Idę.
Idę sobie jak co tydzień chodnikiem do sklepu. Z naprzeciwka idzie
pan ze szkrabem. Na oko tak cztero, pięcio letni - szkrab dla
jasności – nie pan. Chyba ćwiczy, czy też pokazuje jakieś ciosy
karate - szkrab dla jasności – nie pan. Pan idzie normalnie, jak
to pan, bez jakichkolwiek zbędnych emocji, trzyma tylko tego szkraba
za rękę pewnie. Jesteśmy coraz bliżej. Już się mijamy.
- Kocham
cię tato – mówi szkrab gdy są już obok.
Pan
dłonią przytula głowę szkraba pewnie do swojej nogi i idą dalej.
Idę.
Idę sobie na pociąg. Ciemno. Chłodnawo ale nie zimno. Z
naprzeciwka idzie koleś i ciągnie walizkę. Ciągnie ją chwytem
pewnym. Skupiony na drodze. U drugiej zaś strony wisi mu dziewczę
jakoweś. Dziewczę wierci się, gibie na wszystkie strony, ręką
wolną macha, zagląda kolesiowi w oczy, i oczywiście ciągle coś
trajkocze. Zupełnie nie zwraca uwagi na to gdzie idzie, jak idzie,
co idzie. Gdyby nie było kolesia obok na bank zaraz by wlazło na
coś lub się o coś wyglebiło. Koleś idzie zaś prosto. Jakby niewzruszony, jakby wyłączony. Są już praktycznie na wyciągnięcie
ręki. Dziewczę gibie się i trajkocze nic absolutnie poza tym
trajkotaniem nie dostrzegając. Spoglądam na kolesia.
Skoncentrowany, czujny, obserwuje kolesia z naprzeciwka. Kolesia z
naprzeciwka znaczy się mnie. Poszli.
I
tknęło. Nie wiem skąd, nie wiem dlaczego ale przyszedł mi na myśl
taniec na rurze. Nigdy nie zrozumiem logiki swoich skojarzeń, nigdy
nie pojmę skąd u mnie pewne myśli, jest to zagadka wielka. No więc
zagadkowo ale przyszło mi wówczas to na myśl. I pomyślałem
sobie, że to chyba tak właśnie jest. Co jest właśnie, że ten
taniec na rurze taki nie to, że popularny, ale jakby to rzec, taki
kojarzący się ze stosunkami damsko – męskimi. Dla jasności –
nie lubię, czy też nie widzę w takiej formie ćwiczeń jakiejś
nadzwyczajnej emocji, no ale widocznie coś w tym jest, skoro
istnieje, i skoro trzyma się nawet mocno. No więc co też takiego w
tym tańcu na rurze, czy właściwiej, przy rurze jest? Wymyśliło
mi się mianowicie, że facet to, za przeproszeniem, taka rura.
Mocna, stabilna, sztywna, prosta, twarda, niewzruszona, taka
niezachwiana, znaczy się pewna, podpora. A kobieta? Kobieta zaś
może przy rurze tej ( znaczy się facecie ) robić te swoje
wygibasy, dziwactwa, figury. Może trajkotać, może nie zważać na
wszystko wokół, może nie dostrzegać tego - co nadchodzi z
naprzeciwka. Może być - sobą - chyba?
W
codzienności przez pierwsze dni tygodnia miałem nawet piękny widok
na wstępujące w wschód słońce gdym spoglądał za okno niedobudzonymi po przebudzeniu oczyma. Tak w ogóle to w pierwszy piątek
marca zgasło światło na peronie gdym oczekiwał na lokomotywę
rankiem. Jakiś tydzień późnień zgasło i na ulicznych latarniach
gdym na peron ten rankiem zmierzał. Rankiem więc widno już jest.
Iiii ptaki zaczynają. I zdawało mi się, że żurawie słyszałem gdy biegłem tydzień temu do miasta ze wsi, a może mi się tylko zdawało? I rybitwy już są, dziś je słyszałem na bank, tego akurat pewien jestem. I motóry wyległy w ubiegłą niedzielę na ulice gromadnie. I GP rusza, z racji czego mam popołudnie jutrzejsze zaplanowane. Zmierza wszystko chyba w dobrą stronę?
Chyba. Bo potem widok na wstępujące w wschód słońce się
skończył. Jeszcze potem znaczy się wczoraj chwycił mróz i śnieg
spadł. Pisałem ostatnio jakie to wszystko zmienne. No właśnie –
jakie zmienne. Tydzień temu biegałem w hmmm spodenkach, a dzisiaj
... I jakie niepewne. Pewne sprawy można planować, z pewnymi ludźmi
coś, gdzieś się umawiać, a potem, nie wiem czy z racji tego
śniegu i mrozu, ale pieprzone 504 notuje pół godziny spóźnienia
i jeden ten szczegół, plany burzy. Tak właśnie można planować
przyszłość. Można iść na pociąg powrotny i można potem na
Centralnym stać w zimnie, stać w niewiedzy, stać i czekać nie
wiadomo na co. To co zastałem wczoraj na tym pieprzonym Centralnym
wytrąciło mnie z równowagi. Wytrąciło tak, że ciągnie się do
dzisiaj. Już z samego jego wyglądu, z samego chłodu który bije z
betonowych jego murów, nie lubię tego dworca. A gdy na dodatek
spędzam na nim długie minuty czekając na nie wiadomo na co tracę
do siebie szacunek. Tak więc przez pieprzone 504 nie wypaliły plany,
a przez na Centralnym sajgon wróciłem do domu i późno i zły.
Kiepski koniec codzienności to był. I kiepski dziś jest. Dobrze,
że choć kochane słońce dopisuje. Miło było dziś biegać gdy
raziło oczy tak, że aż do bólu. Apropo, znowu trzeba ubierać
dużo ubranka na bieganie, w tym też kominiarkę. I tak już
wcześniej jak ją ubierałem coś mnie nurtowało. Jakaś taka myśl
nieodnaleziona. Coś tak mi nie pasowało. I dzisiaj, dzisiaj gdy ją
ponownie założyłem myśl tą odnalazłem. Gdy spojrzałem w
lustro, gdy spojrzałem w te w nim oczy, zobaczyłem, że mam ładne
oczy. Wiem jak to zabrzmi – ale mam ładne oczy. Trochę smutne –
ale ładne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz