Taką
sobie by można z tego mojego ostatnio pisania wysnuć teorię, że
praktycznie teoretyczni nikt mi do szczęścia potrzebny nie jest.
Tyle tu tego o samotności, o samowystarczalności pisania. I byłaby
to teoria praktycznie teoretycznie prawdziwa ale tak naprawdę nic
bardziej mylnego. Bo choć praktycznie teoretycznie powiedzieć mogę
z czystym sercem, a pieprzyć to wszystko, to tak naprawdę wielka
jest we mnie potrzeba obcowania z ludźmi. Bo jakby na to nie patrzył
lubię ludzi. Jest jednak we mnie pustka. Pustka z istnienia której
zdał mi sprawę niezawodny jak zwykle Szustak. Pustka którą ma
podobnież każdy. Pustka którą każdy stara się zapełnić.
Zapełnić wszystkim co się da – a głównie związkami. Jest
podobnież, z tym że podobnież bardzo mały, odsetek ludzi którzy
pustki tej nie mają, a raczej którzy pustkę tą, przez właściwe
relacje wczesnodziecinne, mają opanowaną - ale to podobnież
odsetek bardzo mały. Zdecydowanie większy odsetek, a może by i
wszyscy, pustkę tą jednak mają. Pustkę do której wypełnienia
dążą. Pustkę którą wypełnić może tylko miłość. I tak
chodzi podobno ta większość rodzaju ludzkiego szukając. I chodzi
starając się wypełnić. Chodzi, szuka. A w chodzeniu tym i w
szukaniu woła – kochaj, kochaj, kochaj. I dopóki nie zrozumie tej
swojej pustki, dopóki jej nie dostrzeże, nie potrafi przestać.
Widzę to, widzę to u siebie. Zobaczyłem i … zrozumiałem.
Wszystko co się zdarzyło, co się w moim związku stało było tego
następstwem, było tego efektem. Nie mogę mieć większych
pretensji do kogoś kto presji tej nie wytrzymał. Widocznie nie był
na to przygotowany, nie miał na tyle sił by to udźwignąć. A może
sam miał w sobie taką pustkę której wypełnienia oczekiwał? Moje
oczekiwanie miłości, moje oczekiwanie zauważenia, moje oczekiwanie
docenienia było zbyt ciężkie. I przybierało na sile. Z każdą
kolejna chwilą, z każdym kolejnym dniem życia stawało się coraz
większe i większe. Nawet jeżeli dostawało to czego oczekiwało,
nawet jeżeli zostawało zaspokojone to zaraz potrzebowało więcej.
I tego więcej i więcej ciągle żądało. No bo przecież należało
mnie kochać, należało mnie doceniać. Przecież byłem najlepszą
rzeczą która przytrafić się może. Bo przecież starałem się
być tym wszystkim co najwspanialsze do kochania. Chciałem być
najlepszy. W swoim mniemaniu
byłem tak dobry, że wręcz nie wyobrażałem sobie, że kochać
mnie nie można. Ale to było przecież tylko w moim mniemaniu.
Rzeczywistość mogła być przecież inna. A nawet jeżeli nie była,
to to wcale nie musi zmuszać kogoś do uwielbiania mnie. Taka
niestety prawda. Nie mogę, nie powinienem wymagać od kogoś,
kogokolwiek, kochania. Nie mogę oczekiwać, że tym uczuciem do mnie
zapełni tą moją pustkę. Z pustką muszę sobie poradzić sam. W
innym przypadku ciągle będę chodził jak ten zombie. Chodził z
mętnym wzrokiem, z oszalałym sercem. Chodził w ciągłym
oczekiwaniu miłości, żądaniu kochania. I jak bym, gdybym już
nawet znalazł, zadręczał bym, zamęczał tym kochaj, kochaj,
kochaj. I dręczył ciągłym rozczarowaniem, że mało, że nie tak,
że więcej, że mocniej. Tak więc nic i nikt pustki mojej nie
zapełni. Sam muszę ją zapełnić. Sam samiuśki. Tak, by już
niczego nie oczekiwać, niczego nie wymagać. Nikogo nie zadręczać
swoją potrzebą bycia kochanym. Sam siebie muszę pokochać, sam
siebie docenić. Dopiero wówczas, już wolny, spotkać będę mógł
kogoś kogo nie zwiążę, nie zniewolę, nie opętam. Bo to taka
forma zniewolenia. Tak bardzo domagasz się kochania, że aż staje
się to formą ucisku, formą przymusu. Dobrze wiem co jest z
niewolnika. Dopóki więc nie poradzę sobie sam ze sobą, dopóty
stać będę lekko z boku, lekko wycofany.
W
codzienności dziś był dzień pierwszy gdy do biegu ruszyłem w
krótkich spodenkach. Słonecznie i ciepło. Od rana świeciło aż
miło. I choć spojrzenie na mecz humor ten spieprzyło mi cholernie,
tak, że nawet startując żal miałem do siebie, że nie zaczepiłem
jednego gościa co mi się z twarzy nie spodobał, to jednak po biegu
już mi przeszło. Dziwne jak nieraz drobna sprawa, pierdoła wręcz
skutecznie może mnie zmienić, jak nie panuję nad swoimi emocjami.
Nie lubię takich chwil. Lubię natomiast gdy jedna drobna sprawa,
taki np. sms, skutecznie nastrój mój naprawić potrafi. Takie
chwile lubię.
Gdy
dzisiaj biegłem zastanawiałem się jakież to wszystko ulotne.
Tydzień temu biegałem w siarczystym mrozie, po śniegu i lodzie (
tak - udało mi się przebiec po wodzie ) to raptem po kilku dniach
biegam w warunkach zupełnie odmiennych. Ależ to wszystko ulotne
jest, niesamowicie ulotne.
A pewnie, że ulotne to wszystko. Ciekawe, czy dziś biegałeś. Albo wczoraj. W tych zaspach, śnieżycy i mrozie.
OdpowiedzUsuńCo do pierwszej części notki, to cóż... Każdy chyba psycholog, czy inny doradca powie, że do zdrowej relacji z drugą osobą, musimy najpierw osiągnąć zdrową relację z sobą samym. Ja nad swoją pracuję ciągle, chociaż różnie wychodzi. Raz lepiej, raz gorzej. A i mimo że pustka się zdarza, to bywa też i słońce.