sobota, 10 marca 2018

Ścieżka 488 Do przodu

Taką sobie by można z tego mojego ostatnio pisania wysnuć teorię, że praktycznie teoretyczni nikt mi do szczęścia potrzebny nie jest. Tyle tu tego o samotności, o samowystarczalności pisania. I byłaby to teoria praktycznie teoretycznie prawdziwa ale tak naprawdę nic bardziej mylnego. Bo choć praktycznie teoretycznie powiedzieć mogę z czystym sercem, a pieprzyć to wszystko, to tak naprawdę wielka jest we mnie potrzeba obcowania z ludźmi. Bo jakby na to nie patrzył lubię ludzi. Jest jednak we mnie pustka. Pustka z istnienia której zdał mi sprawę niezawodny jak zwykle Szustak. Pustka którą ma podobnież każdy. Pustka którą każdy stara się zapełnić. Zapełnić wszystkim co się da – a głównie związkami. Jest podobnież, z tym że podobnież bardzo mały, odsetek ludzi którzy pustki tej nie mają, a raczej którzy pustkę tą, przez właściwe relacje wczesnodziecinne, mają opanowaną - ale to podobnież odsetek bardzo mały. Zdecydowanie większy odsetek, a może by i wszyscy, pustkę tą jednak mają. Pustkę do której wypełnienia dążą. Pustkę którą wypełnić może tylko miłość. I tak chodzi podobno ta większość rodzaju ludzkiego szukając. I chodzi starając się wypełnić. Chodzi, szuka. A w chodzeniu tym i w szukaniu woła – kochaj, kochaj, kochaj. I dopóki nie zrozumie tej swojej pustki, dopóki jej nie dostrzeże, nie potrafi przestać. Widzę to, widzę to u siebie. Zobaczyłem i … zrozumiałem. Wszystko co się zdarzyło, co się w moim związku stało było tego następstwem, było tego efektem. Nie mogę mieć większych pretensji do kogoś kto presji tej nie wytrzymał. Widocznie nie był na to przygotowany, nie miał na tyle sił by to udźwignąć. A może sam miał w sobie taką pustkę której wypełnienia oczekiwał? Moje oczekiwanie miłości, moje oczekiwanie zauważenia, moje oczekiwanie docenienia było zbyt ciężkie. I przybierało na sile. Z każdą kolejna chwilą, z każdym kolejnym dniem życia stawało się coraz większe i większe. Nawet jeżeli dostawało to czego oczekiwało, nawet jeżeli zostawało zaspokojone to zaraz potrzebowało więcej. I tego więcej i więcej ciągle żądało. No bo przecież należało mnie kochać, należało mnie doceniać. Przecież byłem najlepszą rzeczą która przytrafić się może. Bo przecież starałem się być tym wszystkim co najwspanialsze do kochania. Chciałem być najlepszy. W swoim mniemaniu byłem tak dobry, że wręcz nie wyobrażałem sobie, że kochać mnie nie można. Ale to było przecież tylko w moim mniemaniu. Rzeczywistość mogła być przecież inna. A nawet jeżeli nie była, to to wcale nie musi zmuszać kogoś do uwielbiania mnie. Taka niestety prawda. Nie mogę, nie powinienem wymagać od kogoś, kogokolwiek, kochania. Nie mogę oczekiwać, że tym uczuciem do mnie zapełni tą moją pustkę. Z pustką muszę sobie poradzić sam. W innym przypadku ciągle będę chodził jak ten zombie. Chodził z mętnym wzrokiem, z oszalałym sercem. Chodził w ciągłym oczekiwaniu miłości, żądaniu kochania. I jak bym, gdybym już nawet znalazł, zadręczał bym, zamęczał tym kochaj, kochaj, kochaj. I dręczył ciągłym rozczarowaniem, że mało, że nie tak, że więcej, że mocniej. Tak więc nic i nikt pustki mojej nie zapełni. Sam muszę ją zapełnić. Sam samiuśki. Tak, by już niczego nie oczekiwać, niczego nie wymagać. Nikogo nie zadręczać swoją potrzebą bycia kochanym. Sam siebie muszę pokochać, sam siebie docenić. Dopiero wówczas, już wolny, spotkać będę mógł kogoś kogo nie zwiążę, nie zniewolę, nie opętam. Bo to taka forma zniewolenia. Tak bardzo domagasz się kochania, że aż staje się to formą ucisku, formą przymusu. Dobrze wiem co jest z niewolnika. Dopóki więc nie poradzę sobie sam ze sobą, dopóty stać będę lekko z boku, lekko wycofany.
W codzienności dziś był dzień pierwszy gdy do biegu ruszyłem w krótkich spodenkach. Słonecznie i ciepło. Od rana świeciło aż miło. I choć spojrzenie na mecz humor ten spieprzyło mi cholernie, tak, że nawet startując żal miałem do siebie, że nie zaczepiłem jednego gościa co mi się z twarzy nie spodobał, to jednak po biegu już mi przeszło. Dziwne jak nieraz drobna sprawa, pierdoła wręcz skutecznie może mnie zmienić, jak nie panuję nad swoimi emocjami. Nie lubię takich chwil. Lubię natomiast gdy jedna drobna sprawa, taki np. sms, skutecznie nastrój mój naprawić potrafi. Takie chwile lubię.
Gdy dzisiaj biegłem zastanawiałem się jakież to wszystko ulotne. Tydzień temu biegałem w siarczystym mrozie, po śniegu i lodzie ( tak - udało mi się przebiec po wodzie ) to raptem po kilku dniach biegam w warunkach zupełnie odmiennych. Ależ to wszystko ulotne jest, niesamowicie ulotne.

1 komentarz:

  1. A pewnie, że ulotne to wszystko. Ciekawe, czy dziś biegałeś. Albo wczoraj. W tych zaspach, śnieżycy i mrozie.

    Co do pierwszej części notki, to cóż... Każdy chyba psycholog, czy inny doradca powie, że do zdrowej relacji z drugą osobą, musimy najpierw osiągnąć zdrową relację z sobą samym. Ja nad swoją pracuję ciągle, chociaż różnie wychodzi. Raz lepiej, raz gorzej. A i mimo że pustka się zdarza, to bywa też i słońce.

    OdpowiedzUsuń