O
tym jak małej wiary jest er.
Z
punktu B do tam gdzie lokomotywa, wprawdzie nie tłusta oliwa, ale
też ciężka startuje, wiozą mnie 128, 175 i ten pieprzony 504. Dwa
pierwsze to numery czarne, znaczy się stają po kolei, wszędzie tam
gdzie muszą. Pieprzony 504 czerwony jest natomiast, a jak czerwony
to znaczy przyśpieszony, a jak przyśpieszony to znaczy staje tylko
tam gdzie mu się chce. Dwa pierwsze z punktu B wiozą mnie prawdę
mówiąc nie dokładnie tam gdzie, nie tłusta wprawdzie oliwa, ale
też ciężka startuje lokomotywa, tylko obok, ale tak obok, że
bliżej się chyba nie da. Ten pieprzony 504 wiezie mnie natomiast
dokładnie tam gdzie, wprawdzie nie tłusta oliwa, ale też ciężka
lokomotywa. startuje. Tylko jak tak spojrzeć dokładnie to chyba, od
tamtych dwóch do lokomotywy bliżej jest jednak. Z tych trzech
najbardziej cenię sobie 128. Jest przyjemny do podróżowania,
znaczy się, ma w sobie bardzo dużo wolnych przestrzeni między
komórkowych. 175 jedzie z lotniska natomiast. A jak jedzie z
lotniska to wolnych przestrzeni ma dużo, dużo mniej. I jak jedzie z
tego lotniska to wiezie wiele komórek, komórek którym się nie
śpieszy. Komórki te wsiadają więc, i wysiadają - niespiesznie.
Dla nich to nic nie znaczące chwilunie - ale dal mnie? Dla mnie to
chwilunie wieczności. Tak więc 175 podróżować nie lubię.
Pieprzonego 504 nie lubię, bo nie lubię, jest pieprzony i tyle,
tego nie zmieni nic już. Suma sumarum 128 podróżuję najchętniej.
Tamtego wieczoru nie przyjechał jednak. Przyjechał za to 175. Rad
nie rad – wsiadłem. I tu nadmienić muszę, że choć lokomotywą
jechać zamiar miałem tą późniejszą, tą powolną, to jakoś tak
wyszło, że przy przychylności niebios, mogło się udać i na tą
wcześniejszą, tą szybszą, tą którą lubię, zdążyć. Tą
wcześniejszą, tą szybszą, tą którą lubię na kwadracie jestem
dobre trzy kwadranse wcześniej, a przy moich chwiluniach trzy
kwadranse to dużo, bardzo dużo. No i sama podróż przyjemniejsza
nieporównywalnie. No więc zaświtała taka szansa. Szansa pod
warunkiem, że niebo będzie przychylne, a autobusy punktualne.
Niestety, autobusy jak to autobusy, punktualne nie były. 128 nie
pojawił się coś wcale, a 175 przyjechał spóźniony. No ale może,
może mimo tego spóźnienia, się uda. Oby tylko jechał sprawnie.
Coż, kiedy 175 jak to 175 jechał niespiesznie. Komórki sobie
wsiadały, i wysiadały też, jak to komórki, więcej myśląc o
gadaniu niż o wsiadaniu, i wysiadaniu też. Ehh gdyby tylko widziały
moje paznokcie. Jakoś w połowie drogi niespieszne 175 dogonił
pieprzony 504. Zrodził się wówczas w szelmowskiej łepetynie mojej
plan, że gdybym na jednym z wspólnych przystanków przeskoczył do
pieprzonego może udało by się nadrobić chwilunie stracone. Jak
pomyślałem, tak uczyniłem. Lecz cóż z tego. Pieprzony 504 jak to
pieprzony 504 od chwili jak do niego przeskoczyłem czerwoną falę
łapać zaczął, tak, że niespieszne 175 było cały czas tuż za
nim. A tam, gdzie na ostatnim rondzie drogi ich się roztają,
niespieszne 175, wyprzedziło wręcz pieprzonego gdy czekał na
lewoskręcie. To co przeleciało przez moją głowę wówczas nie
nadaje się do opisywania. W chwili, gdy pieprzony dojechał wreszcie
do punktu gdzie, wprawdzie nie tłusta oliwa, ale też ciężka
startuje lokomotywa – lokomotywa powinna była już startować. Pełen
jednak wiary w niebios przychylność ruszyłem w te pędy na ten
zimny, betonowy peron. I jakież było moje zdumienie gdym ujrzał,
nie tłustą wprawdzie, ale też ciężką na peronie. Jeszcze tylko
schody i ją mam. To się jednak udać nie mogło. Ja na schody, a
para nie buch wprawdzie, ale koła w ruch. To co przeleciało przez
moją głowę wówczas nie nadaje się do opisywania. I jeszcze ta
myśl, że gdybym został w niespiesznym 175 zapewne bym zdążył.
Usiadłem. I wówczas się ze mnie wylało. Jak umiem, i jak robię
to zawsze, dziękować niebiosom za pomyślność i pomocną dłoń,
tak za taką, nazwijmy to – złośliwość, przeklinam jak tylko
potrafię. No nic, czekać trzeba na tego powolnego. Tego którym
będę całe trzy kwadranse później, tego którym jazdy nie lubię
jakoś. Klnę w duchu oczywiście nadal. I wówczas coś jakby we
mnie się odezwało, jakby głos jakiś rzekł: dlaczego się
denerwujesz? czym? czy warto? ehh człowieku małej wiary. W tej
samej chwili oczom moim ukazała się na torze sąsiednim lokomotywa
inna. Inna ale w kierunku tym samym. A wsiądę, pomyślałem, może
dogonię ulubionego na Wschodniej. Wsiadłem. Siedzę. Lokomotywa z
toru sąsiedniego nie rusza jednak. A minuty płyną. Nie no, nie
dogonię, to już niemożliwe. Nie klnę już w duchu wprawdzie, no
może tylko żal lekki został, ale już bez przekleństw, już
pogodzony. I wówczas coś jakby we mnie się odezwało, jakby głos
jakiś rzekł: ehh człowieku małej wiary - i lokomotywa ruszyła.
Jechała sobie ciemnym tunelem, i mostem, i obok stadionu też.
Jechała w takt kół. I siedziałem sobie słuchając powolnego,
rytmicznego stukotu. I patrzyłem na miasto rozświetlone, na Wisły
wstęgę czarną w dole, na samochody na ulicach, na światła w
blokach. Patrzyłem na ten świat, świat jak sądzę zaganiany,
świat którego obrazem dobitnym jestem. A lokomotywa dojechała na
Wschodnią, a na Wschodniej stał ulubiony. Stał jakby oczekując na
mnie jednego jedynego. I pojechaliśmy. I coś jakby we mnie się
odezwało, jakby głos jakiś rzekł: no i co człowieku małej
wiary? Nic – odparłem – przepraszam.
W
codzienności bez zmian. No może temperatura tylko rośnie. No i
może śniegu coraz mniej na trawnikach. Dzisiaj słońce pokazało
się po południu. A rankami robiło mi przedstawienia dech w
piersiach zapierające. Potem, w ciągu dnia gdzieś przepadało, ale
rankami było wszechzapierajace dech.
Dzisiaj
wstałem wypoczęty i wyspany – dziwne to niesłychanie. Dzisiaj po
biegu zmęczony byłem niesłychanie. Co dziwne jest jest jeszcze
bardziej. Co – więc - jak i dlaczego życie czyni mi moje
niepojętym jeszcze bardziej.
A
gdy w przyszłości ratować przyjdzie mi gdzieś na ścieżkach
moich kogoś, po tym tygodniu uczynię to bardziej fachowo, niż
przed tym tygodniem jeszcze.
A
po ścieżkach chadzam ostatnio w takt, takt na prawą nogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz