Czy
stanie w parku pod ogromnym dębem łuskając słonecznikowe pestki w
oczekiwaniu aż ta rzęsista ulewa wreszcie ustanie z myślą: a
niech sobie pada jak najdłużej, może być nudne? Czy też raczej
czy stanie w parku pod ogromnym dębem łuskając słonecznikowe
pestki w oczekiwaniu aż ta rzęsista ulewa wreszcie ustanie z myślą:
a niech sobie pada jak najdłużej, może być oznaką nudy? Czy jazda
tramwajem i obserwowanie przez zalaną szybę okręgów na kałużach
może być nudne? Czy też raczej czy jazda tramwajem i obserwowanie
przez zalaną szybę okręgów na kałużach może być oznaką nudy?
I czy słuchanie odgłosów miasta z poziomu przychodnikowej ławki
może być nudne? Czy też raczej czy słuchanie odgłosów miasta z
poziomu przychodnikowej ławki może być oznaką nudy? Miniony
tydzień był dobrym tygodniem. Dobrym w sensie tego, że czułem się
dobrze między ludźmi. Czułem to takie coś, że mnie akceptują,
czy może przynajmniej starają się akceptować. To w życiu jest
bardzo ważne, to jest cholernie ważne. Na tym w sumie polega chyba
całe to nasze życiowe staranie, staranie się być. Być
akceptowanym, nawet w swej odmienności. No więc takie coś mnie
spotkało w tym mijającym tygodniu. Nawet teraz, gdy to piszę,
powinienem siedzieć razem z Suchym i jego ekipą gdzieś w domkach
nad krętą rzeką. Ale nie siedzę, skłamałem, wykręciłem się,
nie siedzę. Nie jest mi dobrze z tym kłamstwem ale siedzę sobie
tutaj, w swoim spokoju, w swojej samotności. W ciszy słucham swoich
myśli zastanawiając się co takiego innego było we mnie samym, że
akurat ten tydzień mogę tak podsumować. To mnie zawsze dziwi. Jaki
to czynnik sprawia, że choć wszystko jest tak jak zawsze jednak to,
co się dzieje wokół zupełnie inne? Jaki zatem mam na to wszystko
wpływ? Chyba żadnego. Po prostu coś się dzieje. Raz dane mi jest
borykać się z przeciwnościami, a innym razem korzystać z prostoty
uroku mijających dni. Ubiegły tydzień obfitował w takie proste
dni. Z jednym wyjątkiem. Wyjątkiem dosyć istotnym. Braku
akceptacji kogoś o kim myślałem, że jest ostatnią osobą która
może mnie nie akceptować. Życie jest naprawdę nieprzewidywalne.
Wiesz, że coś wiesz a okazuje się, że nie wiesz. Ale czy tak
naprawdę powinienem się spodziewać akceptacji z tej strony? To
chyba przejaw mojej pychy, jak jakieś centrum wszechświata,
najważniejszy jaśnie pan? Bo czy nie bardziej ja powinienem
akceptować tą drugą stronę? Postawić się w jej trudnej, może
wręcz tragicznej sytuacji? Zrozumieć, przemyśleć. Te pytania nie
powinny prawdę mówiąc nawet paść, to oczywiste jak amen w
pacierzu. Może właśnie ktoś potrzebuje tej akceptacji bardziej
niż ja. Nie może a raczej na pewno. Więc akceptuję, nie oburzam
się, nie potępiam, nie wyciągam pochopnych wniosków. Przy okazji
zaś przesuwam się coraz bardziej w stronę mojej samotności. Tak
jakbym nic już od nikogo nie chciał. Chcę, tam gdzieś w głębi
chcę ciągle, ale brak mi chyba już siły i o tym mówić i tego
pragnąć. Tak prawdę mówiąc samo to chcenie to chyba najgorsza
rzecz jaka może między ludźmi występować? To powód wszystkich
nieporozumień. Bo od tego chcenia, oczekiwania od kogoś, zazwyczaj
bliskiego, wszystko się zaczyna. Chcesz, pragniesz a nie dostajesz.
Mówisz, dajesz określone sygnały i nic. I rodzi się frustracja,
rodzi się zawód, rodzi się gniew. Przychodzi złość i zaczyna
się wypominanie. Tego właśnie nie lubię w relacjach. Dlatego też
nie dążę do ludzi. Ja od ludzi praktycznie nic nie oczekuję,
zwłaszcza tych bliskich. Dlaczego w sumie mam od nich czegoś
oczekiwać? Czy są moimi sługami do spełniania tych właśnie
moich pragnień? Nie są. Wiedzą, znają jaki jestem, czego chcę,
co lubię. Jeżeli tylko poczują, że chcą mi to dać to dadzą,
jeżeli nie, trudno, świat się nie zawali. Nie mam co mieć o to
żalu, ich wybór. I nie mam co w jakiś tam sposób ich przekonywać,
namawiać, czy zmuszać. Bo jeżeli nawet to zrobią to z jakiego
powodu, z musu, bo tak powinni? To nie będzie ich decyzja, to będzie
czyn narzucony. A skoro narzucony to i nieszczery. To nie będzie
odruch serca. To chyba nawet był główny powód rozpadu mojego
związku, za dużo oczekiwałem. Za dużo chciałem od kogoś kto
tego nie czuł, kogoś kto nie chciał, czy może raczej nie umiał
tego dać. Kogoś kto był inny, kto patrzył na życie inaczej.
Dlatego teraz nie oczekuję od ludzi nic, zwłaszcza tych bliskich.
Kompletnie nic. Nie chcę nikogo do swoich racji przekonywać, nikogo
męczyć nie chcę. Żyję sobie po swojemu. Jest ciężko, nie
powiem. Czasami samotność boli. Ale myślę, że bardziej boli jak
widzisz kogoś obok jak przy tobie cierpi. Taki zresztą był główny
powód mojego rozstania. Po co miała dłużej przy mnie cierpieć.
Po co miała dłużej być kimś kim nie była. Coraz bardziej o niej
zapominam. Coraz rzadziej o niej myślę, już prawie wcale, a jeżeli
nawet to, z, no niestety wrogością, może też żalem. Wiem,
rozumiem, że to nie jej wina, że nie była tym, kim miała być ale
ta złość we nie jednak jest. A może to raczej złość do losu,
życia, przeznaczenia czy też Boga a nie do niej. Na niej tylko
wyładowywana jako realnej postaci? Nie wiem, wiem jedno ona mnie nie
rozumiała. Ale w sumie czemu się dziwić. Była, czy też, jest
tylko kobietą. Kobiety mnie nie rozumieją. A raczej nie to, że nie
rozumieją a mają inne oczekiwania. Kobietom podobno kalafiorem lata
to czy jest pierwszą, drugą, trzecią, piątą, dziesiątą czy
setną. To jest podobno mało dla nich ważne. A ja głupi uczyniłem
z tego swoją główną kartę przetargową. Postawiłem niestety od
najmłodszych swoich lat na niewłaściwą kartę. To był błąd. Od
najmłodszych swoich lat nie machałem fiutem na lewo i prawo, nie
zdobywałem czego się da dla byle czego. Od najmłodszych swoich lat
starając się szanować to do czego tegoż fiuta miałem zamiar
włożyć. Okazuje się, że niepotrzebnie. Przez to jestem teraz tu
gdzie jestem, a przy okazji ominęło mnie pewnie wiele fajnych
doznań. Trudno, stało się. Jeżeli mam być szczery to aż tak
strasznie nie żałuję. Byłem sobą, robiłem to tak jak czułem i
tyle. A że okazało się pomyłką, cóż taki mój los. Może w
przyszłym życiu będzie to karta która przebije wszystkie inne.
W
codzienności, którą piszę tylko dla siebie, było dobrze ( choć
nie powinienem tego pisać bo jak już nie raz wspominałem jak tylko
coś tu stwierdzę to zaraz się odwraca ). Może to dobrze wynika z
większej ilości snu? Nie wiem, ale wiem, że fizycznie czułem się
lepiej, bez tego totalnego wyczerpania. Decyzja o przerwie w środku
tygodnia była widać dobrym posunięciem. W przyszłym też tak
zrobię. Może to wynika z lepszej pogody? Nie wiem, ale pogoda choć
kiepskawa tak bardzo nie doskwierała jak poprzednio. Padało, ale
jak padało to nagle, rzęsiście i szybko, potem wychodziło słońce. Tak jakby wkurzone niebo zrzucało z siebie złość, dawało upust swojemu wkurzeniu, taki nagły wkurw a potem było już spokojne, potem było starym dobrym niebem.
Poprzednio to raczej wisiało, zbierało się, przytłaczało i tyle.
Na
dzień dzisiejszy mam w nogach 60,98 km. Zamiar mam dobić do setki
ale sam siebie zaskoczyłem przeglądając historię i odkrywając,
że w lipcu 2015 roku nakręciłem 133 km. Tego już nie pobiję.
Wiem jednak, że biegał będę. W takie wieczory jak dzisiejszy
biega się pięknie. W takie wieczory jak ten chce się biegać tzn chce się żyć.
Dzisiaj
rusza liga. Od cudownego powrotu KSG do pierwszej ligi nie można
było sobie wymarzyć lepszego meczu na otwarcie. W Zabrzu, przy
komplecie 23 tysięcy z Legią. Powinienem tam być, powinienem. Będę
zapewne w jakimś pubie. Sam oczywiście, sam jeden żabol w mieście
które jest legijnym fc. A do Zabrza powinienem się wybrać,
powinienem. Jak za dawnych dobrych lat, przypomnieć sobie stare i
zobaczyć nowe.
Jedno
co mnie w tym tygodniu męczy to fakt, że Suchemu się wyłgałem. Z
zaproszenia nad krętą rzekę. Niesmak mam. Powinienem teraz z nimi
tam siedzieć. Nie ładnie, oj nie ładnie. Zaproszeń się nie
odrzuca. Bo choć odsuwam się od ludzi to czy powinienem całkiem
ich unikać. Dali mi akceptację w tym tygodniu. Nawet Zidan się
przypomniał życząc by wygrał lepszy a ja jakoś tak tradycyjnie z
rezerwą. Nie chcę czy raczej nie umiem żyć z ludźmi?
A
jutro, jako że większość spraw załatwiłem dzisiaj wyruszam z
Rumakiem do stolicy. Odwiedzimy rzekę, odwiedzimy park, odwiedzimy
Zygmunta. Powili, nieśpiesznie, sami.
już dawno skończyły się czasy że wchodząc miedzy ludzi zastanawiałam się czy zaakceptują mnie. raczej jest odwrotnie. wchodząc między ludzi zastanawam się czy ja zaakceptuję ich
OdpowiedzUsuńmimo wszystko nie należy się zamykać i izolować. nawet jak te relacje nie zawsze są udane trzeba nie poddawać się
w związku :nnie chcę nic od nikogo: to nie jest dobra postawa. związek to związek a nie dwojga obcych ludzi żyjących pod 1 dachem - choć ta opcja jest fajna i najmniej uziażliwa