niedziela, 27 maja 2018

Ścieżka 503 Do przodu

No i mógłbym jeszcze pisać. Pisać na przykład o pierwszym doświadczeniu Lizbony. Gdy wsiadłszy do miejskiego autobusu i przejechawszy tymże autobusem 100 metrów w ciągu 40 minut nie czułem ni krzty zdenerwowania. W piątek mój pociąg opóźnił się raptem 15 minut wywołując falę nerwów, a wtedy, tam w tym autobusie nawet większe opóźnienie nie stanowiło problemu. Zielone światło się zmieniało, zmieniało i zmieniało, autobus stał, stał i stał, a ja niewzruszony, niewzruszony i niewzruszony. Tak – świat jest piękny. No i mógłbym pisać jeszcze o pierwszym krótkim biegu. Tam gdzie figura Chrystusa Króla spogląda na miasto. Biegu zakończonym w jednej z ni to kawiarence ni to sklepie gdzie kupiwszy bochen chleba wracałem potem nieśpiesznie skubiąc tenże chleb i rozglądając się po ulicach. Tak – świat jest piękny. Mógłbym też pisać o pięknych małych domkach Porto Brandao. Miejsca które mnie autentycznie zachwyciło. Zachwyciło mimo tego, że praktycznie nic tam nie ma. Nikt tam się nie zapuszcza, nikt tam nie zagląda. Na drugim brzegu Tagu miliony turystów przelewają się przez ulice, a tu, w Porto Brandao cisza, spokój, pustka. Tam efektowne place, pomniki i atrakcje, a tu bieda, zaniedbane ulice i opuszczone domy. Bo w tym magicznym miejscu zobaczyłem dziesiątki opuszczonych domów. Pięknych, urokliwych, takich jakby zminiaturyzowanych hacjend wprost z brazylijskiej noweli. Jeszcze broniących się przed wdzierającą się roślinnością, jeszcze przeciwstawiających się zapomnieniu ale już coraz mniej widocznych, coraz bardziej poszarzałych. I mógłbym napisać o ławeczce w Porto Brandao. Ławeczce nad brzegiem Tagu. Cichej, obok jednej z dwóch pobliskich pustych kawiarenek, ze śpiącym nieopodal wielkim, znudzonym psem. Ławeczce ze śpiewem kosa w tle i świergotem wróbli. Tak – świat jest piękny. I mógłbym napisać także o pierwszej fali oceanu na mojej stopie. Stopie spalonej żarem piasku aż do bąbla, bąbla który towarzyszył mi potem do końca wyprawy. Tak – świat jest piękny. I napisać o wędrówce do Cascais. Wędrówce długiej, którą mimo ambitnych planów musiałem dokończyć pociągiem. I o wieczornej wędrówce na plażę z zamiarem spędzenia tam nocy. Wędrówce z powodu wiatru i zimna zakończonej niestety porażką. Mógłbym napisać o pełnym zmęczenia powrocie do Cascais, o pomyśle spędzenia nocy w parku, pomyśle który nazwałem – przecież to absurdalne. I napisać o szczęśliwym zakończeniu tejże wędrówki w jednym z hosteli. Hosteli gdzie przyjęli mnie po północy jak zbłąkanego wędrowca. Tak – świat jest piękny. I mógłbym napisać też o przypadkowym odkryciu połączenia z Sintrą. Połączenia które otworzyło przede mną możliwość zobaczenia i Cabo da Roca i Praia da Ursa. I napisać o pełnym fantazji kierowcy autobusu który wąskie, kręte uliczki pokonywał z gracją primabaleriny, a po wyminięciu się z ogromnym tirem na jednej z najwęższych uliczek otrzymał gromkie brawa od całej zgromadzonej tam międzynarodowej zbieraniny pasażerów. Tak – świat jest piękny. I napisać też mógłbym o pełnym niepewności oczekiwania na autobus powrotny. Oczekiwania z myślą „może ten nie kursuje aktualnie, jak nie przyjedzie to leżę”. Oczekiwania po zachodzie słońca na Cabo da Roca, smaganego porywistym, zimnym wiatrem. Cabo da Roca pustym, zimnym, ciemnym. W tamtym momencie byłem najdalej wysuniętym człowiekiem na kontynentalnej Europie. Tam, wtedy, namacalnie poczułem swoją samotność. Tak apropo to ciekawe jak takie miejsce, miejsce tętniące życiem, pełne turystów, w ułamku sekundy zmienić się może w miejsce puste, miejsce dzikie, miejsce samotne. Tak – świat jest piękny mimo tej samotności. I mógłbym napisać jeszcze o pełnej napięcia, nerwów i stresu drodze na lotnisko ( o tym to chyba napiszę jednak jeszcze ). Gdy to cudem raczej, udało się zdążyć na samolot. Tak – świat jest piękny. Mógłbym to napisać ale już nie napiszę. Czas zakończyć tę przygodę. Wrócić do rzeczywistości. Bo teraz, raptem po tygodniu od powrotu nie czuję już tego spokoju, tego odprężenia, tego luzu który wówczas miałem. Bo co jak co, ale mimo kilometrów które tam pokonałem, mimo stresów, mimo obaw wróciłem tak wypoczęty jak dawno, dawno nie byłem.
W codzienności tydzień był pokręcony. Z racji jubileuszu firmowe sprawy wprowadziły trochę zamieszania w moją, uporządkowaną, a jakże, codzienność. Swoją drogą nie lubię takich jubileuszy. Nie lubię tej pompy, tego bą tą i tego restauracyjnego żarcia. I choćbym miał nie wiem ile pieniędzy, i choćby stać mnie było na wszystko, nigdy, ale naprawdę to nigdy nie jadałbym w restauracjach. Bo nigdy, ale to nigdy, nie zrozumiem co jest wspaniałego w miseczce zupki za 100 pln.
Jeżyki przyleciały. Przyleciały już jakoś przed portugalską wyprawą ale nie było jakoś okazji o nich wspomnieć. Są, cieszą ucho swoim piskiem.
Z formą jest dobrze. Biegam sobie ze średnią poniżej 5:20 i cieszy mnie to bardzo. No chyba że, tak jak wczoraj, wstaję zmęczony nie wiem czym, to wtedy biegam ze średnią coś około 5:32 – 5:35. Już nie raz o tym pisałem, ale napiszę raz jeszcze. Naprawdę nie rozumiem skąd się to bierze. Jednego dnia, jak wczoraj, wstaję bez sił, bez energii, bez nadziei, a innego, jak dzisiaj, wstaję pogodny, silny, radosny. Tak, że nawet idąc rankiem ze sklepu pomyśleć mogę: jest pięknie. Tak – świat jest piękny. Bo jest piękny. Z tym, że jest i brzydki. Pełen smutku, łez, braku nadziei. Gdyby umieć tego nie widzieć, a wierzę, że są ludzie, którzy potrafią nie widzieć biedy, świat byłby całkiem piękny. Ja jednak nie potrafię. Ja nawet dzisiaj, nawet teraz, myślę o tej dziewczynce, o tej zapłakanej małej osobie którą zobaczyłem w piątek. Jej łzy, jej smutna twarz była tak prawdziwa, tak ujmująca za serce, że nie mogę o tym zapomnieć. Jakże musiała cierpieć. Siedziała taka biedna, taka nieszczęśliwa. Zapewne było to nic nie znaczące coś ale dla niej w tamtej chwili zawalił się świat. Potem przyszła jej mam i poszły. Nie wiem co to było, nie wiem dlaczego ale cały czas o tym myślę. I myślę co mogłem zrobić. Co zrobić by jej łzy nie płynęły. Nic. Tak – świat jest piękny, ale jest też pełen łez.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz