać. a to jakiś postęp:)

    wymagane deklaracje....zgubiłam;) ale mam testy sprawnościowe i aktualne badania okresowe;) może być?

    OdpowiedzUsuń
  8. ja wiem, że generalnie nuty mocne lubię.
    ja wiem, że troszkę się nie odzywałam.
    no ale żeby tak drastycznie o mnie zapomnieć w tanecznych propozycjach!!!????
    foch! jak nic!

    a wyjazdu: ZAZDROSZCZĘ JAK CHOLERA!!!!!

    niestety nigdy mi nie było dane fruwać samolotem ani być na takich wyjazdach, ani na takich meczach. i się nie zanosi, że dane będzie. :(

    dużych brzuchów u facetów nie lubię ( choć wiem, że jakąś ilość sadełka każdy ma, jak też), rzucania kurwami jak przecinkami nie cierpię. choć kurwa rzucona w odpowiednim miejscu czasami bywa niezbędna.

    aaaaa.... i jednak... mam coś, czego Ty możesz pozazdrościć mi: mam fajne cycki na co dzień ;D

    OdpowiedzUsuń