Ten
ciągły pośpiech, ten brak czasu permanentny, ta minuta każda
wyliczona nie sprawia mi wcale przyjemności. To naprawdę nie jest
to, czego bym pragnął. Zdecydowanie bardziej wolałbym móc nigdzie
nie gonić, nigdzie nie biec i nigdzie nie zdążać. Zdecydowanie
bardziej wolałbym obudzić się rano o tej o której się obudzę, i
wolałbym móc otworzyć oczy i móc je zamknąć ponownie. Wolałbym to
niż wstawać o określonej porze poganiany godziną odjazdu. I
zdecydowanie też wolałbym wyjść z pracy i tak po prostu wracać
do domu, niż wyjść z pracy i wracać do domu ograniczany godziną
odjazdu. To naprawdę byłoby o wiele przyjemniejsze, o wiele mniej
męczące i o wiele prostsze. Niestety – nie mam takiego komfortu.
Nie mam komfortu budzenia się i zasypiania kiedy chcę. Nie mam
komfortu spacerowania jak chcę, w tempie jakie mi akurat pasuje i
spacerowania tam, gdzie akurat chcę.
W
poniedziałek zrobiłem sobie taki dzień ( po części ). W
poniedziałek wyszedłem z pracy bez pośpiechu. Na żaden pociąg
zdążyć nie musiałem. Nic mnie nie ograniczało czasowo, nic mnie
nie poganiało. Nawet metro które się popsuło zanim do niego
wsiadłem nie było kłopotem. Poszedłem sobie najzwyklej w świecie
na tramwaj. Tramwajami lubiłem jeździć zawsze. Teraz jednak nie
mam na to okazji, czy raczej czasu. Była więc sposobność
przypomnieć sobie dawne, dobre czasy. I jechałem sobie tym
tramwajem nieśpiesznie. Spokojny i rozluźniony. Jakże wspaniałe
to było uczucie. Nic mnie, żadna konkretna godzina nie ograniczała.
Mogłem sobie patrzeć przez zalaną deszczem szybę na moknące
ulice. Na krople tworzące setki okręgów na kałużach. Na ludzi
chowających się gdzie się da. I na tych co się nie chowali, tych co
mieli parasole, tych osłaniających się prze deszczem,
a to bluzą, a to marynarką, a to zwykłą reklamówką. Mogłem w
spokoju patrzeć na moknące uliczne stragany. Mogłem ze
współczuciem patrzeć na biednych motocyklistów. I na kołyszące
się na wietrze drzewa mogłem patrzeć. I w końcu na jasne niebo,
gdzieś tam w oddali, tam gdzie nie sięgała jeszcze burzowa chmura.
Mogłem sobie tak po prostu patrzeć. I mogłem sobie tylko tak o tym
co widzę myśleć, o niczym innym. Bez pośpiechu, bez stresu, bez
godziny która by mnie ograniczała. A potem mogłem usiąść na
przesychającej ławeczce, mogłem wyciągnąć się wygodnie i
obserwować przebijające się zza chmur słońce. Mogłem wsłuchać
się w miasto, miasto które kocham miłością wzajemną. Patrzeć
na sunące auta, na tramwaje. Patrzeć na budynki, na monumentalny
pałac. I mogłem patrzeć na ludzi. Na różnokolorowych ludzi
którzy przesuwali się przed moimi oczami. Na pojedynczych i a na
tych w grupach. Na tych samotnych i na tych w parach. To wszystko
mogłem obserwować gdy nie ograniczała mnie godzina. I nawet potem
na dworcu mogłem sobie siedzieć w tej zadumie. Czekać na ten mój
pociąg patrząc na przyjazdy i odjazdy innych. I nawet mieć tą chwilę
zadumy, że może by wsiąść do byle jakiego i pojechać byle
gdzie.
We
wtorek zrobiłem sobie taki dzień również ( po części ). We
wtorek nie musiałem wychodzić z tego czegoś by zdążyć na ten
19:32, ani na ten 20:32 ani nawet na ten 21:32. Prawdę mówiąc i
późniejszym mogłem jechać, i prawdę mówiąc, i gdybym wcale nie
pojechał też nic by się nie stało. Pojechałem tym 21:32. A w
domu, już o północy mogłem siedzieć w oknie, sam jeden z całego
osiedla i patrzeć na puste, ciche, ciemne chodniki. Słuchać gdzieś
jakichś krzyków w oddali, słuchać szczekania psów, słuchać
odgłosu przelatującego samolotu gdzieś tam na czarnym niebie,
słuchać czyichś kroków i słuchać szumu ulicy. Mogłem sobie to
robić ponieważ żadna pora na sen mnie nie ograniczała.
Dzisiaj
też sobie po części zrobiłem taki dzień. Taki w którym wstałem,
i nie wstałem, i coś zrobiłem i nie zrobiłem nic, w którym i
gapiłem się w telewizor i nie gapiłem się też. I taki w którym
mogłem przede wszystkim stać w parku pod ogromnym dębem łuskając
słonecznikowe pestki w oczekiwaniu aż ta rzęsista ulowa wreszcie
ustanie z myślę: a niech sobie pada jak najdłużej.
Tak,
mogę mieć takie dni. Mogę z tym że … skąd na to brać?
fajnie sobie tak zwolnić. tak "zwiesić się" na jednej kropli deszczu i kontemlować ją ale......trzeba żyć dalej.. i skąd na to brać;)))))
OdpowiedzUsuńJak Ty czasem trafiasz Er. W sumie miałam napisać notkę prawie identyczną jak ten początek Twojej. I chyba nie ujęłabym tego lepiej. Ale może w tym tygodniu uda mi się zrobić "taki dzień". Trzymaj kciuki. I dzięki za bieżące sprawdzanie systemu kontroli. Trzymaj się ciepło!
OdpowiedzUsuń