Cały
dzień pada. Siedzę w domu. Nawet nie ma jak pobiegać. Może to i
dobrze bo zmęczony jestem niemiłosiernie. Jakby nie padało pewnie
nie dałbym rady powstrzymać się i nie biegać. A to wyczerpałoby
moje i tak nadwątplone siły całkowicie. Zmęczony jestem
strasznie. Zdałem sobie ostatnio sprawę że ja praktycznie cały
czas coś robię. Cały czas coś robię. Nie mam chwili wytchnienia.
Cały czas jest coś do zrobienia. A gdy nawet na chwilę usiądę,
tak na chwileczkę, to zaraz coś mnie goni, coś mnie napomina że
szkoda czasu, że trzeba jeszcze to zrobić i tamto zrobić. Ciągle
jest coś do zrobienia. O rany, ale zmęczony jestem. Nie wiem. Może
to dzisiejsze zmęczenie, osłabienie na mnie tak wpływa ale trochę
już mam dość. Chociaż nie. Nieeee! Nie mam dość. Nie przestanę.
I będę wszystko robił jak należy, będę robił wszystko i już.
Bo tak mam, taki już jestem. Wszystko musi być zrobione, wszystko
musi być przygotowane, wszystko musi być na miejscu i wszędzie ma
być porządek. Tak. Tak już mam i tak będzie. To tylko to
dzisiejsze zmęczenie. Zmęczenie po wczorajszym poszukiwaniu
przyczyny braku światła w kuchni i dzisiejszym porządkowaniu
zeszłego tygodnia i przygotowaniach do następnego. Tak więc
porządkowanie zeszłego tygodnia i przygotowania do następnego
odhaczone. Jeszcze tylko to światło. Światło które we wtorek
pieprznęło, zrobiło zwarcie i spaliło się na kablu gdzieś po
drodze między źródłem prądu a żarówką. Coś takiego
przytrafiło mi się pierwszy raz w życiu. I lekko mnie przeraziło.
Bo patrząc na tą kuchnię dookoła kompletnie nie wiedziałem gdzie
tego kabla szukać. Idzie w lewo czy w prawo? Idzie sufitem czy przy
podłodze? Zapowiadało się na totalne rozebranie wszystkiego. A że
to wszystko stare to wiadomo - dotknięcie czegokolwiek to dotknięcie
wszystkiego obok. Ale co zrobić? Z tym że wiedząc że to robota na
dzień, dwa a może nawet trzy zostawiłem to do soboty. Nie było
sensu zaczynać tego w tygodniu o 19 po powrocie z pracy wiedząc że
nie skończę tego przed 2 w nocy. Trzeba było tylko zastosować tzw
rozwiązanie tymczasowe i szykować się na sobotę. Tak więc
wczoraj się za to zabrałem. I choć były momenty że już miałem
dosyć, że już myślałem że za cholerę nie znajdę tego zwarcia
to zaciskałem zęby, to wstawałem, to szukałem dalej, to mówiłem
sobie że nie, że muszę to zrobić. No i udało się. Się kurde
udało. Wprawdzie nie skończyłem jeszcze z tym ostatecznie ale mam
już że tak powiem sprawę rozłożoną na łopatki. Już tylko
pozostała formalność. Ale to za tydzień. Powoli, spokojnie. Za
tydzień skończę sprawę definitywnie i z ulepszeniami. Dzisiaj
jednak odczuwam skutki wczorajszej walki. To że nie mam siły to już
wspomniałem ale tego że wszystko mnie boli, a plery w szczególności
to taki bonus. Zresztą tak sobie ostatnio pomyślałem że ja to
chyba w poprzednim wcieleniu to musiałem doświadczać jakichś
tortur, łamania kołem, zakucia w dyby czy czego tam innego bo
ciągle mnie coś boli. No bo tak. Tego jak mnie bolały plery przy
nerkach po ostatnim sezonie motórowym zapewne nikt nie pamięta. Ja
pamiętam, pisałem tu. Tak mnie bolały że w końcu nawet poszedłem
do lekarza z obawy że to naprawdę coś poważnego z nerkami. Ja. Ja
do lekarza! To naprawdę niesamowita sprawa. No oczywiście skończyło
się wg przewidywań czyli zapisał jakąś maść co sam sobie ją w
aptece kupić mogłem, ja stwierdziłem że pieprzę to i że albo to
przechodzę albo walnę w kalendarz. Potem mi przeszło – zresztą
tak jak zakładałem ale zaraz potem zaczęło mnie boleć kolano.
Tak boleć że chodziłem dosyć długo kulejąc. Zaczęło boleć
wprawdzie od biegania ale jednak zaczęło. No i bolało dosyć
długo. Oczywiście swoim zwyczajem postanowiłem że albo to
przechodzę albo walnę w kalendarz. No i przechodziłem Ale
oczywiście zaraz przyszła kontuzja nadgarstka. Oczywiście swoim
zwyczajem postanowiłem że albo to przechodzę albo walnę w
kalendarz. Obecnie już mnie nie boli. Ale po tym wszystkim została
mi w domu niezła kolekcja ściągaczy, stabilizatorów i
usztywniaczy. Jak jakiejś kalece. No a teraz boli mnie karczycho. I
szyja. Nie mogę kręcić szyją i wykonywać gwałtownych ruchów.
Oczywiście swoim zwyczajem czekam że albo to przechodzę albo walnę
w kalendarz. Jak sobie pomyślę ile jeszcze ciało ludzkie zawiera
różnych stawów, mięśni i kości to śmiać mi się chce ile
jeszcze przede mną. Więc w sumie to dobrze że pada. Przynajmniej
czynniki zewnętrzne powstrzymują mnie skutecznie przed bieganiem.
Kto wie czym by się to mogło kończyć? Kto wie. Chociaż … Na
ten przykład w ubiegłą niedzielę w sumie też nie czułem się
doskonale bo trochę przymulony byłem ale jak wyszedłem na bieganie
to jakby wszystko przeszło. I jak ruszyłem to zaświtała mi myśl
że może by poprawić ten swój ostatni rekord na 10 km którym tak
się chwaliłem, ten pierwszy wynik poniżej 54 minut. Może by
pobiec poniżej 53 minut? No to biegłem. Chociaż czy biegłem? Nie
wiem. Nie zszedłem poniżej 53 minut. Ja kurde blaszka zszedłem
poniżej 52 minut. Tak, poniżej pięćdziesięciu dwóch minut.
Wyszło 51:29. Ja leciałem, ja frunąłem, ja pędziłem. Doszedłem
do wniosku że jak dalej w takim tempie będę poprawiał te swoje
rekordy to za chwilę to bieganie stanie się zbędne gdyż już w
momencie startu będę na mecie. Moje bieganie osiągnie doskonałość.
Czy to więc dobrze że pada? Nie! Kurde nie dobrze. Ma nie padać.
Już od wtorku nie dosiadałem Rumaka. Co to kurde za pogoda? Ciągle
pada i pada. To jest lato? Do dupy z takim latem. Pada, zimno,
Szemraną zalewa na biwaku. Co to kurde jest? Do dupy. Do dupy z taką
pogodą. Jak już przyjdzie pojeździć to nie ma tygodnia bym nie
zmókł. Poranki zimne, wieczory chłodne. Pogoda ma być kurde
blaszka! Ma być bo biegać mi się chce. I jeździć Rumakiem też
mi się chce. I pływać mi się chce. I leżeć na trawie mi się
chce. I wygrzewać bolące karczycho i szyję na słońcu mi się
chce. I zachodów słońca mi się chce. I nieba nocą pełnego
gwiazd mi się chce. I dziewczyn w krótkich sukienkach mi się chce.
I jaskółek, i świerszczy mi się chce.
Lato,
słońce mi tu dawać bo się zdenerwuję!!!!!!!!!!!!!!!
no takie lato kurde blaszka, że cię zacytnę, że jakeśmy się dzisiaj pakowali z tego biwaku, to z jednej strony wisiały czarne chmury a z drugiej grzało słońce tak, żem mało ducha nie wyzionęła z potów ostatecznych...nie bawiem się tak! lato ma być letnie jak sama nazwa wskazuje, a nie jakieś tam upalne albo zimne!kurcze pieczone we pysk!
OdpowiedzUsuńto ja wole takie lato, jak teraz niż mają być upały piekielne! w czasie upałów umieram!
OdpowiedzUsuńurlop mi się właśnie kończy :( miałam w planie jakąś książkę przeczytać. całą. i jakoś czas mi się rozlazł. ale ten weekend zakończyłam pracowicie i też jestem zmęczona.
a jeżeli chodzi o poprzednie życie - to ja musiałam spaść ze schodów i się zabić, czy pogruchotać. - boję się schodzenia po schodach. są schody, które już "oswoiłam" ale na innych czuję jakiś irracjonalną obawę.
Przyłączam się do twojego postulatu do lata! szczegolnie od 8 sierpnia....kiedy to urlopować będę :)
OdpowiedzUsuńloonei
Lato przydałoby się bez dwóch zdań. Jak na weekendzie uprasowałam sukienkę z nadzieją, że na tygodniu ją założę, tak dalej wisi. Do dupy z takim latem.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o bieganie, to niezły z Ciebie wariat. Nie żebym tego nie wiedziała wcześniej. Tak tylko mówię.
bez względu jakie zmęczenia..tak trzeba iść do przpdu i robić swoje.
OdpowiedzUsuńdeszcze jużsię skończyły znowu jest upał.
w tym czasie kiedy ty narzekałeś na problem z nerkami ja miałam problem z sercem. bolało i paliło mnie w klatce piersiowej. już zaczynałam myślęc o lekarzu gdy przeszłó i wyszło słońce.
pewnie to od pogody było.