Znowu
wracam z Łazienkowskiej na tarczy. Przykre. To już drugi raz w
ciągu paru tygodni. Jak tam siedziałem, jak patrzyłem jak grają,
to tak sobie pomyślałem w pewnym momencie czy ja na pewno jestem
gotowy na wygraną Górnika przy Łazienkowskiej? Taka refleksja.
Niby jadę tam by zwycięstwo takowe ujrzeć, a jednak w
podświadomości czai się myśl, że to chyba za dużo. Za dużo
szczęścia jak na chwilę obecną. Przecież jeszcze rok temu tułali
się gdzieś na przedpolu I ligi mylnie zwanej ekstraklasą bez szans
praktycznie na awans. Więc nie za dużo tego szczęścia na raz? Już
bym chciał wygrywać przy Ł3? Gdy jechałem dzisiaj na tą
Łazienkowską odwołali pociąg. Następny był pośpiech z
Terespola. Ludzi trochę się nazbierało, każdy czai się na
miejscówkę. Ja oczywiście powoli, wyczekuję, wstaję gdy wjeżdża
na peron i oczywiście drzwi wagonu zatrzymują się dokładnie
przede mną. Wchodzę i staję obok ostatniego wolnego miejsca. Ale
co robię. Nie siadam oczywiście. Ja oczywiście myślę czy nie za
dużo szczęścia. Czy w tym zapchanym za chwilę wagonie nie będzie
kogoś, komu miejsce siedzące przyda się bardziej. Podchodzi
dziewczyna. Stoję, czekam aż usiądzie. Przecież to kobieta,
kobietom miejsca się ustępuje. Patrzę na nią gdy już siedzi.
Kobieta? Raczej dziewczyna. Mógłbym być jej ojcem chyba nawet.
Moje nogi styrane życiem są zapewne dużo bardziej. Ale stoję,
całą następną godzinę stoję, bom przecież mężczyzna, no i
przecież za dużo szczęścia bym tak siedział jak hrabia. Nie
godzi się. Myślałem też ostatnio o totolotku. Tak myślałem czy
ja na pewno gotowy jestem na tą wygraną? Gram, puszczam losy,
śledzę wyniki ale czy na pewno chcę wygrać? Może ja tak naprawdę
nie chcę wygrać? Może to za dużo szczęścia by było? Słyszałem
kiedyś o takiej to teorii o ludzi ocalonych. To się podobno
„syndrom ocalonego” nazywa. Chodzi o to, że podobno ludzie
ocalali z jakichś tragedii, jakichś katastrof nie potrafią potem
żyć. Gdy ktoś, ktoś jeden przeżywa dajmy na to z katastrofy
lotniczej w której zginęli wszyscy pozostali, zaczyna rozmyślać
dlaczego on. Dlaczego on jeden ocalał? I zaczyna czuć się nawet
winny. Nie potrafi odnaleźć się w dalszym życiu. Nie potrafi
zrozumieć otrzymanego ocalenia. Niby powinien być szczęśliwy a
nie jest. Zastanawiam się czy nie mam czegoś w tym stylu? Czy
umiałbym żyć z tą myślą, że to właśnie ja wygrałem? Mieć
tą świadomość, że miliony ludzi mają dużo większe potrzeby, a
to wyjątkowe szczęście spotyka właśnie mnie? Ze szczęściem
trzeba umieć żyć. Trzeba umieć korzystać z bogactwa. W mojej
niedużej bądź co bądź wsi ujrzałem ostatnio zaparkowanego
rojsa. Nawet na naszych wiejskich numerach był. To tak apropo
pierwszy rojs jakiego ujrzałem zaparkowanego tak o, gdzieś przy
ulicy. I tak sobie myślę, czy ja umiałbym, mając tyle kasy by
było mnie na takiego rojsa stać, kupić coś takiego? Czy umiałbym
z czegoś takiego korzystać? I myślę, że nie umiałbym. Nie
umiałbym parkować swoim rojsem obok matizów. Z bogactwa trzeba
umieć korzystać. Ja nie umiałbym chyba. Nie umiałbym być tym
szczęśliwcem, wybrańcem. Gdy obejrzałem w ostatni piątek całkiem
niezły film pt Na skraju jutra, gdy zgasiłem telewizor i światło,
gdy położyłem się spać nie wiem dlaczego ale w związku z tym
filmem wróciły do mnie wspomnienia minionego dnia. Wspomnienia
podzielone jakby na oddzielne życia. Jakby każda spotkana osoba
była odrębnym życiem. Jakby była odrębną historią. I patrząc
na te odrębne historie, na to co się z nimi wiązało, zobaczyłem
jak wiele dobra mnie w nich spotykało. Jakoś tak wyraźnie ujrzałem
jak poszczególnym osobom których historie te dotyczyły, jak osobom
tym zależało bym poczuł się dobrze, zależało by spełnić moje
oczekiwania, bym poczuł się ważny, bym poczuł się …
szczęśliwy. I choć było to bardzo miłe, choć było to bardzo
radosne zrodziła się w mojej głowie od razu myśl dlaczego.
Dlaczego, czym sobie zasłużyłem? Czy nie za dużo szczęścia
naraz? Natknąłem się też ostatnio kartkując strony Wróżki na
artykuł o karmie. Jakiś tam koleś określał karmę jaką mają
ludzie w tym życiu. Co wyczytałem na swój temat? Moją karmą,
jaką tam wyczytałem, jest koncentrowanie się na sobie. Mam żyć
dla siebie podobno. Czy zatem nie pora zacząć korzystać z życia?
Tak samolubnie, tak dla siebie. Nie zacząć korzystać ze szczęścia?
Wsiąść do pociągu, zająć ostatnie wolne miejsce i patrzeć na
tych co stoją bez skrupułów. Nie czas przyjechać na Łazienkowską
po wygraną. Wygrać w lotto, kupić rojsa i delektować się jego
widokiem? Ewidentnie nie umiem brać z życia garściami.
Za
oknem pociągu ciemność. Zaraz dojadę do wsi. Wrócę do zwykłego
mieszkania, do niewygodnego łóżka i zasnę. Jakie życie zastanę
jutro?
Jutro
o tej porze mam być już w Lizbonie podobno. Ciekawe czy Wenus
jaśnieje tam tak mocno jak tu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz