piątek, 1 czerwca 2018

Ścieżka 504 Do przodu

Mamy drugi długi weekend. Odpoczywam. Gdybym miał powiedzieć, że pogoda jest boska to właśnie to mówię. Jest boska. Każdego słonecznego dnia, każdego słonecznego ranka, i każdego słonecznego wieczoru staję w zadziwieniu, staję z niedowierzaniem, staję z myślą; kurcze znowu jest słonecznie, kurcze znowu jest ciepło. Zadziwia mnie ta pogoda. Pogoda mnie zadziwia niesamowicie. Już tak długo zadziwia. Przecież praktycznie od kwietnia jest ciągle słonecznie. Naprawdę zachwycony jestem, i naprawdę, staję każdego kolejnego słonecznego dnia i nie dowierzam, że i ten jest słoneczny, że i ten kolejny jest słoneczny. I praktycznie teoretycznie zastanawiam się tego każdego kolejnego dnia ile to jeszcze potrwa, ile jeszcze potrwa ta wspaniała pogoda. I jeżeli nawet tak jak w środę przychodzi wracać pociągiem bez wentylacji, gdy pot zalewa plecy a oddychać nie ma czym, to nawet w takich momentach wspominam dni kiedy było zimno, kiedy mróz szczypał uszy, i wspominam postanowienie, wspominam myśl z dni tamtych: „nigdy, ale to nigdy nie będę narzekał na gorąc”. I wspominam też inną myśl z tamtych dni: „gdy przyjdzie kiedyś tam, gdy nadejdzie taki moment, że skwar będzie nie do wytrzymania, wspomnij erze, przypomnij sobie jak cierpiałeś w te ciemne, w te zimne miesiące”. Tak, właśnie tak, pamiętam to zimno, pamiętam tą szarość, pamiętam tą ciemność. I dlatego, choć lubię słońce, choć lubię ciepło, to teraz lubię je jeszcze bardziej, jeszcze bardziej je doceniam. Nawet jeżeli nie dają biegać, nawet jeżeli tak jak wczoraj pali tak, że ciało odmawia posłuszeństwa. Wczorajszy bieg o godz 15 był biegiem w słońcu pustyni. Ale przecież zawsze można pobiec wieczorem. Gdy już nie pali tak mocno. Tydzień temu, po napisaniu notki pobiegłem właśnie takim wieczorem. I znowu muszę napisać, że sam siebie zaskoczyłem. Bo pobiegłem nie dość, że 16 km ( a dałbym radę i 20 ), to na dodatek zrobiłem to ze średnią 5:28. W tamtym roku taki czas na 10 byłby rekordem – w tym robię to na 16 praktycznie teoretycznie z palcem w de. Czyż to nie jest wspaniałe? Dzisiaj natomiast pobiegłem sobie 12 km, i zrobiłem to ze średnią 5:21 – i już tak nawet bardzo się nie zdziwiłem. Potem sobie popływałem w naszym wiejskim otwartym zbiorniku wodnym. Ależ ta woda po tym biegu była cudowna, ależ odprężająca. Po prostu miodzio. To dopiero 1 czerwca, a ja już zaliczyłem dwie kąpiele w otwartych zbiornikach wodnych – niesamowite. I ciekawostka, gdy sobie płynąłem natrafiłem na unoszącą się na wodzie butelkę. To za sprawą gimbazy która właśnie szalała na pomoście. Wyjąłem ją, położyłem na deskach i powiedziałem żeby nie wrzucali butelek bo jeszcze się ktoś skaleczy i będzie kłopot. Coś tam pogadali, pozwalali jeden na drugiego ale generalnie to odniosłem wrażenie, że mało się tą moją wykładnią przejęli. Więc gdy już wyszedłem z wody, i gdy już się ubrałem, i gdy ze swojego końca pomostu wylukałem, że butelki tam gdzie ją położyłem nie ma jedno tylko miałem w głowie. Idę. Idę więc do nich ale dziwnym trafem oni właśnie też się zebrali. Są przede mną – przyśpieszam kroku. Ale co to? W ręku jednego z nich dostrzegam tę że butelkę. Chłopak który ją miał, poszedł do pobliskiego pojemnika na szkło i tam ją wyrzucił. Kurcze, ależ mnie to ucieszyło. Zarazem zmartwiło, bo jednak źle o nich pomyślałem, jednak złą wydałem opinię, zbyt pochopną. To już jednak mój problem, to jednak ja muszę się ze sobą męczyć. Gimbaza okazał się, mimo moich podejrzeń kulturalna. Dogoniłem tego chłopaka, klepnąłem w ramię:
- Specjalnie przyszedłem sprawdzić co z tą butelką.
- Aaaaa
- Brawo, szacun.
- Spoko.
No pewnie, że spoko. Nie oceniaj ludzi zbyt pochopnie – tego się uczę od lat i uczyć się muszę nadal. Swoją drogą, ciekawe czy byłbym taki gieroj jakby zamiast gimbazy było tam kilku dajmy na to przypakowanych karków? No ciekawe. Może się kiedyś przekonam. A tymczasem, borem lasem, spoko, gimbaza okazał się porządna, słonko świeci, jest ciepełko, można sobie popływać i w ogóle. Zapas piwa mam - dzisiaj dokupiłem 21 sztuk w promocyjnej cenie. I jutro dokupię kolejne tyle. Bo choć piwoszem nie jestem, i nigdy nie byłem, i choć ogólnie to od alkoholu stronię ostatnio, to nie ma nic lepszego jak zimny browar prosto z lodówki po takim biegu. O kurde, ależ to wówczas wchodzi. A skoro i tak kupuję ten browar, to dlaczego nie ma go nakupić na zapas teraz, gdy jest tańszy. I zapas będzie na parę miesięcy, i parę zeta się zaoszczędzi. Czysty zysk same plusy.
I o codzienności nie ma co pisać. Przecież wszystko co powyżej to właśnie codzienność. Wenus świeci jak świeciła, znaczy się cudnie. Po drugie stronie nieba wtóruje jej Jupiter. Jeżyki ganiają się z tym swoim popiskiwaniem. Kos który chyba za scenę obrał sobie drzewo tuż przy moim oknie odśpiewuje wieczorny koncert. Przez otwarty balkon wpada wieczorny ciepły chłodek. Czegóż chcieć więcej. No może jedynie wyprawy nad morze już się doczekać nie mogę. Eh być teraz na plaży. Cudownie by było. Bo co jak co ale nasze plaże, nasze morze i nasze zachody słońca są jednak najpiękniejsze. Ale o tym to może inną razą.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz