niedziela, 17 lipca 2016

Ścieżka 399 Do przodu

Cały dzień pada. Siedzę w domu. Nawet nie ma jak pobiegać. Może to i dobrze bo zmęczony jestem niemiłosiernie. Jakby nie padało pewnie nie dałbym rady powstrzymać się i nie biegać. A to wyczerpałoby moje i tak nadwątplone siły całkowicie. Zmęczony jestem strasznie. Zdałem sobie ostatnio sprawę że ja praktycznie cały czas coś robię. Cały czas coś robię. Nie mam chwili wytchnienia. Cały czas jest coś do zrobienia. A gdy nawet na chwilę usiądę, tak na chwileczkę, to zaraz coś mnie goni, coś mnie napomina że szkoda czasu, że trzeba jeszcze to zrobić i tamto zrobić. Ciągle jest coś do zrobienia. O rany, ale zmęczony jestem. Nie wiem. Może to dzisiejsze zmęczenie, osłabienie na mnie tak wpływa ale trochę już mam dość. Chociaż nie. Nieeee! Nie mam dość. Nie przestanę. I będę wszystko robił jak należy, będę robił wszystko i już. Bo tak mam, taki już jestem. Wszystko musi być zrobione, wszystko musi być przygotowane, wszystko musi być na miejscu i wszędzie ma być porządek. Tak. Tak już mam i tak będzie. To tylko to dzisiejsze zmęczenie. Zmęczenie po wczorajszym poszukiwaniu przyczyny braku światła w kuchni i dzisiejszym porządkowaniu zeszłego tygodnia i przygotowaniach do następnego. Tak więc porządkowanie zeszłego tygodnia i przygotowania do następnego odhaczone. Jeszcze tylko to światło. Światło które we wtorek pieprznęło, zrobiło zwarcie i spaliło się na kablu gdzieś po drodze między źródłem prądu a żarówką. Coś takiego przytrafiło mi się pierwszy raz w życiu. I lekko mnie przeraziło. Bo patrząc na tą kuchnię dookoła kompletnie nie wiedziałem gdzie tego kabla szukać. Idzie w lewo czy w prawo? Idzie sufitem czy przy podłodze? Zapowiadało się na totalne rozebranie wszystkiego. A że to wszystko stare to wiadomo - dotknięcie czegokolwiek to dotknięcie wszystkiego obok. Ale co zrobić? Z tym że wiedząc że to robota na dzień, dwa a może nawet trzy zostawiłem to do soboty. Nie było sensu zaczynać tego w tygodniu o 19 po powrocie z pracy wiedząc że nie skończę tego przed 2 w nocy. Trzeba było tylko zastosować tzw rozwiązanie tymczasowe i szykować się na sobotę. Tak więc wczoraj się za to zabrałem. I choć były momenty że już miałem dosyć, że już myślałem że za cholerę nie znajdę tego zwarcia to zaciskałem zęby, to wstawałem, to szukałem dalej, to mówiłem sobie że nie, że muszę to zrobić. No i udało się. Się kurde udało. Wprawdzie nie skończyłem jeszcze z tym ostatecznie ale mam już że tak powiem sprawę rozłożoną na łopatki. Już tylko pozostała formalność. Ale to za tydzień. Powoli, spokojnie. Za tydzień skończę sprawę definitywnie i z ulepszeniami. Dzisiaj jednak odczuwam skutki wczorajszej walki. To że nie mam siły to już wspomniałem ale tego że wszystko mnie boli, a plery w szczególności to taki bonus. Zresztą tak sobie ostatnio pomyślałem że ja to chyba w poprzednim wcieleniu to musiałem doświadczać jakichś tortur, łamania kołem, zakucia w dyby czy czego tam innego bo ciągle mnie coś boli. No bo tak. Tego jak mnie bolały plery przy nerkach po ostatnim sezonie motórowym zapewne nikt nie pamięta. Ja pamiętam, pisałem tu. Tak mnie bolały że w końcu nawet poszedłem do lekarza z obawy że to naprawdę coś poważnego z nerkami. Ja. Ja do lekarza! To naprawdę niesamowita sprawa. No oczywiście skończyło się wg przewidywań czyli zapisał jakąś maść co sam sobie ją w aptece kupić mogłem, ja stwierdziłem że pieprzę to i że albo to przechodzę albo walnę w kalendarz. Potem mi przeszło – zresztą tak jak zakładałem ale zaraz potem zaczęło mnie boleć kolano. Tak boleć że chodziłem dosyć długo kulejąc. Zaczęło boleć wprawdzie od biegania ale jednak zaczęło. No i bolało dosyć długo. Oczywiście swoim zwyczajem postanowiłem że albo to przechodzę albo walnę w kalendarz. No i przechodziłem Ale oczywiście zaraz przyszła kontuzja nadgarstka. Oczywiście swoim zwyczajem postanowiłem że albo to przechodzę albo walnę w kalendarz. Obecnie już mnie nie boli. Ale po tym wszystkim została mi w domu niezła kolekcja ściągaczy, stabilizatorów i usztywniaczy. Jak jakiejś kalece. No a teraz boli mnie karczycho. I szyja. Nie mogę kręcić szyją i wykonywać gwałtownych ruchów. Oczywiście swoim zwyczajem czekam że albo to przechodzę albo walnę w kalendarz. Jak sobie pomyślę ile jeszcze ciało ludzkie zawiera różnych stawów, mięśni i kości to śmiać mi się chce ile jeszcze przede mną. Więc w sumie to dobrze że pada. Przynajmniej czynniki zewnętrzne powstrzymują mnie skutecznie przed bieganiem. Kto wie czym by się to mogło kończyć? Kto wie. Chociaż … Na ten przykład w ubiegłą niedzielę w sumie też nie czułem się doskonale bo trochę przymulony byłem ale jak wyszedłem na bieganie to jakby wszystko przeszło. I jak ruszyłem to zaświtała mi myśl że może by poprawić ten swój ostatni rekord na 10 km którym tak się chwaliłem, ten pierwszy wynik poniżej 54 minut. Może by pobiec poniżej 53 minut? No to biegłem. Chociaż czy biegłem? Nie wiem. Nie zszedłem poniżej 53 minut. Ja kurde blaszka zszedłem poniżej 52 minut. Tak, poniżej pięćdziesięciu dwóch minut. Wyszło 51:29. Ja leciałem, ja frunąłem, ja pędziłem. Doszedłem do wniosku że jak dalej w takim tempie będę poprawiał te swoje rekordy to za chwilę to bieganie stanie się zbędne gdyż już w momencie startu będę na mecie. Moje bieganie osiągnie doskonałość. Czy to więc dobrze że pada? Nie! Kurde nie dobrze. Ma nie padać. Już od wtorku nie dosiadałem Rumaka. Co to kurde za pogoda? Ciągle pada i pada. To jest lato? Do dupy z takim latem. Pada, zimno, Szemraną zalewa na biwaku. Co to kurde jest? Do dupy. Do dupy z taką pogodą. Jak już przyjdzie pojeździć to nie ma tygodnia bym nie zmókł. Poranki zimne, wieczory chłodne. Pogoda ma być kurde blaszka! Ma być bo biegać mi się chce. I jeździć Rumakiem też mi się chce. I pływać mi się chce. I leżeć na trawie mi się chce. I wygrzewać bolące karczycho i szyję na słońcu mi się chce. I zachodów słońca mi się chce. I nieba nocą pełnego gwiazd mi się chce. I dziewczyn w krótkich sukienkach mi się chce. I jaskółek, i świerszczy mi się chce.
Lato, słońce mi tu dawać bo się zdenerwuję!!!!!!!!!!!!!!!

5 komentarzy:

  1. no takie lato kurde blaszka, że cię zacytnę, że jakeśmy się dzisiaj pakowali z tego biwaku, to z jednej strony wisiały czarne chmury a z drugiej grzało słońce tak, żem mało ducha nie wyzionęła z potów ostatecznych...nie bawiem się tak! lato ma być letnie jak sama nazwa wskazuje, a nie jakieś tam upalne albo zimne!kurcze pieczone we pysk!

    OdpowiedzUsuń
  2. to ja wole takie lato, jak teraz niż mają być upały piekielne! w czasie upałów umieram!

    urlop mi się właśnie kończy :( miałam w planie jakąś książkę przeczytać. całą. i jakoś czas mi się rozlazł. ale ten weekend zakończyłam pracowicie i też jestem zmęczona.

    a jeżeli chodzi o poprzednie życie - to ja musiałam spaść ze schodów i się zabić, czy pogruchotać. - boję się schodzenia po schodach. są schody, które już "oswoiłam" ale na innych czuję jakiś irracjonalną obawę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyłączam się do twojego postulatu do lata! szczegolnie od 8 sierpnia....kiedy to urlopować będę :)
    loonei

    OdpowiedzUsuń
  4. Lato przydałoby się bez dwóch zdań. Jak na weekendzie uprasowałam sukienkę z nadzieją, że na tygodniu ją założę, tak dalej wisi. Do dupy z takim latem.

    A jeśli chodzi o bieganie, to niezły z Ciebie wariat. Nie żebym tego nie wiedziała wcześniej. Tak tylko mówię.

    OdpowiedzUsuń
  5. bez względu jakie zmęczenia..tak trzeba iść do przpdu i robić swoje.

    deszcze jużsię skończyły znowu jest upał.

    w tym czasie kiedy ty narzekałeś na problem z nerkami ja miałam problem z sercem. bolało i paliło mnie w klatce piersiowej. już zaczynałam myślęc o lekarzu gdy przeszłó i wyszło słońce.

    pewnie to od pogody było.

    OdpowiedzUsuń