Nie
wiem czy to bardziej szkoła czy dom rodzinny. Może jedno i drugie?
Chyba jednak bardziej szkoła. To w szkole nauczyli mnie największego
kłamstwa mojego życia. A przynajmniej jednego z największych.
Takiego jednego z tych przez które w życiu mi się nie udało. A
przynajmniej takiego którym sobie swoje nieudane życie tłumaczę.
Pamiętam jak dziś. Pamiętam jak „kochana” pani uczycielka
nauczania początkowego powtarzała: spójrzcie na dziewczynki,
spójrzcie jakie grzeczne. I patrzyliśmy. Ja patrzyłem. Ja, ten
mały łobuziak. Chłopiec który odkrywał świat, poznawał,
zaczynał myśleć. W wieku, gdzie jedno nieświadomie wypowiedziane
jesteś głupi, nic z ciebie nie będzie lub jakiś ty zdolny, jaki
mądry programowało człowieka na całe życie. Programowało jego
postrzeganie siebie, jego poczucie wartości, poczucie pewność. Nie
wiem czy „kochana” pani uczycielaka wiedziała co czyni, czy
zdawała sobie sprawę. Chyba raczej nie? Ale powinna była wiedzieć.
Powinna była zdawać sobie sprawę. Powinna była wiedzieć, że
kształtuje tych małych ludzi, że pokazuje im życie. Że od jej to
jest tak, a to jest inaczej zależą losy każdego z nas. Czy więc
musiała stawiać dziewczynki za wzór, czy musiała udowadniać, że
są grzeczne. Fakt. My rżnęliśmy w gałę, my strzelaliśmy z
procy, my skakaliśmy przez płot do sąsiada na jabłka, my też
rozstrzygaliśmy spory na pięści. My robiliśmy te rzeczy i wiele
wiele innych podczas gdy one grały w gumę, skakały przez skakankę
i rysowały kredą po chodniku. I można było wysnuć takie
twierdzenie, że były grzeczne. Może i wtedy były. Ale czy były?
I czy są? Nie były. I nie są. Dziewczynki nie są grzeczne. Jest
to prawda która zrujnowała mi życie. A przynajmniej tym sobie
życie to moje zrujnowane tłumaczę. Dziewczynki nie są grzeczne.
Są tak samo zdeprawowane, tak samo porąbane jak chłopcy. Długo,
bardzo długo do tego wniosku dochodziłem. Długo bardzo długo nie
chciałem w to uwierzyć. Broniłem się, wypychałem ze świadomości.
Do czasu jak jeden z kolegów, taki co to nie dał się oszukać w
latach nauczania początkowego i dymał co wlezie i co popadnie,
pokazał mi jak jest na żywym przykładzie. Nie wierzyłem w jego
dokonania. Aż razu pewnego, ciepłej letniej wakacyjnej nocy namówił
mnie na wyjazd do sąsiedniej miejscowości. Miał tam jedną taką
na oku. Od dłuższego czasu ją miał. Pojechaliśmy. Zabawne, że
sam go tam zawiozłem. Zawiozłem nieodżałowanym Buickiem.
Zawiozłem niby na ognisko. Do dzisiaj mam przed oczami jak w blasku
tego ogniska idą w krzaki. Nie wiem czy byli tam długo czy krótko,
nie pamiętam. Ale do dziś pamiętam jakiego doznałem szoku. Jak
zawalił się mój świat. Dziewczynki nie są grzeczne. Dziewczynki
są tak samo niegrzeczne jak chłopcy. Sam go tam zawiozłem. I
gdybym powiedział co było dalej, gdybym opowiedział dalszy ciąg
tej historii nikt by w to nie uwierzył, sam nieraz nie wierzę.
Powiem jedno – była tragiczna. Ale dziewczynki nie są grzeczne. I tak jak tamtej ciepłej letniej wakacyjnej nocy przekonałem się o tym w blasku ogniska, tak przekonuję się o tym wciąż na nowo.
W
codzienności lato się kończy. Miło jednak, że kończy się z
przytupem. Mogę już to powiedzieć z pełną świadomością –
wrzesień jest – po sierpniu moim najulubieńszym miesiącem.
Motórem
pojeździłem, powiedzieć mogę, że się nawet wyjeździłem. I
chyba znowu się w nim zakochałem. Bo przyznać się muszę, że był
czas gdy coś już nie iskrzyło. Już było za ciężko, za trudno,
za odpowiedzialnie. Już było nam trochę nie po drodze. Że to już
nie czas. Ale pytałem się wówczas: czy mogę, czy to fair będzie
się go tak pozbyć, tak gdy już się znudził? Przyjaciela który
tyle razy mnie nie zawiódł ( to zabawne swoją drogą, że traktuję
motor, dwa koła, silnik i trochę plastiku jak przyjaciela ). No
więc nie sprzedałem go i znowu go kocham. To jeszcze jeden dowód
na to, że nigdy nie można mówić: to koniec.
A
w necie ciągle gapię się na plażę. Na tą na której jeszcze
niedawno sam przebywałem. Gapię się rano, w południe, wieczorem i
nocą. Gapię się co chwila. I taką mnie to radością napełnia,
taką przyjemność mi sprawia, że sam się sobie dziwię. Radość i
przyjemność sprawia mi widok, że ta plaża, że ten morski brzeg
mimo tego, że już po wakacjach, jeszcze żyje. Cieszę się jak
dziecko na widok ludzi na plaży. W tym tygodniu nawet kilka
parawanów było. I cieszę się, jak widzę kogoś kto wraca z plaży
ciemną nocą, cieszę się jak widzę kogoś kto ćwiczy stanie na
rękach w południe, cieszę się jak widzę kogoś kto spaceruje o 6
rano. Strasznie mnie to cieszy. Jakoś tak się z tymi ludźmi
identyfikuję, jacyś tacy bliscy mi się stają. Jakiś taki samotny
mniej jestem. Jakiś taki odmienny mniej.
teraz nasze plaże są najpiękniejsze...
OdpowiedzUsuń