sobota, 15 lipca 2017

Ścieżka 452 Do przodu

Czy stanie w parku pod ogromnym dębem łuskając słonecznikowe pestki w oczekiwaniu aż ta rzęsista ulewa wreszcie ustanie z myślą: a niech sobie pada jak najdłużej, może być nudne? Czy też raczej czy stanie w parku pod ogromnym dębem łuskając słonecznikowe pestki w oczekiwaniu aż ta rzęsista ulewa wreszcie ustanie z myślą: a niech sobie pada jak najdłużej, może być oznaką nudy? Czy jazda tramwajem i obserwowanie przez zalaną szybę okręgów na kałużach może być nudne? Czy też raczej czy jazda tramwajem i obserwowanie przez zalaną szybę okręgów na kałużach może być oznaką nudy? I czy słuchanie odgłosów miasta z poziomu przychodnikowej ławki może być nudne? Czy też raczej czy słuchanie odgłosów miasta z poziomu przychodnikowej ławki może być oznaką nudy? Miniony tydzień był dobrym tygodniem. Dobrym w sensie tego, że czułem się dobrze między ludźmi. Czułem to takie coś, że mnie akceptują, czy może przynajmniej starają się akceptować. To w życiu jest bardzo ważne, to jest cholernie ważne. Na tym w sumie polega chyba całe to nasze życiowe staranie, staranie się być. Być akceptowanym, nawet w swej odmienności. No więc takie coś mnie spotkało w tym mijającym tygodniu. Nawet teraz, gdy to piszę, powinienem siedzieć razem z Suchym i jego ekipą gdzieś w domkach nad krętą rzeką. Ale nie siedzę, skłamałem, wykręciłem się, nie siedzę. Nie jest mi dobrze z tym kłamstwem ale siedzę sobie tutaj, w swoim spokoju, w swojej samotności. W ciszy słucham swoich myśli zastanawiając się co takiego innego było we mnie samym, że akurat ten tydzień mogę tak podsumować. To mnie zawsze dziwi. Jaki to czynnik sprawia, że choć wszystko jest tak jak zawsze jednak to, co się dzieje wokół zupełnie inne? Jaki zatem mam na to wszystko wpływ? Chyba żadnego. Po prostu coś się dzieje. Raz dane mi jest borykać się z przeciwnościami, a innym razem korzystać z prostoty uroku mijających dni. Ubiegły tydzień obfitował w takie proste dni. Z jednym wyjątkiem. Wyjątkiem dosyć istotnym. Braku akceptacji kogoś o kim myślałem, że jest ostatnią osobą która może mnie nie akceptować. Życie jest naprawdę nieprzewidywalne. Wiesz, że coś wiesz a okazuje się, że nie wiesz. Ale czy tak naprawdę powinienem się spodziewać akceptacji z tej strony? To chyba przejaw mojej pychy, jak jakieś centrum wszechświata, najważniejszy jaśnie pan? Bo czy nie bardziej ja powinienem akceptować tą drugą stronę? Postawić się w jej trudnej, może wręcz tragicznej sytuacji? Zrozumieć, przemyśleć. Te pytania nie powinny prawdę mówiąc nawet paść, to oczywiste jak amen w pacierzu. Może właśnie ktoś potrzebuje tej akceptacji bardziej niż ja. Nie może a raczej na pewno. Więc akceptuję, nie oburzam się, nie potępiam, nie wyciągam pochopnych wniosków. Przy okazji zaś przesuwam się coraz bardziej w stronę mojej samotności. Tak jakbym nic już od nikogo nie chciał. Chcę, tam gdzieś w głębi chcę ciągle, ale brak mi chyba już siły i o tym mówić i tego pragnąć. Tak prawdę mówiąc samo to chcenie to chyba najgorsza rzecz jaka może między ludźmi występować? To powód wszystkich nieporozumień. Bo od tego chcenia, oczekiwania od kogoś, zazwyczaj bliskiego, wszystko się zaczyna. Chcesz, pragniesz a nie dostajesz. Mówisz, dajesz określone sygnały i nic. I rodzi się frustracja, rodzi się zawód, rodzi się gniew. Przychodzi złość i zaczyna się wypominanie. Tego właśnie nie lubię w relacjach. Dlatego też nie dążę do ludzi. Ja od ludzi praktycznie nic nie oczekuję, zwłaszcza tych bliskich. Dlaczego w sumie mam od nich czegoś oczekiwać? Czy są moimi sługami do spełniania tych właśnie moich pragnień? Nie są. Wiedzą, znają jaki jestem, czego chcę, co lubię. Jeżeli tylko poczują, że chcą mi to dać to dadzą, jeżeli nie, trudno, świat się nie zawali. Nie mam co mieć o to żalu, ich wybór. I nie mam co w jakiś tam sposób ich przekonywać, namawiać, czy zmuszać. Bo jeżeli nawet to zrobią to z jakiego powodu, z musu, bo tak powinni? To nie będzie ich decyzja, to będzie czyn narzucony. A skoro narzucony to i nieszczery. To nie będzie odruch serca. To chyba nawet był główny powód rozpadu mojego związku, za dużo oczekiwałem. Za dużo chciałem od kogoś kto tego nie czuł, kogoś kto nie chciał, czy może raczej nie umiał tego dać. Kogoś kto był inny, kto patrzył na życie inaczej. Dlatego teraz nie oczekuję od ludzi nic, zwłaszcza tych bliskich. Kompletnie nic. Nie chcę nikogo do swoich racji przekonywać, nikogo męczyć nie chcę. Żyję sobie po swojemu. Jest ciężko, nie powiem. Czasami samotność boli. Ale myślę, że bardziej boli jak widzisz kogoś obok jak przy tobie cierpi. Taki zresztą był główny powód mojego rozstania. Po co miała dłużej przy mnie cierpieć. Po co miała dłużej być kimś kim nie była. Coraz bardziej o niej zapominam. Coraz rzadziej o niej myślę, już prawie wcale, a jeżeli nawet to, z, no niestety wrogością, może też żalem. Wiem, rozumiem, że to nie jej wina, że nie była tym, kim miała być ale ta złość we nie jednak jest. A może to raczej złość do losu, życia, przeznaczenia czy też Boga a nie do niej. Na niej tylko wyładowywana jako realnej postaci? Nie wiem, wiem jedno ona mnie nie rozumiała. Ale w sumie czemu się dziwić. Była, czy też, jest tylko kobietą. Kobiety mnie nie rozumieją. A raczej nie to, że nie rozumieją a mają inne oczekiwania. Kobietom podobno kalafiorem lata to czy jest pierwszą, drugą, trzecią, piątą, dziesiątą czy setną. To jest podobno mało dla nich ważne. A ja głupi uczyniłem z tego swoją główną kartę przetargową. Postawiłem niestety od najmłodszych swoich lat na niewłaściwą kartę. To był błąd. Od najmłodszych swoich lat nie machałem fiutem na lewo i prawo, nie zdobywałem czego się da dla byle czego. Od najmłodszych swoich lat starając się szanować to do czego tegoż fiuta miałem zamiar włożyć. Okazuje się, że niepotrzebnie. Przez to jestem teraz tu gdzie jestem, a przy okazji ominęło mnie pewnie wiele fajnych doznań. Trudno, stało się. Jeżeli mam być szczery to aż tak strasznie nie żałuję. Byłem sobą, robiłem to tak jak czułem i tyle. A że okazało się pomyłką, cóż taki mój los. Może w przyszłym życiu będzie to karta która przebije wszystkie inne.
W codzienności, którą piszę tylko dla siebie, było dobrze ( choć nie powinienem tego pisać bo jak już nie raz wspominałem jak tylko coś tu stwierdzę to zaraz się odwraca ). Może to dobrze wynika z większej ilości snu? Nie wiem, ale wiem, że fizycznie czułem się lepiej, bez tego totalnego wyczerpania. Decyzja o przerwie w środku tygodnia była widać dobrym posunięciem. W przyszłym też tak zrobię. Może to wynika z lepszej pogody? Nie wiem, ale pogoda choć kiepskawa tak bardzo nie doskwierała jak poprzednio. Padało, ale jak padało to nagle, rzęsiście i szybko, potem wychodziło słońce. Tak jakby wkurzone niebo zrzucało z siebie złość, dawało upust swojemu wkurzeniu, taki nagły wkurw a potem było już spokojne, potem było starym dobrym niebem. Poprzednio to raczej wisiało, zbierało się, przytłaczało i tyle.
Na dzień dzisiejszy mam w nogach 60,98 km. Zamiar mam dobić do setki ale sam siebie zaskoczyłem przeglądając historię i odkrywając, że w lipcu 2015 roku nakręciłem 133 km. Tego już nie pobiję. Wiem jednak, że biegał będę. W takie wieczory jak dzisiejszy biega się pięknie. W takie wieczory jak ten chce się biegać tzn chce się żyć.
Dzisiaj rusza liga. Od cudownego powrotu KSG do pierwszej ligi nie można było sobie wymarzyć lepszego meczu na otwarcie. W Zabrzu, przy komplecie 23 tysięcy z Legią. Powinienem tam być, powinienem. Będę zapewne w jakimś pubie. Sam oczywiście, sam jeden żabol w mieście które jest legijnym fc. A do Zabrza powinienem się wybrać, powinienem. Jak za dawnych dobrych lat, przypomnieć sobie stare i zobaczyć nowe.
Jedno co mnie w tym tygodniu męczy to fakt, że Suchemu się wyłgałem. Z zaproszenia nad krętą rzekę. Niesmak mam. Powinienem teraz z nimi tam siedzieć. Nie ładnie, oj nie ładnie. Zaproszeń się nie odrzuca. Bo choć odsuwam się od ludzi to czy powinienem całkiem ich unikać. Dali mi akceptację w tym tygodniu. Nawet Zidan się przypomniał życząc by wygrał lepszy a ja jakoś tak tradycyjnie z rezerwą. Nie chcę czy raczej nie umiem żyć z ludźmi?
A jutro, jako że większość spraw załatwiłem dzisiaj wyruszam z Rumakiem do stolicy. Odwiedzimy rzekę, odwiedzimy park, odwiedzimy Zygmunta. Powili, nieśpiesznie, sami.

1 komentarz:

  1. już dawno skończyły się czasy że wchodząc miedzy ludzi zastanawiałam się czy zaakceptują mnie. raczej jest odwrotnie. wchodząc między ludzi zastanawam się czy ja zaakceptuję ich

    mimo wszystko nie należy się zamykać i izolować. nawet jak te relacje nie zawsze są udane trzeba nie poddawać się

    w związku :nnie chcę nic od nikogo: to nie jest dobra postawa. związek to związek a nie dwojga obcych ludzi żyjących pod 1 dachem - choć ta opcja jest fajna i najmniej uziażliwa

    OdpowiedzUsuń