sobota, 1 lipca 2017

Ścieżka 449 Do przodu

Nachodzi mnie refleksja czasami taka jakie to życie moje nudne jest. Nic się praktycznie nie dzieje. Od poniedziałku do piątku wstaję o ciągle tej samej 5:03. ( dwa tygodnie temu z racji tego, że zmiana rozkładu jazdy pociągów wprowadziła korzystne przesunięcia przez tydzień wstawałem o 5:05, ale potem postanowiłem robić po przebudzeniu 20 pompek i wróciłem do starej 5:03 ). Tak więc nie zmienia się nic. Od poniedziałku do piątku wstaję regularnie 5:03. I tak tydzień za tygodniem. I idąc dalej w każdy dzień wciąż te same nawyki. Wyuczone, wymierzone, wyregulowane. Mógłbym je wszystkie robić praktycznie z zamkniętymi oczyma. I raz na jakiś czas nachodzi mnie właśnie z tego powodu refleksja jakie to życie moje nudne jest. W życiu moim regularnym nie ma miejsca na spontony. Jest regularne i powtarzalne do bolesnej nudy. Jak te kółka krążone po parku by wybiegać zakładaną dziesiątkę ( takich kółek muszę zrobić dziewięć ). Każda sobota i każda niedziela podobne do siebie praktycznie jak krople wody. I nachodzi mnie refleksja czasami jakie to życie moje nudne było. Działo się i to i owo ale nie były to nigdy rzeczy, sprawy jakieś tam wyjątkowe. Ani nie imprezowałem jakoś wybitnie. Żadnych odlotów po związkach chemicznych nie doświadczałem. Związków partnerskich miałem praktycznie zero. Żadnego z tego tytułu doświadczenia erotycznego też nie mam. Niby mówią żeby życie miało smaczek raz … A u mnie ni raz tego ni tamtego. Ludzie żyją jakoś inaczej. Próbują. Doświadczają. Zmieniają partnerów, zmieniają pozycje partnerskie, próbują od przodu i próbują od tyłu – ja nie. I taka mnie nachodzi czasami refleksja jakie to życie moje nudne jest, i jakie nudne było. Ale nachodzi mnie też czasami refleksja jakie moje życie bogate jest wewnętrznie. Ile ja przeżywam co minutę w swojej głowie, ile przeżywam w swoim sercu nie jestem w stanie nawet opowiedzieć. To jest jak jakiś wulkan. To jest jak gdyby wciąż, w każdej minucie mojego życia ścierały się w mym wnętrzu ogień i woda. Czasami jest to walka tak wielka, że nie daję rady tego wytrzymać. Czasami mnie to przerasta, wykańcza. Czasami jestem tym tak zmęczony, że chciałbym żeby już się skończyło. Może cały ten mój perfekcjonizm zewnętrzny właśnie z tego wynika? Właśnie z tego, że gdyby moje życie zewnętrzne nie było tak poukładane, nie było tak regularne, mój wewnętrzny wulkan doprowadziłby do jakiegoś nieszczęścia? A tak – chcąc nie chcąc – żyję, funkcjonuję? Może? I może mi nie są potrzebne te wszystkie zewnętrzne podniety. To ładowanie się to w to, to w tamto. Próbowanie związków chemicznych, próbowanie związków partnerskich. Ja mam to bez tego. Fascynują mnie ostatnio jutubowe filmy. Na ten przykład jak różni tam ludzie włażą na wysokie budynki. I choć robi to na mnie kolosalne wrażenie ( tym bardziej, że cholernie boję się wysokości ) to czasami myślę po co. Po co oni to robią? Czy mają za mało wrażeń? I myślę sobie, że tak. Oni szukają wciąż nowych doznań, wciąż nowych wrażeń. I to chyba właśnie różni mnie od ludzi. Ja te doznania mam w sobie. Ja mam ich ogromne pokłady. Czasami myślę sobie, że nic mi nie potrzeba do życia gdyż całe swoje życie mam w sobie.
W codzienności ten tydzień był trudny. Nie wiem czy to ta ciężka pogoda, pełna co dzień ciężkich burzowych chmur, pełna duchoty. Czy może brak snu bo sypiam w tygodniu naprawdę jak na mnie mało. Fakt faktem jestem zmęczony. Zmęczony byłem cały tydzień. A w czwartek po prostu do granic wytrzymałości. Muszę zdiagnozować przyczynę tego zmęczenia albo się wykończę.
Pogoda jak wspomniałem była intensywna. Gorąca, duszna i pełna gwałtownych burz. Decyzja o zostawieniu Rumaka wychodzi na to - była słuszna.
Dzisiaj przy zmywaniu naszła mnie refleksja. Ile znaczyć może jeden mały palec. Pomyślałem sobie co by było gdyby był na ten przykład złamany. Przecież nawet tak prosta czynność jak zmywanie była by wówczas problemem. Mała rzecz – a cieszy. Tak wiem. Powiedzą teraz ci mądrzy, ci doświadczeni, ci życie znający, że właśnie z takich rzeczy należy się cieszyć. Yhm, wiem. Na szczęście złamany nie jest. Zgina się mniej, boli trochę ale to wszystko, złamany nie jest.
Dzisiaj nie dałem rady przebiec dziesiątki bez przystanku. Musiałem nawet dwa razy zwolnić do tempa spacerowego. I jakież było moje zdumienie gdy po zakończeniu biegu moje amerykańskie urządzenie rejestrujące pokazało całkiem niezłe 55:33. Tego też nie rozumiem. Czasami, jak dzisiaj wydaje mi się, że bieg jest słaby a okazuje się, że wynik temu zaprzecza, a czasami gdy myślę sobie że super się biegnie na mecie okazuje się, że rezultat jest poniżej oczekiwanego. Może to wina tego mojego amerykańskiego urządzenia rejestrującego? Może mnie oszukuje.
Czerwiec minął, mamy lipiec. Ciszą mnie długie dnie, widne ranki i jako takie ilości słońca z przepięknymi zachodami. Są dni gdy te zachody są cudowne. Czas chyba zacząć planować coroczną nadmorską wyprawę.
O codzienności piszę dla siebie – by móc za lat kilka,o ile żył jeszcze będę, do niej wrócić.

3 komentarze:

  1. No .
    Już miałam komentarz w głowie i zachciało mi się filmiku oglądać .
    I teraz to muszę przestać się trzasc.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ta nuda to nie jest czasem stabilizacja??

    wielu ludzi myli te pojęcia. i zaczynają robić drugi zdradzać i rujnować innym życie na potęgę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie palisz fajek , nie pijesz alkoholu , nie chodzisz na dziwki

    Nie grozi Ci więc raczej niewydolność wątroby , zawał czy choroby weneryczne.
    Uprawiasz sporty , jadasz zdrowo i regularnie .
    Robisz absolutnie wszystko co radzą i mówią mądre głowy w kwestii : " jak żyć długo i szczęśliwie "
    To nie nuda więc a celowe zaplanowane działanie zmierzające ku wspaniałemu życiu, które kipiwewnętrznym bogactwem .
    W sumie nie masz chyba czego żałować a jak masz , to mecz ma dwie połowy .
    Pierwsza za Tobą .

    OdpowiedzUsuń