sobota, 3 marca 2018

Ścieżka 486 Do przodu

Od kiedy dokładnie to nie pamiętam, wydaje mi się, że od zawsze, ale tak naprawdę to chyba od ostatniej sceny dwójki Psów. Tak, chyba od tej sceny właśnie zaczęła się moja tęsknota za oceanem. Od tej sceny właśnie zapragnąłem go zobaczyć. Ocean mnie pociąga, ocean mnie przyciąga. Już samo słowo – Ocean. Słowo to zawiera w sobie ogrom i tajemnicę. Jest tak wielkie, jest tak rozległe jak nic innego na tym świecie. I jest tak tajemnicze, tak niezbadane, że aż wywołujące strach. Ludzkość patrzy, ludzkość w kosmos planuje wyprawy, a tak naprawdę nie wie co kryją otchłanie oceanicznych wód. Wód które od wiek wieków budziły grozę. Były siedliskiem bóstw, różnorakich bestii, czy też mocy nieczystych. Od wiek wieków ocean był tajemnicą. I tajemnicą jest do dzisiaj. Niezbadaną w swej wielkości. Może to właśnie tak mnie w nim fascynuje? Ta niezbadana tajemnica, ta nieodkryta głębia i ta siła złowroga. Może odnajduję w nim siebie? Niezbadanego, nieodkrytego, tajemniczego, ukrytego i złowrogiego. I ocean ten jest chyba, tak jak ja, samotny. Pełen samotności, pełen tęsknoty. Nie ma nic chyba bardziej samotnego niż samotna łupina na jego środku. Więc ocean jest moim odbiciem. I dlatego od kiedy pamiętam, a pamiętam, że od ostatniej sceny dwójki Psów chyba, chciałem stanąć z nim twarzą w twarz. Chciałem mu spojrzeć w tą otchłań. Pierwszy taki mocny plan takiego spotkania miałem w zeszłym roku. Nie udało się jednak. Nie pamiętam już z jakich powodów, ale było to zapewne ze strachu. Strachu, że gdzie ja tam, co ja tam, lepiej siedzieć na dupie nad naszym morzem. W tym roku pomysł ten wrócił do mnie ponownie. Jednak tak jak w roku ubiegłym wróciło też to gdzie ja tam, co ja tam, lepiej siedzieć na dupie nad naszym morzem, może nawet w tym roku posiedzieć a i ze dwa razy. I już zdecydowany byłem i tym razem też się poddać. Tylko jakoś tak biegnąc sobie razu pewnego przez park dopadła mnie myśl, myśl, że jak włączę następnym razem komputer, i jak znajdę bilet tańszy niż cztery stówy to lecę co by nie było, odwrotu nie ma. I co znalazłem jak tylko następnym razem odpaliłem kompa? Bilet tańszy niż te cztery pieprzone stówy, dużo tańszy ( a dodać muszę, że wcześniej ile bym nie patrzył, ile nie szukał, tańszy nie był ). Lecę więc. Lecę i im dłużej o tym myślę, im więcej oglądam w necie, tym bardziej się cieszę. Spotkania z Oceanem doczekać się wręcz już nie mogę.
W codzienności doczekać się nie mogę za to kiedy odejdzie zima. Odejść ma wprawdzie już jutro. I dobrze, bo mi mrozu tego po minus naście starczy. Nie lubię zimy, nie lubię zimna. I choć piękna ta zima teraz, przyznać muszę uczciwie, to jednak niech już sobie idzie. I choć mróz ten, choć duży, znoszę wyjątkowo dobrze i pokornie, to lepiej niech już będzie ciepło.
Tydzień dłużył się okropnie. Zmęczenie, wyczerpanie dało znać o sobie. W czwartek na ćwiczeniach najdrobniejszy ruch sprawiał ból. To co zazwyczaj było tylko lekkim rozkrokiem, przychodziło w cierpieniu i znoju. Widać to zresztą po dzisiejszym biegu. Tak kiepsko nie biegało mi się już dawno. A biegając dzisiaj po parku w planie miałem okrążyć go czterokrotnie. I wymyśliłem sobie, że na czwartym kółku przez staw, który zamarznięty jest obecnie, sobie przebiegnę. Fajnie to będzie, tak sobie wymyśliłem, wyglądać na dzipiesie – biegający po wodzie. Ale gdy biegłem kółko trzecie pokusa mnie naszła po wodzie przebiec już teraz. Lepiej mieć to już, już teraz, taka pokusa mnie naszła, a może nie dam rady przebiec kółka czwartego? Zdusiłem pokusę tą jednak. Masz być twardy, biegnij, nie zmieniaj postanowień. I kolejny raz moja silna wola mnie zgubiła. Ileż to już w życiu tym moim marnym straciłem, nie oddając się szatańskim podszeptom. Ileż to mnie już ominęło w tym życiu moim marnym, nie poddając się pokusom. Na trzecim kółku padło mi z mrozu urządzenie amerykańskie i choć przez staw zamarznięty sobie przebiegłem, dzipies już tego nie zarejestrował. Tak więc po wodzie biegać nie biegałem dzisiaj. Powtórzę to zapewne jutro, z tym że jak to już u mnie jest, to już nie będzie to samo. U mnie ważny jest tylko pierwszy raz. Jeżeli z takich czy innych powodów nie wypali próba pierwsza, powtórki nie mają już w sobie tej magicznej, czystej, nieskazitelnej, pierwotnej czystości myśli. Powtórka to już tylko banał dla statystyki.
Podczas dzisiejszego biegania, pod sam jego koniec, gdy już styrany byłem niemiłosiernie, z przeciwległego parku krańca doszły mnie kibicowskie, pijackie ryki. Dzisiaj rusza I Liga. Choć to jak wiadomo liga II jest. Nigdy nie zgodzę się na nazywanie czegoś co kiedyś było I ligą - Ekstraklasą. Ekstraklasą w czym? Chyba w hale i miernocie. Więc dla mnie podział jest taki: liga pierwsza i liga druga. No więc dzisiaj ruszyła ta pierwsza czyli druga liga i do miasta mojego zjechało sosnowieckie Zagłębie. A, że mądrale z miasta mojego to legijne pachołki to przy okazji meczu z Legii układem postanowili poszaleć. Słysząc te ryki duch wstąpił we mnie nowy i czem prędzej skierowałem swoje biegacze kroki w tamtym kierunku. A nóż mnie zaczepią? Nie zaczepili. Chyba nawet mnie nie zauważyli? Chyba za duże mam o sobie mniemanie jednak – oni po prostu nie zwrócili na mnie uwagi. A taką nadzieję miałem. Nie lubię kiboli, nie cierpię. Wkurzają mnie te ich pozdrowienia do więzienia, wkurza mnie to ich zawłaszczanie stadionów, wkurza bandytyzm. To wchodzenie w kryminalny świat, to paranie się przestępstwami, to zadzieranie z prawem. I to nie liczenie się z drugim człowiekiem. Obrzydzeniem napawa mnie to legijne nienawidzimy wszystkich. To w kibolach wkurza mnie najbardziej, nienawiść.
I na koniec dnia jedna jeszcze rzecz mnie zmartwiła. Okazało się, że na dzisiejszych targach jest Kawasaki. Nie wiem jak ja to sprawdzałem, że nie ma a jest. Tylko z tego jednego, jedynego powodu tam się nie wybrałem: nie ma Kawasaki. Jednak jest, i jest zapewne nowa Ninja H2 SX SE. Kurcze ależ mi się ona podoba, jest zarąbista. Tak chciałbym ją zobaczyć na żywo. Zły jestem teraz na siebie, że przebimbałem dzień dzisiejszy nic praktycznie nie robiąc, zamiast spotkać się z nią wreszcie na żywo. Nie to, że zdradzam swojego starego GSXeFowego Rumaka ale nowa Ninja wymiata moje zmysły.
Kończę bo pisacz mi się włączył i mógłbym tak bez sensu w nieskończoność.

1 komentarz:

  1. właśnie w tym momencie zaczęłam Ci zazdrościć wyprawy.

    OdpowiedzUsuń